autor: Szymon Błaszczyk
Conflict: Denied Ops - przed premierą - Strona 2
To jedna z tych gier, które na pewno nie sprzedadzą się w nakładzie kilkunastu milionów egzemplarzy, ale mogących mile zaskoczyć.
Przeczytaj recenzję Conflict: Denied Ops - recenzja gry
Do bólu oklepana tematyka oraz fabuła, przesyt wypasionych efektów graficznych i przerost formy nad treścią – tak w skrócie można opisać większość gier akcji ukazanych w perspektywie pierwszej lub trzeciej osoby. Oczywiście, że gdyby tak sięgnąć pamięcią wstecz, na pewno udałoby się znaleźć kilka perełek, które są chlubnymi wyjątkami od reguły. Że też wspomnę o BioShocku - grze ponadczasowej i, według opinii wielu recenzentów, jedynej w swoim rodzaju. Rzeczywiście, jej twórcy nie dość, że nie zapomnieli o maksymalnym dopracowaniu rozgrywki, to jeszcze potrafili wkomponować w nią cudownie opowiedzianą historię, a całość oprawić w niezwykły i intrygujący klimat. Tego jednak na ogół brakuje. Nie znaczy to wszelako, że produkcje pozbawione oryginalnej fabuły oraz ujmującego, wirtualnego świata są do kitu. Nic z tych rzeczy. Oprócz tego trzeba wziąć pod uwagę rozmaite czynniki, które mają wpływ na ostateczny kształt danej gry. Często sprawa wygląda w ten sposób, że czas nagli, pieniążki uciekają, a zirytowani szefowie dodatkowo zagęszczają atmosferę, domagając się błyskawicznego zakończenia prac. Stąd lepiej zrezygnować z czasochłonnego scenariusza i skupić się na reszcie. Bo przecież grywalność praktycznie zawsze ma priorytetowe znaczenie. Idealnym przykładem na potwierdzenie tej tezy jest wydany kawał czasu temu Conflict: Desert Storm. Chłopaki z Pivotal Games co prawda nie mieli wielkiego wora z kasą, a mimo to zdołali stworzyć całkiem przyjemną strzelankę. Zdobywszy nieco doświadczenia i umiejętności, po latach nie odwalą przysłowiowej pańszczyzny, rzucając na półki sklepowe kolejnego przeciętniaka, ale spróbują sporo namieszać na rynku FPS-ów. Szanse są spore, bo piąta odsłona Conflicta, Denied Ops, zapowiada się nieźle.
Jeżeli chodzi o wprowadzenie do gry, żadnej niespodzianki nie będzie – nowa część nie wyrywa się ze schematu i pod tym względem jest sztampowa. Historia opowiada o dwóch agentach pracujących dla Centralnej Agencji Wywiadowczej. Pod tą rozbudowaną oraz z pozoru tajemniczą nazwą równie tajemniczej instytucji kryje się rzecz jasna CIA. A wiadomo, że skoro ktoś ma fuchę w takim miejscu, to jego tożsamość jest równie znana, co położenie Atlantydy. Można więc powiedzieć, że nasi bohaterowie dla zwykłego, szarego mieszkańca globu po prostu nie istnieją. I tak ma pozostać, bo szybko okazuje się, że to najlepsi specjaliści od czarnej roboty. Zdobywanie cennych informacji, infiltrowanie południowoamerykańskich obozów wroga czy wysadzanie obiektów militarnych na Syberii – dla nich to bułka z masłem. Niemniej jednak nie obędzie się bez naszej pomocy. Ktoś przecież musi zająć się resztą, czyli… naciskaniem na spust.
Początkowo produkcja ta nie miała być utożsamiana z serią Conflict. Najlepiej świadczy o tym pierwotna nazwa projektu, Crossfire. Widocznie jednak wydawca wtrącił swoje trzy grosze, w efekcie czego tytuł został zmieniony na bardziej rozpoznawalny. A szkoda, bo Crossfire brzmiał nieźle, a w dodatku dobrze oddawał charakter gry. Bo trzeba w tym miejscu nadmienić, że stosowanie taktyki ognia krzyżowego będzie w Denied Ops bardzo istotne. Ba, w wielu sytuacjach nawet nie mamy co marzyć u uratowaniu tyłka, jeśli nie skorzystamy z pomocy kompana. Co prawda w poprzednich odsłonach również współdziałaliśmy z innymi żołnierzami, ale ich AI było niedopracowane, a sama idea, co tu kryć, niezbyt wypaliła. Wiele wskazuje na to, że tym razem autorzy nie popełnią podobnych błędów. Sztuczna inteligencja ma funkcjonować bez zarzutu, a uproszczony do granic możliwości panel wydawania rozkazów, według zapewnień twórców, powinien być intuicyjny. Myślę, że akurat w to spokojnie można uwierzyć – wszak przyjdzie nam pokierować zaledwie dwoma postaciami.