5 rzeczy, za które lubię i 5 które mnie drażnią w Watch Dogs Legion - Strona 2
Najnowsza odsłona serii Watch Dogs pomimo pewnych rewolucyjnych rozwiązań, wciąż trzyma się swoich korzeni. Oto co konkretnie podoba mi się, a czego zdecydowanie nie lubię w Legionie.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Watch Dogs: Legion - bardzo bezpieczna i grzeczna rewolucja
Od kilku lat Ubisoft prezentuje swoje gry w bardzo przystępny sposób. To już nie tylko rozgrywka pokazana na filmiku i komentowana przez gadające głowy w studiu. Dziś dziennikarze często uzyskują dostęp do grywalnych buildów produkcji, i to sporo przed premierą. A więc pomimo faktu, iż na wydanie Legionu trzeba czekać jeszcze prawie miesiąc, zdążyłem z nim już spędzić niemal 10 godzin, przez co udało mi się wyrobić konkretną opinię na temat różnych elementów produkcji. Jeśli czytaliście moją lipcową zapowiedź, o pewnych rzeczach możecie już wiedzieć, choć nie ukrywam, że niektóre moje opinie nieco się zmieniły.
Aby uczynić tekst bardziej angażującym, postanowiłem zaprezentować pozytywy i negatywy gry naprzemiennie.
1. Świetnie zaprezentowany klimat Londynu
Tutaj Ubisoft wykonał bezdyskusyjnie świetną robotę. Po raz pierwszy Watch Dogs postanowiło ruszyć się z oklepanych Stanów i odwiedzić Europę, a Londyn jest na takie odwiedziny miejscem idealnym. Zabytki, które z łatwością rozpoznamy, miejsca, które sami mogliśmy zobaczyć w trakcie wycieczki na Wyspy, a do tego różnorodność kulturowa, mnogość akcentów i dość… swojski klimat, z jakiegoś powodu.
Watch Dogs 2 irytował mnie swoją ziomalską otoczką, w którą wpisywał się cały ówczesny DedSec. Tutaj wszystko nadal jest dość przerysowane (weźmy pod uwagę chociażby maski czy ciuchy, które możemy kupić za walutę w grze), ale kiedy patrzę na mieszkańców, moją ekipę ruchu oporu czy po prostu samo miasto, widzę coś, do czego znacznie łatwiej jest mi się odnieść. W ogrywanym buildzie miałem okazję zrekrutować do swojej ekipy osobę, która (wnoszę po akcencie) pochodziła z Indii, do tego w trakcie jednej z misji byłem świadkiem dość nieszczęśliwego końca osoby pochodzącej z Polski (tutaj duży plus – faktycznie mówiła ładnym polskim, a nie udawanym przez obcokrajowca). Do tego spotkałem masę postaci z różnorodnymi brytyjskimi akcentami. Możliwe, że przemawia przeze mnie fascynacja typowa dla osoby z magisterką z filologii angielskiej na koncie, ale po prostu byłem zachwycony tym, co wszędzie słyszałem i widziałem. To jest właśnie dystopijny Londyn, o który nic nie robiłem.
2. Mniejsze zaangażowanie przez brak głównego bohatera
W tym przypadku chyba każdy z nas miał wątpliwości – czy gra tego typu może się udać bez głównego bohatera? Przyznam, że przed ostatnimi 4 godzinami spędzonymi z Legionem byłem do tego elementu nastawiony bardziej pozytywnie niż dziś. Jasne, od strony technicznej jest to zrealizowane całkiem sprawnie. Jeśli odpali się cutscenka, to znajdzie się w niej postać, którą sterujemy w danej chwili, i przemówi swoim głosem. Problem w tym, że nie dało się oczywiście udźwiękowić z osobna każdego mieszkańca Londynu, przez co stosuje się różne techniczne sztuczki, by z ograniczonej puli nagranych głosów wyłuskać jak najwięcej różnorodności. Niestety oznacza to również, że spora część kwestii wypowiadana jest w sposób dość neutralny, podatny na przetworzenie.
Choć pomysł grania każdym jest ambitny, to są pewne ograniczenia, których tu i teraz nie da się przeskoczyć – reżyseria cutscenek i płynność dialogów nie ma szans, by zbliżyć się do tego, jak mogłyby te kwestie wyglądać, gdybyśmy mieli do dyspozycji jednego głównego bohatera i jednego aktora głosowego. Wszystko jest na dłuższą metę dość… monotonne. Spotkałem się nawet z sytuacją, że w ciągu tych 4 godzin ostatniego pokazu losowa rozmowa między moim rekrutem a Bagleyem (pomagającą nam sztuczną inteligencją) powtórzyła się, tylko z wykorzystaniem innych głosów. Oczywiście liczba kwestii dialogowych nie może być nieograniczona, ale te 4 godziny to albo wyjątkowo pechowy przypadek… albo wyjątkowo zła informacja.
3. Gameplayowe podejście do misji zależy od gracza
Choć ja w grach szukam przede wszystkim dobrej fabuły, to zabawa, którą oferuje Watch Dogs, musi posiadać angażujący gameplay, szczególnie w przypadku takiej odsłony jak Legion. Londyn faktycznie jest piaskownicą i rozwiązanie wielu problemów zależy już wyłącznie od naszej inwencji. To w sumie bardzo dobra informacja, bo oznacza to, że (prawie) każdą misję można wykonać na wiele sposobów. Jeśli nie boicie się ofiar w ludziach, to na wypad wymagający wykradzenia danych z serwera bierzecie byłego zabójcę, którego perkiem jest śmiertelne w skutkach natychmiastowe powalenie, a jeśli wolicie działać po cichu, to możecie zdecydować się na skorzystanie z człowieka, który jest świetny w infiltracji i posiadł sztukę kamuflażu, albo w ogóle postawić na hakera, który skorzysta ze swojego robota pająka, by dostać się w środku tam, gdzie trzeba.
Za wzór mnogich podejść do rozwiązania misji zawsze stawiam sobie Deus Exy albo nowsze odsłony Splinter Cella – wiecie, podejścia agresywne w misjach vs. podejścia w stylu ducha. Jak na razie gra nie sugeruje nam jednak jakichkolwiek konsekwencji wynikających z zabijania lub niezabijania przeciwników, więc traktuję ten element jako szansę dopasowania się pod preferencje gracza. I w tym aspekcie Legion się sprawdza, choć lokacje są dość prosto skonstruowane i w większości łatwo jest się po nich przemieszczać.