autor: Marek Grochowski
Drakensang: The River of Time - pierwsze spojrzenie - Strona 2
Gra Drakensang: The Dark Eye niespodziewanie zaskarbiła sobie sympatię Polskich graczy. Widzieliśmy już jej kontynuację w akcji i nasze wrażenia są jak najbardziej pozytywne.
Przeczytaj recenzję Drakensang: The River of Time - recenzja gry
Pierwsza odsłona Drakensanga podbiła serca graczy – głównie zachodnich (100 tys. sprzedanych egzemplarzy w Niemczech) – choć ku uciesze rodzimego dystrybutora produkcja grupy Radon Labs święciła triumfy również i w Polsce. Wszak klasyczne erpegi nadal witane są u nas z otwartymi ramionami, a gdy dodatkowo opierają się na niebanalnym systemie, zainteresowanie nimi staje się dwa razy większe. Nie dziwi zatem fakt, że od dobrych kilkunastu miesięcy nasi zachodni sąsiedzi pracują nad kolejną odsłoną cyklu pt. The River of Time, która ma umożliwić im dalszy podbój europejskich rynków.
Szykując „dwójkę”, projektanci zza Odry nie chcą wysyłać odbiorców w niezbadaną przyszłość, wolą przenieść akcję do lat wcześniejszych. Wszystko po to, aby cofając się w czasie o blisko ćwierć wieku i rozpoczynając zabawę w 1009 r., nowi gracze nie ucierpieli zbytnio na nieznajomości wydarzeń z The Dark Eye, a starzy wyjadacze mogli docenić smaczki, którymi delektowali się już przy okazji pierwszej części Drakensanga. Nad fabułą pracuje trzech scenarzystów, którzy pilnują, aby opowiadana historia była spójna niezależnie od decyzji, które gracz podejmie w toku swoich działań, a także przygotowują jedno konkretne zakończenie, które zwieńczy każdą ze ścieżek, jakimi odbiorcy podążą w trakcie przechodzenia The River of Time.
Akcja prequela rozpoczyna się w krainie Aventuria, konkretnie: w mieście Ferdok, do którego przybywamy jako początkujący poszukiwacz przygód. Opiekuje się nami znany z „jedynki” krasnolud Forgrimm, a my marzymy, by przeprawić się przez Wielką Rzekę, u ujścia której okoliczna ludność zbudowała osadę Nadoret, największe miasto w świecie Drakensanga. O miejscu tym krążą legendy, a my chcemy przekonać się o tym na własnej skórze. Zanim jednak wybierzemy się w świat, musimy zdecydować, kim tak naprawdę chcemy zostać.
Proces tworzenia postaci w znaczącym stopniu przypomina system, jaki widzieliśmy w „jedynce” i papierowej wersji RPG The Dark Eye. Definiując bohatera, wybieramy mu profesję (m.in. wojownik, łucznik, alchemik, a nawet pirat), posturę, rysy twarzy i czuprynę. Następnie możemy samodzielnie przydzielić podopiecznemu poszczególne cechy bądź też posłużyć się jednym z 25 gotowych szablonów (archetypów). Pomocna okazuje się przy tym charakterystyka każdej z klas postaci, gdyż wyszczególniono w niej najważniejsze wady i zalety, jakimi będzie odznaczał się bohater. Wśród dostępnych archetypów możemy dostrzec dwa nowe – krasnoludzkiego druida oraz preferującego kontaktową walkę barbarzyńcę.
Tak jak w pierwszej części, tak i w The River of Time mamy do dyspozycji ogromne spektrum talentów, którymi możemy obdarzyć swego wojownika. Jeśli zaś nie jesteśmy w stanie połapać się w natłoku umiejętności, z pomocą przychodzi tutorial, który towarzyszy nam od samego początku przygody, czyli od chwili, gdy opuszczamy pokład niewielkiego statku i stawiamy stopy na suchym lądzie. Eksplorujemy miasta, których zabudowa wzorowana jest na architekturze średniowiecza, docieramy też do lasów oraz toni wodnej, gdzie widok kostki brukowej zastępują dopracowane refleksy świetlne. Czuć w tym wszystkim pewną baśniowość poprzedniej części serii. Może to przez motyle i jesienne liście fruwające w tle, a może przez rysy postaci, które przypominają wprawdzie ludzi czy krasnoludy, ale w swojej fizjonomii zawierają również pewien pierwiastek karykatury. Autorzy zastrzegają przy tym, że choć nowy Drakensang bazuje na tym samym silniku, w znacznym stopniu poprawiono mimikę postaci, a prześliczne drzewa o bujnych koronach wykonano przy użyciu modułu SpeedTree, wziętego żywcem z The Elder Scrolls IV: Oblivion.