autor: Michał Basta
Grand Theft Auto IV - przed premierą
Grand Theft Auto IV zapowiada się naprawdę bajecznie. Trudno dopatrzyć się jakichś rewolucyjnych zmian, ale wszystkie szczegóły mające uatrakcyjnić nową część, coraz bardziej zbliżają ją do ideału.
Przeczytaj recenzję Grand Theft Auto IV - recenzja gry
Artykuł powstał na bazie wersji X360.
Radość graczy, przerażenie rodziców i pożywka dla wszelkiej maści „Faktów” i Jacków Thompsonów, czyli Grand Theft Auto powraca. Pomimo milionów badań i dowodów, że GTA psuje psychikę i jest fabryką przestępców Rockstar Games jest w trakcie realizacji kolejnego projektu z góry skazanego na sukces. Niestety nie wszyscy będą zadowoleni, a to z tej prostej przyczyny, że w chwili obecnej trwają prace nad wersjami tylko dla konsol nowej generacji – Playstation 3 oraz Xbox 360. Można mieć nadzieję, iż twórcy nie zapomną jednak o korzeniach serii i prędzej czy później zdecydują się wydać GTA IV również na blaszaki. Tymczasem sprawdźmy, co takiego zaoferuje nam najnowsza odsłona tasiemcowego kryminału.
Ciężki los imigranta
Pierwszą przyjemną rzeczą z punktu widzenia mieszkańca Europy Wschodniej jest fakt, że główny bohater będzie posiadał słowiańskie korzenie. Stanie się nim niejaki Niko Belic, który ma już dość mieszkania w szarej Rosji. Szansa nadarza się, kiedy Niko otrzymuje informacje od swojego kuzyna Romana, który już od pewnego czasu mieszka w Stanach Zjednoczonych. Oczywiście Romanowi powodzi się świetnie, posiada trzy wille, dwadzieścia samochodów, a kobiety lgną do niego niczym muchy do miodu. Po takich rewelacjach Belic pakuje swoje manatki i wyrusza na podbój państwa zza wielkiej wody. Zderzenie z rzeczywistością okazuje się jednak dla głównego bohatera twardsze niż lądowanie po skoku z dziesiątego piętra. Roman nie posiada żadnego majątku. Jest tylko zwykłym imigrantem, który kombinując na prawo i lewo stara się przeżyć kolejny dzień. Prawdziwy survival zaczyna się wtedy, gdy wdaje się w ciemne interesy i przy nieszczęśliwym zbiegu okoliczności popada w długi u lokalnego gangu. Niko nie ma wyjścia.
Zamiast wymarzonej fortuny nie pozostaje mu nic innego, jak wspomóc kuzyna w tej brudnej i nierównej walce. Jednak w przeciwieństwie do poprzedników z serii GTA Niko nie stanie się sztampowym przykładem z cyklu od zera do bohatera. Tutaj liczy się tylko jedno – przetrwanie, a nie wspinanie się po szczeblach kryminalnej drabiny. Wprawdzie nieoficjalnie mówi się o wprowadzeniu do gry gangów (spekulacje dotyczą przede wszystkim mafii włoskiej i rosyjskiej), jednak autorzy nie wyjawią w tej kwestii żadnych szczegółów, ani zasad na jakich mają one działać. Z tym brakiem bohatera wiąże się jeszcze jedna sprawa, a mianowicie niemożność nabywania posiadłości, jak to miało miejsce w poprzednikach. Skończą się wielkie fortuny i majątki, ale może dzięki temu przetrwanie w nowym otoczeniu stanie się ciekawsze i nie będzie tak szybko nudzić? W końcu mamoną też można się przesycić.
Miejska dżungla
Jedną z głównych atrakcji stanie się miasto, w którym przyjdzie nam żyć i „pracować”. Jeśli widzieliście dostępny w sieci trailer, to w czasie oglądania na pewno pomyśleliście o Nowym Jorku. Jednak jeśli przyjrzeliście mu się uważniej, to zapewne zauważyliście kilka szczegółów, które nie pasują do obrazu tej największej metropolii w Stanach Zjednoczonych. Otóż miasto przedstawione w trailerze to Liberty City, znane z kilku poprzednich części serii. Tworząc je od podstaw, autorzy bazowali wprawdzie na Nowym Jorku, ale nie chcieli wykonać jego wiernej kopii. I nie chodzi tutaj o sam rozkład poszczególnych ulic czy budynków, ale również charakterystycznych elementów, które zostały zmienione specjalnie na potrzeby gry. Za dobry przykład może tutaj posłużyć słynny wieżowiec MetLife, który w grze będzie znany jako Getalife. Podobnie wygląda sprawa ze Statuą Wolności. W GTA IV zostanie przechrzczona na Statuę Szczęścia (The Statue of Happiness). Nowe Liberty City będzie podzielone na dzielnice, które także mają swoje rzeczywiste odpowiedniki. I tak: Brooklyn zostanie nazwany Broker, Manhattan zamieni się w Algonquin, Queens w Dukes, Bronx w Bohan, a New Jersey w Alderney. Zabrakło Staten Island? Według Dana Housera ten obszar Nowego Jorku jest w rzeczywistości taki nudny i szary, że nawet nie warto wprowadzać go do gry.
Warto w tym miejscu odnotować, że nowe Liberty City będzie mniejsze niż metropolia stworzona na potrzeby San Andreas. Autorzy tłumaczą to tym, że wolą stworzyć miasto z prawdziwego zdarzenia, które cały czas będzie tętnić życiem i przykuwać do telewizora, a nie stawiać na wielkość, gdzie znaczną część stanowią nudne i monotonne pustkowia. W celu ożywienia i uatrakcyjnienia całej metropolii programiści mają opracować wiele typów postaci neutralnych. W nowej części mieszkańcy miasta nie będą jedynie chodzić po mieście niczym bezmózgie zombie, ale mają wykonywać całą masę czynności, które na pewno nadadzą miastu rumieńców. Używanie telefonów, palenie papierosów, korzystanie z bankomatów (czyżby potencjalne ofiary?), czytanie gazet na ławce czy prowadzenie konwersacji między NPC-ami ma stać na porządku dziennym. Niby małe szczególiki, ale na pewno wpłyną na ożywienie miasta. Aby jeszcze bardziej urozmaicić tę mozaikę osobowości postanowiono sprowadzić do Liberty City ludzi z różnych części globu. Gdyby jeszcze tak przenieść do gry mentalność albo chociaż rodzime zwroty pewnych nacji to pewnie poczulibyśmy się jak w domu. Nie wiadomo jeszcze, jak ma wyglądać sprawa interakcji z napotkanymi ludźmi – niemniej postacie sterowane przez komputer miło sobie gaworzą między sobą.