Graliśmy w Homefront: The Revolution – czy to nowy Far Cry w Filadelfii? - Strona 2
Zaprezentowane po wielu miesiącach ciszy Homefront: The Revolution okazało się dość wciągającą i klimatyczną strzelaniną, choć wiele pomysłów do złudzenia przypomina te z zupełnie innych gier.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Homefront: The Revolution - pierwszy Far Cry na CryEngine
Scenarzyści filmów i gier uwielbiają niszczyć amerykańskie miasta, jednak okupowanie największego mocarstwa militarnego świata przez inny kraj to nadal dość oryginalny, a przez to i ciekawy temat. Dotychczasowe próby jego realizacji, czy to na srebrnym ekranie, czy w wydanej w 2011 roku grze Homefront, nie wypadły szczególnie rewelacyjnie, dlatego wielu zdziwiło się, gdy rok temu zapowiedziano kontynuację strzelaniny FPP o inwazji Północnej Korei na USA. O Homefront: The Revolution szybko niestety słuch zaginął, ale ostatnie informacje pokazują, że niczym w podtytule gra (a właściwie jej autorzy) przeszli małą rewolucję. Przyczyną wstrzymania prac były kłopoty finansowe deweloperów ze studia Crytek UK, toteż tworzenie Revolution wznowiono pod szyldem Dambuster Studios, które zatrudnia większość dotychczasowej ekipy. Sami pracownicy utrzymują, że zmieniono tylko nazwę studia, a nową grę nadal robią ludzie z ogromnym doświadczeniem w strzelaninach FPP. W Homefront: The Revolution przeniesiemy się (nieprzypadkowo) do okupowanej przez siły Wielkiej Republiki Korei Filadelfii – kolebki amerykańskiej demokracji i potęgi.
To nie jest sequel
Homefront: The Revolution nie będzie prostą kontynuacją wątków z pierwszej odsłony. Autorzy postanowili kompletnie zmienić całe tło wydarzeń – to, co doprowadziło Stany Zjednoczone do upadku i inwazji wojsk koreańskich – tak by całość wyglądała bardzo wiarygodnie i prawdziwie. W grze wcielimy się w członka ruchu oporu, a nasze zadania mają w każdym aspekcie odzwierciedlać typowo partyzanckie działania. Będziemy musieli więc skupić się na sabotażu, zasadzkach, szybkich akcjach typu „hit and run”, w przypadku których po zniszczeniu celu trzeba się ewakuować do bezpiecznej strefy, oraz na mozolnym zbieraniu cennych sztuk amunicji i innych zasobów. W każdej potyczce siły wroga mają dysponować niezwykle wyrafinowanym techniczne sprzętem (dronami, statkami powietrznymi), podczas gdy my będziemy musieli zadowolić się przeważnie bardziej tradycyjnymi narzędziami zniszczenia – karabinami po domowych przeróbkach, strzelbami czy koktajlami Mołotowa.
Za miejsce akcji Homefront: The Revolution celowo wybrano Filadelfię, pierwszą stolicę Stanów Zjednoczonych, która podczas amerykańskiej… rewolucji odegrała tak ważną rolę, jako miasto podpisania deklaracji niepodległości przez ojców założycieli i uchwalenia konstytucji. W grze zobaczymy ją kompletnie odmienioną, podzieloną na trzy główne strefy. Pierwsza to zielona – tam przebywają koreańscy dygnitarze, kolaboranci oraz występuje dobre zaopatrzenie w żywność, prąd czy bieżącą wodę. Druga – żółta – przypomina getto dla cywilów. Ludzie mieszkają tam w kiepskich warunkach, na brudnych ulicach pełno jest kamer, patroli i propagandowych plakatów. Ostatnią strefę oznaczono kolorem czerwonym – opustoszałe ruiny i zgliszcza są już tylko miejscem bezpardonowych starć pomiędzy partyzantami a siłami okupanta. W oddali zawsze słychać odgłosy jakieś strzelaniny, a w alejkach potrafi czaić się wrogi snajper. Struktura otwartego świata ma pozwalać na stopniowe odkrywanie terenu i po pewnym czasie dać możliwość dość swobodnego przemieszczania się pomiędzy wszystkimi strefami. W tej lepiej zachowanej części miasta będziemy mogli rozpoznać Filadelfię tak po architekturze budynków, jak i po kluczowych, najsłynniejszych miejscach i budowlach byłej stolicy USA.
To już chyba gdzieś widziałem...
W udostępnionym krótkim demie mieliśmy okazję zwiedzić fragment czerwonej strefy, wdając się przy okazji w kilka potyczek z siłami wroga. Po kilkunastu minutach grania pojawiło się dość oczywiste spostrzeżenie – przecież to praktycznie... Far Cry! Nowy Homefront wygląda naprawdę jak jeden wielki amalgamat zapożyczeń z innych tytułów, a słowa „Far Cry” padły z ust chyba każdego dziennikarza na pokazie. Przemierzając otwarty świat, będziemy musieli przejmować tzw. Strike Pointy, w których po pokonaniu wrogów czasem trzeba coś zhakować czy zniszczyć. Po wykonaniu takiej czynności zobaczymy znajomą animację najazdu kamery na kolejno odblokowywane kluczowe lokacje, składowiska broni itp. – podobieństwa do wież obserwacyjnych i nadajników radiowych z gier Ubisoftu naprawdę nie da się ukryć. Do tego dochodzi praktycznie taki sam mechanizm leczenia się zastrzykiem w rękę, pasek zdrowia, możliwość poruszania się po mapie pojazdami – motocyklami lub transporterami wroga.