World of Warcraft: The Burning Crusade - zapowiedź
5,5 miliona graczy nie może się doczekać dodatku do World of Warcraft. Tymczasem Blizzard - tradycyjnie - jak najwięcej stara się jak najdłużej utrzymać w tajemnicy. Jednak nie wszystko...
Przeczytaj recenzję World of Warcraft: The Burning Crusade - recenzja gry
Artykuł powstał na bazie wersji PC.
Pięć i pół miliona – właśnie tyle osób według najnowszych raportów płynących z Vivendi Universal Games co miesiąc uiszcza opłatę abonamentową, by przenieść się do świata gry World of Warcraft. Liczba ta czyni z tej produkcji najpopularniejszą grę MMO, jaka kiedykolwiek powstała. Na dodatek należy zaznaczyć, że stwierdzenie „najpopularniejsza” odnosi się zarówno do Azji (ponad 3 mln), Europy (ponad 1 mln) i Ameryki Północnej (około 1,5 mln). To iście niespotykane zjawisko, ogromny sukces developera, firmy Blizzard Entertainment, ale i zarazem spora ciekawostka. Dlaczego, spytacie? Ponieważ ciężko racjonalnie wyjaśnić sukces WoW-a. Gdy rozbierzemy go na czynniki pierwsze, to okazuje się, że nie sposób w nich dostrzec czegokolwiek przełomowego, czego nie posiadałyby już wcześniejsze massive’y. Mowa tu zarówno o dość prostej technologicznie grafice, zrealizowanej z pomocą tekstur niskiej rozdzielczości i do tego w karykaturalno-fluorescencyjnym stylu rodem z bajek dla dzieci, mowa o bardzo uproszczonych zasadach (dobrze obrazują to poradniki w stylu – jak dojść do poziomu artisana w gotowaniu i wędkarstwie jednocześnie w jeden dzień!!!). System walki PvP, który z szumnych zapowiedzi o dużej wojnie pomiędzy Hordą i Przymierzem, ze zdobywaniem zamków czy terenów, został praktycznie wykastrowany do kilku map wielkości naparstka, gdzie małe grupki graczy wyrzynają się zawsze w ten sam sposób. Jak zatem to wyjaśnić?
Powiem tak. Gram w WoW-a od pierwszego dnia i grać będę dalej, nawet kupię dodatek, który za chwilę zaprezentuję, i moim skromnym zdaniem powodem są proporcje. Po prostu developerom udało się poupychać szereg zwykłych cech i elementów w jedną zgraną całość, w idealnych proporcjach. Na dodatek nie byli to jacyś developerzy, tylko niemalże „mityczny” Blizzard, co w rezultacie zaowocowało milionami aktywnych subskrybentów. I co tam ciągłe lagi, co tam kolejki do serwerów czy też problemy z tymiż serwerami. Miliony grać będą dalej, a żeby im się przypadkiem nie znudziło, pod koniec tego roku dostaną dodatek – The Burning Crusade.
Już zaraz po pierwszej zapowiedzi Krucjaty, co miało miejsce w październiku 2005 roku, doszedłem do wniosku, że add-on ten będzie tym dla World of Warcraft, czym dla Dark Age of Camelot był dodatek Shrouded Isles. Czyli dostaniemy wszystkiego więcej i więcej, ale rewolucji w podejściu do rozgrywki nie będzie. Przejdźmy jednak do rzeczy. Sumarycznie powierzchnia terenu, po jakiej będziemy się mogli poruszać posiadając dodatek zwiększy się o około 25 procent względem stanu obecnego. Lwią jej część stanowić będzie nowy obszar zwany Outland. Ci, którzy znają historię świata Warcrafta, od razu skojarzą, iż w istocie jest to spory fragment dawnej, wspaniałej krainy orków – Draenoru – która została dosłownie wysadzona w powietrze, gdy siły Przymierza najechały Draenor. Outland nie znajduje się jednak w tej samej płaszczyźnie astralnej, co obecne obszary gry, a dostać się można do niego jedynie przez Dark Portal.
Lokacja ta przeznaczona zostanie przede wszystkim dla postaci wysokolevelowych i to wysolokolevelowych patrząc przez pryzmat dodatku, czyli 60-70 poziom doświadczenia. Tak moi mili. Jeżeli wydawało wam się, że na 60 poziomie skończył się wasz etap życia polegający na nerwowym spoglądaniu na pasek doświadczenia, to głęboko się myliliście. Kupując The Burning Crusade otrzymacie kolejne 10 poziomów nieskrępowanego tłuczenia mobów. Przy czym uwaga – osoby nie zamierzające nabyć dodatku pozostaną na zawsze przy poziomie 60.