AC: Valhalla wygląda jak gra, którą pokocham i znienawidzę [OPINIA] - Strona 2
Oglądaliście już zwiastuny nowego Assassin's Creed? Ja oglądałem i już teraz wiem, że to będzie słaba gra, z którą spędzę przynajmniej sto kolejnych godzin, tak samo jak w Odyssey.
Przeczytaj recenzję Recenzja Assassin's Creed Valhalla - to jest Asasyn, którego szukacie
Moje pierwsze prawdziwe spotkanie z wikingami miało miejsce 16 lat temu. Byłem wtedy młodym chłopakiem, który jakimś cudem trafił na wyspę Wolin nad Morzem Bałtyckim, gdzie odbywał Festiwal Wikingów. Spotkałem tam mnóstwo odurzonych miodem pitnym długowłosych fanów zespołów o nieczytelnych nazwach oraz przedziwnych postaci z zajawką na historyczną rekonstrukcję i słowiańskie oraz wikińskie rzemiosło. Ale to właśnie wtedy odkryłem, że istnieje coś takiego jak wyobrażony wiking w wersji pop oraz ten rzekomo prawdziwszy i właściwszy, oparty na historycznych źródłach „true viking”, żyjący podług surowych reguł zapisanych w runach i nordyckiej mitologii, wychowany w mrozie i śnieżycy potomek Odyna i Jord.
16 lat później obejrzałem dwa trailery najnowszej odsłony głównej marki Ubisoftu i wiem już, w którym kierunku zdecydowali się pójść twórcy z kanadyjskiego oddziału studia. Internet huczy od rozbudzonych nadziei z jednej strony oraz jęków i oburzenia z drugiej. Ja również znalazłem się wśród w tej rozemocjonowanej gawiedzi i to jakby stanąwszy po obu stronach naraz, raz to grożąc pięścią, raz klaszcząc. Wczoraj uśmiechnięte głowy uwięzionych w domach deweloperów i konferansjerów usilnie próbowały nas przekonać, że efektowny pokaz cutscenek i silnika to gameplay. Dzisiaj więc wychodzę na ubitą ziemie i mówię: OK, Ubisofcie. Skoro tak chcesz z nami pogrywać, to ja podejmuję rękawicę.
Przed deweloperami pięć rzeczy, które muszą poprawić w Assassin’s Creed Valhalla, a których nie ujrzałem na zaprezentowanym gameplayu. Zapraszam więc na honorowy pojedynek, w którym niech dane mi będzie zaprotestować. Mam prawo – z ostatnią produkcją studia spędziłem 100 godzin, a z poprzednimi jakieś 500.
Wątek współczesny – kiedyś to było, teraz to już nie ma
Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że Ubisoft zamarł w jakimś nie do końca efektownym bezruchu –kłopotliwej linii czasowej ani nie zlikwidowano (bo ciężko wycofać się z czegoś, co budowało się przez 13 lat), ani nie rozwinięto. Historii Layli można było wcześniej poświęcić więcej ekranowego czasu i poprowadzić ją z należytą starannością, a tymczasem narracja jest rwana, szczątkowa i nie wiemy – czy też nie czujemy się zobowiązani wiedzieć – z kim ta Layla w ogóle rozmawia, co planuje czy dokąd zmierza.
Po prawdzie w Odyssey i dodatkach było pod tym względem odrobinę lepiej niż w Origins (coś tam się okazywało, kogoś spotykało, kimś zostawało i coś stanowiło), ale – no właśnie – tylko odrobinę. Co zrobi Ubisoft ze spuścizną Desmonda Milesa, co zrobi z Laylą i resztą współczesnych bojowników o wolność? Na jakim etapie znajduje się konflikt między zakonem templariuszy a bractwem asasynów? Czy posunął się on choć odrobinę naprzód od czasów śmierci Desmonda, czy też współcześnie po prostu niewiele się dzieje i nie warto o tym rozmawiać? A jeśli wiemy już, że konflikt między tymi dwiema organizacjami w zasadzie zamarł i przestał być istotny, to po cóż przejmować się przeszłością, hm?
Limbo. Podejrzewam, że taki codename mają wątki współczesne w scenariuszu Valhalli. Ubisoft nawet nie udaje, że pamięta o swojej bohaterce. Zapewnienia Darby’ego McDevitta, że w Valhalli będą kontynuowane przygody Layli, wypada interpretować jako „nadal będziemy udawali, że ona nie istnieje”. W trailerze nie ma po współczesności ani śladu. Bohaterka pozostaje niewidzialna, nieistotna i tylko cudem pamiętam jej imię.
A szkoda – bo niezależnie od tego, czy podobały nam się dotyczące teraźniejszości wątki, czy wręcz przeciwnie, trudno nie zgodzić się z jednym: że ta linia czasowa potrzebuje w końcu odważnego rozwiązania. Tymczasem nie sposób rozwiązać akcję czegoś, co jeszcze nie zdążyło się zawiązać. Stawiam konia z rzędem, że Valhalla będzie kontynuowała niechlubną tradycję swoich dwóch poprzedniczek, a współczesny konflikt między bractwem i zakonem pozostanie na tym samy etapie, na którym znalazł się w roku 2012.
PAMIĘTAJCIE O PRZESZŁOŚCI!
W całej krytyce wątku współczesnego nie zapomniałem o tym, że sama seria Assassin’s Creed w przedziwny sposób odkleiła się od historii asasynów. O ile Origins – koniec końców – potrafiło jeszcze opowiedzieć o bractwie i jego początkach, tak Odyssey to już nader odważna i dotkliwa w konsekwencjach podróż w przeszłość. Gdzieś w tym wszystkim dzieje bractwa, walczącego z zakonem o artefakty i wiedzę tych, którzy byli przed nami – a przy tym o uniwersalne idee wolności, równości czy braterstwa – po prostu uległy rozmyciu i trochę już tęsknię za głównym bohaterem, który najzwyczajniej w świecie będzie identyfikować się z asasynami. Tym razem akcja dzieje się jeszcze przed modernizacją organizacji, dokonaną przez Altaira Ibn-La’Ahada, ale już po założeniu Ukrytych przez Bayeka z Ayą. Daje to nadzieję na fabułę odrobinę bardziej trzymającą się ulubionych frakcji i tematów.