Testujemy grę Doom - ni to Quake III: Arena, ni to Call of Duty - Strona 2
W multiplayerze nowego Dooma id Software łączy tradycję z nowoczesnością, doprawiając esencję rozgrywki rodem z Quake'a III wieloma elementami zapożyczonymi z typowych współczesnych shooterów. Taka mikstura potrafi mocno zapiec w gardle.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Doom - nowe szaty króla strzelanin
- nieskomplikowane, przystępne zasady gry w poszczególnych trybach;
- w miarę dynamiczna (ale za wolna dla fanów Quake’a) rozgrywka;
- walki toczą się na niewielkich, dość ciasnych arenach z licznymi zakamarkami;
- trochę starego: zdrowie regenerowane apteczkami, pancerz, power-upy, podwójny skok, klasyczny arsenał...
- ...i trochę nowego: brak zbierania broni na arenach, „udziwnione” tryby gry, dużo opcji personalizacji postaci;
- powiew świeżości wnoszą runy przemieniające graczy w demony;
- ładna grafika i dobra optymalizacja, stabilne serwery.
Tworzenie nowych strzelanek, które reprezentują stare, uwielbiane serie, to w dzisiejszych czasach ciężki kawałek chleba. Niby każdy fan Dooma, Quake’a czy Wolfensteina dobrze wie, za co darzy ową klasykę miłością, i nie wyobraża sobie zmieniania oryginalnych elementów, ale gdy się nad tym porządnie zastanowi, dochodzi do wniosku, że równocześnie już bardzo zżył się z pewnymi współczesnymi rozwiązaniami wprowadzonymi do gatunku. Dlatego producenci muszą kombinować, ile mogą zachować z oryginału, a ile powinni dorzucić nowości. Obronną ręką wyszły z tego typu sytuacji m.in. studia MachineGames (Wolfenstein: The New Order) i rodzime Flying Wild Hog (Shadow Warrior). Teraz przed podobnym wyzwaniem staje id Software, które próbuje wskrzesić legendę Dooma. Już pomijając nawet rangę reaktywowanej marki, zadanie jest tym trudniejsze, że twórcy nie ograniczają się do kampanii solowej, ale przygotowują także potężny moduł multiplayerowy – i temu ostatniemu poświęcamy niniejszy tekst, wypróbowawszy ów tryb w niedawnych beta-testach. Czy deweloperowi udało się odpowiednio wyważyć proporcje pomiędzy starym a nowym? Niestety, nie bardzo. Ale zabawa i tak wciąga.
Pewnie wielu z Was wyda się to nie do pomyślenia, ale w nowym Doomie każdy może bawić się rakietnicą - do tego bez przeczesywania mapy za tą bronią, bez martwienia się o zapas amunicji... i bez rocket jumpów, niestety.
O trudnym współżyciu młodości ze starością
W becie udostępniono dwa tryby gry i dwie mapy, podczas gdy docelowo – w pełnej wersji – mamy otrzymać sześć wariantów rozgrywki i dziewięć aren. Tak więc testowaliśmy tylko niewielki wycinek całości, w związku z czym nie ma co jeszcze dzielić skóry na niedźwiedziu i wyciągać zbyt daleko idących wniosków. Niemniej w mechanice rozgrywki chyba wszystko jest już na swoim miejscu i do premiery zmieni się pewnie co najwyżej balans poszczególnych parametrów (np. obrażeń od różnych typów broni), więc można już pokusić się o konstruktywną krytykę większości elementów multiplayera.
W dobie sukcesywnego wskrzeszania kolejnych FPS-owych ikon pewnie niejeden gracz zadaje sobie pytanie: kiedy zatem dostaniemy nowego Quake’a? W tym miejscu warto zwrócić uwagę na fakt, że seria Doom nigdy nie stała multiplayerem – a nowa odsłona kładzie duży nacisk na ten właśnie aspekt. Jaki płynie z tego wniosek? Ano taki, że według wszelkiego prawdopodobieństwa id Software próbuje zawrzeć „2 w 1”, łącząc w jednej grze kampanię na miarę Dooma z trybem wieloosobowym rodem z Quake’a III. W takiej sytuacji osobny Quake, który w gruncie rzeczy jest marką bardzo podobną do Dooma, wydaje się zbędny z biznesowego punktu widzenia. Ale obym okazał się fałszywym prorokiem.