Fallout 4 w akcji, czyli kurz, krew i eksplozje. Wrażenia z pokazu na gamescomie - Strona 3
Podczas tegorocznych targów gamescom mieliśmy okazję zobaczyć niewielki skrawek czwartej części Fallouta przed listopadową premierą. Bethesda co prawda ograniczyła się w Kolonii do kilkunastominutowej prezentacji, ale i tak było na co popatrzeć.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Fallout 4 - Czas apokalipsy
Czerwcowy pokaz Fallouta 4 podczas E3 podzielił graczy na dwa obozy. Jeden uznał, że Bethesda na dobre przyćmiła resztę konkurencji, i to jeszcze zanim targi rozpoczęły się na dobre, drugi z kolei oskarżył amerykańską firmę o rozmienianie na drobne legendy interaktywnej rozrywki. Obawy te trudno zamieść pod dywan. Nieco pastelowa kolorystyka, elementy rodem ze skupionych na craftingu survivali oraz tower defense, uproszczone dialogi – w zalewie nowinek i zmian można się było zastanawiać, czy w Falloucie jest jeszcze miejsce na porządne postapokaliptyczne RPG. Prezentacja gry na tegorocznym gamescomie może i nie uspokoiła wszystkich zaniepokojonych, ale przynajmniej udowodniła, że esencja tej serii jest w „czwórce” zdecydowanie obecna.
W niemieckiej Kolonii Bethesda nie zwaliła niestety nikogo z nóg – trwający zaledwie kilkanaście minut pokaz wcale nie zaspokoił apetytów, tym bardziej że nie prezentował w zasadzie niczego, czego byśmy się nie spodziewali. Mimo to pozytywów nie brakuje. Absolutnie najważniejszym z nich jest atmosfera: gdy bohater po raz pierwszy pojawia się w opanowanym przez ghule oraz bandytów miasteczku Lexington, w przeciągu kilku sekund da się zakochać w tym wyniszczonym, opustoszałym świecie. Detali jest mnóstwo: poprzewracane wózki, śmieci pokrywające wyludnione ulice, wiatr hulający w witrynach sklepowych... Fallout 4 posiada charakterystyczny dla serii klimat apokalipsy, w niektórych momentach potrafił nawet sprawić, że i oglądający prezentacje nie czuli się do końca bezpiecznie. Gdy idący przy nas pies zaczyna warczeć ze zjeżoną sierścią na pustą z pozoru ulicę lub kiedy przez okna małego marketu przedzierają się ghule – wtedy „czwórka” pokazuje największy pazur.
Jednocześnie tę poważną atmosferę często rozładowują humorystyczne akcenty, których w serii nigdy nie brakowało. I nie, nie mówię bynajmniej o wyrzutniach wybuchowych misiów, a raczej o bardziej subtelnym puszczaniu oczka. Ot, choćby komicznie wyglądający kulawy Pip-Boy ze smutną miną, który pojawia się w górnym rogu ekranu, gdy otrzymujemy poważniejsze obrażenia, albo boisko do koszykówki, na którym ktoś zamiast piłki wrzucił do kosza martwego bandytę. Pewną rolę w odciążaniu klimatu gra także przerysowana brutalność. Fallout 4 jest dostatecznie krwawy, by nie traktować tej przemocy całkowicie poważnie: gdy trafiony laserowym pociskiem przeciwnik rozpada się na ogromne kawałki mięsa, trudno nie uśmiechnąć się pod nosem. Jedyny minus podejścia do brutalności z przymrużeniem oka to krew, która wygląda bardziej na jasnoczerwoną farbę.