autor: Krzysztof Gonciarz
The Elder Scrolls IV: Oblivion - przed premierą
„Morrowind” był przełomem, jako że pozostawił wszelką konkurencję daleko w tyle. Gracze oczekują po kolejnej części cyklu – „Oblivion” – kolejnego kamienia milowego w historii gier komputerowych. I wszystko wskazuje na to, że się nie zawiodą.
Przeczytaj recenzję The Elder Scrolls IV: Oblivion - recenzja gry
Artykuł powstał na bazie wersji PC.
Bethesda Softworks to jedna z tych firm developerskich, które naprawdę mają się czym pochwalić. I nie chodzi tu o jakieś szczególnie szokujące wyniki sprzedaży, czy komercyjne sukcesy. Nie, ci goście po prostu „robią swoje”. Postawili sobie jasny cel: przenieść komputerowe RPG na zupełnie nowy poziom złożoności. Tworzyć wirtualne światy tak olbrzymie, że aż trudne do ogarnięcia oraz dać graczom całkowitą swobodę w ich eksplorowaniu. Każdy, kto zapoznał się w swoim życiu z ich sztandarową serią, The Elder Scrolls, ten wie, że nie są to tylko puste słowa. Produkcje spod tego znaku mogą mieć swoje wady, jednak swoje podstawowe credo załoga Todda Howarda realizuje bez pudła. Morrowind, wydany w 2002 roku był swego rodzaju przełomem, jako że pozostawił wszelką konkurencję daleko w tyle, osiągając wielką popularność zarówno na PC, jak i X-Boxie (na którym to został przyjęty w sposób nadspodziewany nawet dla samych autorów) oraz oznajmiając całemu światu o istnieniu studia z Rockville. Od tamtego czasu nikt już nie miał wątpliwości, kto rządzi w dziedzinie single-playerowych RPG. Developerzy hitu sprzed trzech lat jeszcze nigdy nie byli pod taką presją, jak teraz. Wszyscy oczekują po kolejnej części cyklu, Oblivionie , kamienia milowego w historii gier komputerowych. Czy się zawiodą? Póki co wszystko wskazuje na to, że nie.
Nasza epicka przygoda w świecie Tamriel rozpoczyna się w celi więziennej. Znaleźliśmy się w niej z bliżej nieokreślonych powodów, których na dobrą sprawę nigdy nie poznamy. Szarą, karcerową sielankę przerwie nam, ni z tego ni z owego, cesarz, uciekający tajnymi tunelami przed polującym na niego zamachowcem. Zdarza się przecież, że jedyna droga ucieczki najważniejszej osoby w państwie prowadzi przez celę przypadkowego więźnia. Po krótkim wstępie, w którym wraz z strażą przyboczną spróbujemy pomóc szykanowanemu władcy (węszę tutaj tutoriala), morderca w końcu dopnie swego. Konający na naszych oczach cesarz ostatkiem sił przekaże nam magiczny artefakt o nazwie Amulet Królów oraz misję odnalezienia tego, kto będzie potrafił się nim posłużyć w celu zamknięcia wrót swoistego odpowiednika piekieł (tytułowego Oblivionu). Jeśli nam się nie uda, Tamriel pogrążone zostanie przez inwazję nadnaturalnych, piekielnych demonów. Sytuacja brzmi dramatycznie, ale wystarczy drobne doświadczenie z produkcjami Bethesdy, by wiedzieć, że z popychaniem głównego wątku fabularnego raczej nie będzie pośpiechu.