ShellShock: Nam '67 - zapowiedź - Strona 3
„Shellshock” wygląda na udziwnioną wersję słynnego „Vietcongu”, jestem jednak skłonny uwierzyć twórcom na słowo, iż w momencie rozpoczynania prac nad zapowiadanym produktem żadnej grywalnej pozycji FPS osadzonej w wietnamskich klimatach jeszcze nie było.
Przeczytaj recenzję ShellShock: Nam '67 - recenzja gry
Olej konkurencję. Tylko my zapewniamy pełen wachlarz usług. Spragniony krwi? Nie ma problemu. Niewyobrażalnych okrucieństw? Da się załatwić. Wyżywania na wszystkim co się rusza? Od tego tu jesteśmy! Mniej więcej w taki sposób Guerilla Games, producent opisywanego „Shellshock: Nam ’67”, próbuje zareklamować swoją grę. Czy to dobra droga? Na to pytanie musicie już sobie odpowiedzieć sami. Oby tylko te wszystkie marketingowe hasła znalazły swoje przełożenie w końcowym produkcie, bo osobiście serdecznie mam już dość „grzecznych” wojennych FPS-ów pokroju „Medal of Honor: Allied Assault” czy „Line of Sight: Vietnam”. Wojna w Wietnamie była jednym wielkim piekłem i nie można tego ukrywać. Zrozumieli to producenci filmów, czego świetnym przykładem mogą być słynne „Czas apokalipsy” czy „Full Metal Jacket”, teraz kolej na wydawców gier. Przekonajmy się też, czy oprócz tych wszystkich okrucieństw gra ma jeszcze coś innego do zaoferowania.
Zawsze mówi się, że najważniejsze jest pierwsze wrażenie. A jak z tym jest w „Shellshocku”? No cóż, wygląda na udziwnioną wersję słynnej gry „Vietcong”, jestem jednak skłonny uwierzyć twórcom na słowo, iż w momencie rozpoczynania prac nad zapowiadanym produktem żadnej grywalnej pozycji FPS osadzonej w wietnamskich klimatach jeszcze nie było. Fabuła „Shellshock’a”, podobnie jak w przypadku wspomnianej przed chwilą produkcji, nie odgrywa kluczowej roli w trakcie gry. Przemawia za tym kilka czynników – przede wszystkim mam tu na myśli to, iż do większości zadań nie ma arcyszczegółowych opisów, a gracz o wielu detalach dowiaduje się dopiero na miejscu. Nie oznacza to oczywiście, iż na misje będziemy wyruszali zupełnie nieprzygotowani. Autorzy obiecują rozbudowane briefingi przed kolejnymi etapami wzbogacane dodatkowo licznymi filmikami przerywnikowymi. Rozpoczynając zabawę wybierzemy jedną z trzech możliwych postaci, niezależnie od dokonanego wyboru będzie to totalny żółtodziób, który dopiero co zaliczył akademię i nigdy nie uczestniczył jeszcze w prawdziwych walkach. Od gracza będzie natomiast zależało, czy wyrośnie na twardziela, który wzorem Blaina z filmowego „Predatora” nie będzie miał czasu, aby przejmować się swoimi ranami. W dalszej części gry prowadzona postać ma natomiast otrzymać możliwość wstąpienia do oddziałów specjalnych, co zasadniczo wpłynie na sposób zaliczania misji.
Skoro już mowa o misjach, to warto byłoby ten temat rozwinąć. Nie jest jeszcze co prawda znana dokładna liczba etapów, które mają pojawić się w pełnej wersji „Shellshocka”, ale nieoficjalnie mówi się o kilkunastu bardzo rozbudowanych poziomach. Podobnie jak we wspominanym „Vietcongu”, ich przebieg będzie w znacznej mierze liniowy, tzn. gracz będzie musiał poruszać się po odgórnie ustalonej ścieżce. Miejmy nadzieję, że autorzy gry nie pójdą w ślady twórców innych FPS-ów i nie postawią niewidzialnych ścian tuż przy badanej ścieżce. Poziomy mają być dość zróżnicowane, mówi się między innymi o ratowaniu porwanych jeńców (np. dziennikarza czy kolegów z oddziału), organizowaniu zasadzek na Vietcong, eliminowaniu baz przeciwnika czy też wynajdywaniu składów broni. Ot, standardowa harówka, do której każdy prawdziwy żołnierz prędzej czy później się przyzwyczai. Z racji tego, iż misje będą miały w miarę liniowy przebieg, logiczne jest to, że autorzy przygotują całą masę odgórnie ustalonych wydarzeń. Co powiecie na idącego z przodu kolegę z zespołu, któremu wietnamski snajper odstrzelił właśnie pół głowy? Albo znalezienie się w sytuacji totalnego okrążenia bez żadnego możliwego wsparcia? Sądzę, iż miłośników zbliżonych tematycznie FPS-ów takie pomysły ucieszą, będzie to jednak oznaczało, iż gra sprawi przyjemność wyłącznie za pierwszym razem. Na żadne powtórki nie ma co raczej liczyć.