Testujemy wersję alfa gry Tom Clancy's Rainbow Six: Siege
Udostępniona przez Ubisoft wersja alfa gry Rainbow Six: Siege nie oferuje może zbyt wiele treści, ale i tak pozwala wyciągnąć pierwsze wnioski na temat nowego wcielenia Tęczowej Szóstki.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Tom Clancy's Rainbow Six: Siege - Counter-Strike na sterydach
Artykuł powstał na bazie wersji PC.
Sylwetka ogromnego Boeinga 747 dominowała na płycie lotniska, pełnej wozów policyjnych i pojazdów obsługi. Gdzieś w środku kadłuba znajdował się jakiś ważniak, który miał pecha i jako jedyny z pasażerów został zakładnikiem pięciu terrorystów. Nie interesowały nas ich żądania – czekaliśmy tylko na zielone światło, by rozpocząć akcję. Dawaliśmy im szansę, by opuścili samolot dobrowolnie, ale wybrali najgorszą dla nich opcję – spotkanie z nami – drużyną Raven Shield! Sterując paroma niepozornymi dronami, przypominającymi bardziej wałki do masażu z kamerą HD, zrobiliśmy mały rekonesans. Po 30 sekundach już wiedzieliśmy, że zakładnik jest przetrzymywany w salonie dla VIP-ów. Jeden dron został zniszczony przez wroga, ale dysponowaliśmy już wszelkimi potrzebnymi informacjami. Dwóch z nas ustawiło się przy głównym wejściu, reszta dostała się od tyłu. Ciszę podczas ostrożnego przemierzania rzędów samolotowych foteli przerwały trzy krótkie serie z karabinków. Jeden „tango” wyjrzał z pomieszczenia dla stewardess, ale Thermite akurat miał lufę skierowaną w jego stronę. Drugi terrorysta chciał zapewne pomóc koledze, jednak zrobił to wyjątkowo bezmyślnie – jego zlikwidował Thatcher.
Zbliżaliśmy się powoli do miejsca przetrzymywania zakładnika, gdzie czekali na nas Sledge i Twitch. Wyglądało na to, że reszta bojowników zabarykadowała się z VIP-em w środku. Młot Sledga byłby tu zbyt powolny i ryzykowany – musieliśmy wejść błyskawicznie. Thermite przykleił ładunki do najsłabiej wyglądającej ściany i spokojnym głosem nakazał, by zaraz po wybuchu wrzucić do środka granaty ogłuszające. Bum!!! Bum!!! Jeden huk zrobił nam szerokie wejście, drugi sprawił, że przeciwnicy nie wiedzieli, co się dzieje. Po pięciu sekundach było już po wszystkim – zakładnik ocalony, terroryści zabici. Akcja trwała dwie i pół minuty!
Jacy gracze, taka rozgrywka
Tak mniej więcej (pomijając zarys fabuły) wyglądała jedna z rund. Klimatyczna, z chwilami niepewności, napięcia, ekscytacji, z dojrzałym (sądząc po głosie) Anglikiem, który starał się bez nerwów trzymać drużynę w ryzach. Interwencję tę można jednak od razu skonfrontować z wieloma innymi, podczas których ktoś ciągle śpiewał do mikrofonu w mało znanym języku, strzelał na oślep po całym samolocie czy choćby z filmikiem, na którym Rainbow Six: Siege testuje jeden z dziennikarzy wiodącego (na świecie) portalu o grach. Demontuje na nim ustawione chwilę wcześniej przez innych graczy wzmocnienia ścian i zagłuszacze elektroniczne, komentując radośnie, że „nie podobają mu się ich pomysły". Tak na razie prezentuje się kwintesencja rozgrywek wieloosobowych w nadchodzącej grze Ubisoftu. Dostajemy całkiem niezłe narzędzia pozwalające na fajną, klimatyczną akcję, ale to, jak będzie wyglądać przebieg rozgrywki, zależy od innych graczy, i to dużo większym stopniu niż w produkcjach pokroju Battlefielda czy Call of Duty. Mapy dostępne w wersji alfa Rainbow Six: Siege, zgodnie z duchem klasycznych tytułów z tej serii i w przeciwieństwie do wspomnianej konkurencji, skupiają się wyłącznie na taktyce czarnej – CQB, czyli walkach w ciasnych korytarzach i pomieszczeniach. Wydany jakiś czas temu dodatek do Battlefielda 3 miał wprawdzie nazwę Close Quarters, ale tak naprawdę pozwalał na pełne swobody operacje na dużych zadaszonych terenach, a nie na mozolne zdobywanie pokoju za pokojem.