autor: Artur Falkowski
Rock Band - już graliśmy!
Rock Band wciąga niesamowicie. W dobrym towarzystwie potrafi sprawić, że wspaniale spędzimy z nim czas. Instrumenty są dopieszczone i wykonane z dużą dbałością o szczegóły. Z nimi jednak wiąże się jednak pewna wada – cena.
Przeczytaj recenzję Rock Band - recenzja gry
Artykuł powstał na bazie wersji X360.
Przed wyjazdem na Games Convention bardzo uważnie śledziłem pojawiające się w sieci informacje na temat tego, czy na targach zostanie zaprezentowana gra Rock Band. Niestety nie udało mi się znaleźć wyczekiwanej wiadomości. Poczułem się rozczarowany, w głębi serca żywiąc nadzieję, że mimo wszystko będę miał szansę dowiedzieć czegoś o nowym dziele Harmonix. Rzeczywistość przerosła moje oczekiwania. Udało mi się spędzić z twórcami niemal półtorej godziny, zapoznając się z grą oraz kontrolerami-instrumentami do niej.
Zanim przejdę do meritum, wspomnę o sposobie, w jaki promowano produkcję. Nie był to bowiem standardowy stand z kilkoma stanowiskami i logiem gry. Zamiast tego pokazano dokładnie to, czym Rock Band jest – zabawą w gwiazdę rocka. Najpierw grę zaprezentowano w trakcie krótkiego wystąpienia na stanowisku EA. Po krótkim wprowadzeniu na scenę wszedł zespół, który „odegrał” jedną piosenkę. Błyskom fleszy nie było końca. Jak się okazało, to był dopiero początek.
Gościom wystawy zaproponowano bowiem możliwość zagrania w Rock Band. Żeby to uczynić, należało najpierw wypełnić formularz zgłoszenia i czekać na zaproszenie na casting. Szczęśliwcy, którym to się udało, otrzymywali czapeczki i koszulki z logo gry, a po krótkim przeszkoleniu mogli wyjść na scenę i zaprezentować swoje umiejętności. Żeby było zabawniej, stanowisko Rock Band umieszczono poza halami targów, na świeżym powietrzu. Składała się na nie scena oraz wielki autobus, taki sam jak te, w których podróżują prawdziwe zespoły muzyczne w trakcie swoich tournee.
Dzięki życzliwości EA naszej ekipie udało się uzyskać specjalne przepustki, tzw. backstage passes, dzięki którymi mogliśmy wejść za kulisy (w tym wypadku do autobusu). To również był element wzorowany na prawdziwych muzycznych koncertach.
Dzięki wspomnianym atrakcjom spodziewałem się zastać w autobusie szalonych, popijających whisky rockmanów. Szczerze mówiąc niewiele się pomyliłem. W środku był zespół, ale nie muzyków, lecz deweloperów i przedstawicieli EA. Była również whisky, choć nienaruszona. No i najważniejsze – rozstawione instrumenty do Rock Band, stojąca w rogu konsola i niewielki wyświetlacz LCD. Panujący w pomieszczeniu półmrok, dwie wygodne kanapy i roześmiani, świetnie bawiący się ludzie – wrażenie niesamowite, szczególnie w porównaniu z dość spartańskimi warunkami wcześniejszych prezentacji, w jakich dane mi było uczestniczyć.
Po zwyczajowych uściskach dłoni i powitaniach padło pierwsze pytanie: „Na czym chcesz zagrać?”. „Na wszystkim” – odpowiedziałem i tak się zaczęło.
Na pierwszy ogień poszła gitara, wyglądająca niczym prawdziwy Fender Stratocaster. Jest bardziej masywna od znanego mi kontrolera do Guitar Hero II, a jednocześnie lepiej leży w dłoni. Wyglądem również przerosła swoją poprzedniczkę. Klawisze na jej progu są mniejsze, mniej odstają od obudowy, ale dzięki temu można o wiele wygodniej i – co najważniejsze – szybciej z nich korzystać. Jako udogodnienie dołożono drugi zestaw umieszczony na dole gryfu. Strum bar również został zmodyfikowany. Jest mniejszy i wprost wymarzony do tego, by trącać go niczym prawdziwe gitarowe struny. Sama wajcha nie zmieniła się. Dodano natomiast dodatkowy przełącznik odpowiedzialny za efekty.
Chwyciłem wiosło w dłoń i rozpocząłem zabawę. Dostępny był na razie tylko jeden tryb rozgrywki – multiplayer. Wybierało się piosenkę, indywidualny stopień trudności dla każdego z graczy (pozostałe instrumenty zajęli ludzie z siedzącej w autobusie ekipy) i przystępowało się do gry. Niestety, czas ładowania utworów był bardzo długi, co, jak zapewniali twórcy, jest wadą wczesnej wersji gry.
Sam ekran rozgrywki w dużym stopniu przypominał to, co znane mi było z Guitar Hero – z tą różnicą, że na dole znajdowały się trzy odrębne linie z „nutami” (po kolei: gitara, perkusja, gitara), a na górze przelatywał tekst piosenki dla wokalisty. Początkowo sprawiało to dość chaotyczne wrażenie, ale po chwili okazało się, że w rzeczywistości wszystko jest jasne.