autor: Maciej Myrcha
Midnight Club: Los Angeles - przed premierą
Midnight Club: Los Angeles zapowiada się lepiej niż dobrze. Ponad siedmioletni pomysł, ubrany w grafikę nowej generacji i przystrojony kilkoma dość dobrze rokującymi nowinkami, powinien trafić w gusta fanów tego rodzaju gier.
Przeczytaj recenzję Midnight Club: Los Angeles - recenzja gry
Artykuł powstał na bazie wersji X360.
Szybkie kobiety i piękne samochody (czy też może na odwrót ?) – takie zestawienie to marzenie chyba każdego prawdziwego faceta (tak, wiem, powielam stereotyp, ale taka jest i prawda). A adrenalinę w przypadku ryczących maszyn (żeby nie było wątpliwości, mowa o samochodach) z pewnością podnosi możliwość wypróbowania ich osiągów oraz swoich sił podczas mało legalnych wyścigów ulicami miasta. I taką właśnie rozrywkę oferować ma najnowsza, czwarta odsłona popularnego cyklu Midnight Club – Los Angeles – przenosząca nas, jak sam tytuł wskazuje, do Miasta Aniołów. No, nie do końca wszystkich nas – zgodnie z najnowszymi trendami, autorzy, Rockstar Games, zdecydowali się przygotować swoją najnowszą ścigałkę wyłącznie na konsole nowej generacji – PS3 oraz Xbox 360.
Zgodnie z założeniami, które przyświecały twórcom przy tworzeniu jej pierwszej części, Midnight Club: Los Angeles pozostała grą zręcznościową. Po co bowiem oferować kolejną symulację, w której rozpędzamy samochód od zera do setki w kilka(naście) sekund, skoro taki „wyczyn” powtórzyć można w realu. Znacznie przyjemniejsze i bardziej ekscytujące jest opuszczenie naziemnego parkingu pędząc ponad 250 km/h, karkołomne wylądowanie na asfalcie, slalom w ruchu ulicznym i minięcie linii mety widząc we wstecznym lusterku wściekłą minę przeciwnika – taki manewr rzadko widuje się na co dzień. Tym razem całość ma być jeszcze szybsza, „wymuskana” i bardziej dynamiczna niż jej poprzednie wcielenia, powoli zbliżając się do ideału tkwiącego w głowach programistów i projektantów studia Rockstar San Diego – nieskrępowanym niczym wyścigom w rozległych lokacjach.
Skoro już o lokacjach mowa, jak wiadomo areną naszych wyścigów będzie Los Angeles. Rozczarować jednak musimy graczy oczekujących wiernego odwzorowania Miasta Aniołów – nie wszystkie ulice nadają się do poruszania się po nich z prędkością prawie 300 km/h, żeby więc nie pomniejszać wrażeń z jazdy, zdecydowano się wprowadzić nieco zmian w planach miasta. Oczywiście nie są to zmiany na tyle duże, aby Los Angeles nie dało się rozpoznać po charakterystycznych lokacjach. Nadmienić również należy, iż powierzchnia areny zmagań jest imponująca – rozmiar Los Angeles w najnowszym Midnight Club odpowiada wszystkim trzem miastom przedstawionym w Midnight Club 3: DUB Edition.
Mięsko gry pozostało niezmienione – wyścigi, wyścigi i jeszcze raz wyścigi. Chociaż może powinienem napisać: jeszcze więcej wyścigów. Niemożliwe? A jednak – przynajmniej tak brzmi to w ustach twórców gry. Po pierwsze jak najmniej elementów nie związanych z prowadzeniem pojazdu – żadnych ograniczających reguł, żadnego oczekiwania na doczytanie trasy czy wyścigu, żadnych dodatkowych menu. No, może z tym ostatnim to przesada, jednak praktycznie wszystkie informacje o zajętym miejscu, ilości uzyskanej gotówki itp. prezentowane są na głównym ekranie, bez potrzeby przedzierania się przez wielopoziomowe menu – co więcej, jedno przyciśnięcie i wracamy do kierowania pojazdem. Po drugie, zaproszenie innego kierowcy do wyścigu jest równie proste jak mignięcie światłami... i dokładnie na tym polega! Następnie następuje krótka przejażdżka do punktu startu i rozpoczyna się wyścig.