autor: Przemysław Zamęcki
Tom Clancy’s H.A.W.X. 2 - już graliśmy!
Druga część Tom Clancy’s Hawx już wkrótce zakręci się w czytnikach Waszych konsol. Tymczasem my sprawdzamy, czy jest na co czekać.
Przeczytaj recenzję Tom Clancy’s H.A.W.X. 2 - recenzja gry
Artykuł powstał na bazie wersji X360.
Wydana w ubiegłym roku gra Tom Clancy’s H.A.W.X. była jedną z pierwszych prób nawiązania walki przez europejskiego wydawcę ze święcącą wiele lat triumfy na konsolach serią Ace Combat. Próba okazała się tylko częściowo udana, bo do poziomu prezentowanego przez produkcje Namco Bandai z całą pewnością nieco zabrakło. Produkt z otwartymi ramionami przyjęli za to pecetowcy, dla których reprezentant arcade’owych strzelanin ze współczesnymi samolotami to nie lada kąsek. Zapowiedziany niedawno sequel zelektryzował znowu wielu zadowolonych z części pierwszej graczy, którzy z niecierpliwością wyczekują każdej ciekawostki udostępnionej przez Ubisoft. Na zaproszenie francuskiej firmy udałem się więc do jej podparyskiej siedziby, by wraz z kilkunastoma innymi dziennikarzami z Europy móc wznieść się nad błękitny przestwór oceanu.
Zasiadając na przygotowanym wcześniej stanowisku, nie oczekiwałem jakichś specjalnych rewolucji. Po dość intensywnym kontakcie z „jedynką”, raczej wiedziałem czego się spodziewać – pięknie wymodelowanych samolotów, cudownych widoczków z pułapu kilku tysięcy stóp i mnóstwa akcji. Nastąpiło włączenie konsoli, uruchomienie gry i... przed moimi oczami pojawiło się dokładnie to, czego oczekiwałem. No, może nie do końca i nie od razu, bowiem już w pierwszej misji na samym początku występuje nie lada nowość, która powinna choć na chwilę przyspieszyć bicie serca wszystkich symulotników. Jest to mianowicie start maszyny z lotniska! Mało tego, jest to start z najprawdziwszym, choć znacznie skróconym, kołowaniem do pasa. Włączam silnik. Za pomocą triggerów kontroluję przepustnicę samolotu, przyciski RB i LB służą do sterowania przednim kołem (w trakcie lotu odpowiadają za ruchy trymera). Prawą gałką analogową rozglądam się po kokpicie i lotnisku, obserwując przejeżdżające samochody, ruchy obsługi naziemnej i wznoszące się tuż przed nami w tumanach kurzu śmigłowce. Trudno powiedzieć, aby gra wymuszała pracę procesora konsoli na najwyższych obrotach, bo szczerze mówiąc, oprawa graficzna w tym momencie jakoś szczególnie nie powala na kolana, ale przygotowanie startów, a także lądowań to pewien postęp w stosunku do części pierwszej. I uwaga ta nie dotyczy tylko lotnisk naziemnych, bo już w trzecim scenariuszu wznosimy się z pokładu lotniskowca. Ale wróćmy na razie do misji pierwszej.
Znajdując się na pasie, rozpoczynam rozbieg, osiągam wymaganą prędkość i zadzieram nos mojego F-16 do góry. W tym momencie kamera przełącza się na chwilę na widok zewnętrzny, by pokazać zmniejszający się w miarę oddalania pas, a po chwili ustawić się w pozycji prezentującej perspektywę trzeciej osoby, a więc tuż za samolotem. Gracze preferujący ostrą jazdę raczej już przy tym pozostaną, natomiast zwolennicy mocniejszego klimatu bez problemu przełączą w opcjach ustawienie kamery z powrotem na kokpit. Muszę tu dodać, że podczas kilku udostępnionych misji gra parokrotnie odbierała mi kontrolę nad akcją, by zaprezentować kilkusekundową oskryptowaną animację; np. wybuchu innego, znienacka zaatakowanego, samolotu.