autor: Krzysiek Kalwasiński
Pilnuj własnego nosa. The Last of Us to nic wybitnego
Spis treści
Pilnuj własnego nosa
Tak dochodzimy do kolejnej palącej kwestii. The Last of Us jest mimo wszystko grą, więc trzeba ocenić też rozgrywkę. Jedną z inspiracji autorów było ICO – produkcja, w której skupiamy się na wydostaniu dziewczyny uwięzionej w ogromnym zamczysku. Nasz protagonista nie umie się z nią dogadać, bo każde z nich mówi w innym języku. Skazani są więc na porozumiewanie się gestami tudzież prowadzenie za rękę. Genialność tego zabiegu polega na tym, że my jako gracze bezpośrednio w tym uczestniczymy. Od nas zależy, czy się im powiedzie. Poprzez rozgrywkę i wykonywanie kolejnych małych czynności coraz lepiej rozumiemy sztuczną inteligencję dziewczyny. Efekt jest taki, że dwójka protagonistów dogaduje się lepiej.
W The Last of Us zostało to mocno ograniczone i sprowadza się jedynie do okazyjnego naciskania przycisku interakcji. Najbardziej skomplikowana czynność to znalezienie palety lub drabiny i przeniesienie jej w odpowiednie miejsce. Przez większość czasu nie musimy się też martwić o Ellie lub innego towarzysza, co również ujemnie wpływa na odczuwanie jakiejkolwiek więzi czy samą immersję. O to jest trudniej tym bardziej, że kompani beztrosko biegają sobie w pobliżu, czyniąc dość spory hałas (który słyszymy tylko my, gracze). Bardzo rzadko przychodzi nam też ratować ich z objęć przeciwnika, a sami pomagają nam wtedy, kiedy uznają to za stosowne. Za lepsze rozwiązanie uważam prosty system wydawania poleceń, oczywiście odpowiednio ograniczony, żeby nie można było go nadużywać.
Towarzysze są przez większość czasu nieśmiertelni i niewidzialni dla wrogów. Ich inteligencja sztuczna też pozostawia sporo do życzenia. Szkoda, bo działanie kompanów wyrywa z immersji.
Nie pomaga w tym wszystkim charakter rozgrywki, która składa się z niewielu czynności i w zasadzie niczym nie jest urozmaicona. Przez większość czasu mamy do czynienia z leniwą eksploracją opustoszałych pomieszczeń i przeszukiwaniem ich w celu znalezienia przydatnych zasobów. Przerywane jest to sekwencjami, w których przemykamy po cichu pomiędzy mało inteligentnymi przeciwnikami (lub ich likwidujemy, w zależności od sytuacji czy stylu gry), by bardzo okazyjnie stoczyć wymuszoną i zaplanowaną z góry otwartą walkę. I znów przyczepię się do towarzyszy, bo nie zliczę, ile razy przeszkodzili mi w skradaniu się, blokując drogę. W otwartej walce też są zresztą bezużyteczni, bo najczęściej po prostu chodzą. Bardzo mocno widoczne było to na poziomie trudności „brutalna rzeczywistość”.
Zostało jeszcze 68% zawartości tej strony, której nie widzisz w tej chwili ...
... pozostała treść tej strony oraz tysiące innych ciekawych materiałów dostępne są w całości dla posiadaczy Abonamentu Premium
Abonament dla Ciebie