Nebuchadnezzar to dowód, że stare gry ciągle bywają lepsze od nowych
Nostalgia potrafi zaburzyć naszą percepcję i sprawić, że stare gry wspominać będziemy lepiej, niż prezentują się w rzeczywistości. Ale bywa i tak, że klasyka faktycznie jest po prostu lepsza.
Byłem kiedyś na koncercie pewnego krakowskiego poety. Poeta stał na scenie, w jednej ręce trzymał mikrofon, w drugiej odpalonego papierosa i śpiewał, że nigdy nie będzie takiego lata, nigdy policja nie będzie taka uprzejma, a wódka tak zimna i pożywna. I słońce nie będzie nigdy już tak cudnie wschodzić i zachodzić.
Stałem wtedy wśród tłumu – były to czasy wolnego, niczym nieskrępowanego tłumu, w którym można było naruszać swoją przestrzeń osobistą – i myślałem, że ten oto poeta trafia w sedno. Bo widzicie, uwielbiamy sądzić, że to, co już było, było o wiele lepsze od tego, co mamy teraz. Czasami mamy rację, czasami jej nie mamy, niemniej uwielbiamy pławić się w melancholii, wspominać i waloryzować, doceniać i przeceniać.
Grając w Nebuchadnezzara, miałem właśnie takie oto myśli. „Kiedyś to było”, „gimby nie znają”. Wszystko jest tu przecież wytapetowane old schoolem – brzydka grafika, jeszcze brzydsze animacje. Mechaniki, które żywcem wyciągnięto z legendarnych przedstawicieli gatunku stworzonego przez Impressions Games – Cezara, Faraona czy Zeusa. Tylko działa to lepiej, bo gra jest dostosowana do współczesnych komputerów i systemów, odpalicie ją w 1080p, w 4K czy na ultrapanoramie. I choć jest brzydka, to nie wypala oczu pikselozą.
Działa lepiej, a jednak… a jednak czegoś tu brakuje. Przez chwilę myślałem, że brakuje tu po prostu mnie samego – młodego chłopaka, dziecka wręcz, które z radością sięgało po każdą wydawaną w tamtych latach grę i cieszyło się nią jak nową zabawką.
Ale w tym wypadku to nieprawda (lub nie cała prawda) – Nebuchadnezzar, choć czerpie z przeszłości, choć ją cytuje i powiela – robi to wybiórczo, ze szkodą dla gry. Trochę tak, jakby z tej przeszłości twórcy chcieli wyciągnąć makietę i sprzedać ją, mówiąc: „Oto jest wasze dzieciństwo, wasza stara miłość, którą możecie przeżyć raz jeszcze. Przeżywajcie więc”.
Nie, Nebuchadnezzar nie potrafi sprostać legendzie. Zamiast rozbudzić stare emocje, dziurawi je i wykoślawia. Nie dlatego, że nowe pomysły okazały się nietrafione – akurat budowa wielkich świątyń i cudów świata jest jednym z najlepszych elementów gry – ale dlatego, że autorzy źle zrozumieli źródło.
Wszystko pozornie wygląda OK – mamy budynki, łańcuchy produkcyjne, kilka kast ze zróżnicowanymi potrzebami i ograniczoną przestrzeń do budowania. Ale zapomniano o motywacji – dlaczego ja chcę wznosić to miasto? Dlaczego ja chcę przejść tych kilkanaście misji i poświęcić tej grze swój czas? Nie ma w Nebuchadnezzarze jakiegokolwiek bicza, który gnałby nas do przodu. Nie ma w niej ŻADNEGO wyzwania. Jeśli ułożycie swoje budyneczki na mapie, możecie iść na imprezę (byle nie do klubu w Rybniku). To koniec Waszej gry.
Rozbroiło mnie zupełnie, kiedy wyszedłem wieczorem do sklepu, zapominając zapauzować grę. Wracam po godzinie, a moje miasto wygląda tak samo – nic, po prostu nic się nie zmieniło. Nawet stan mojego skarbca utrzymywał się wciąż na 5400 sztukach złota. Bo ktoś zapomniał do gry dodać ekonomii – utrzymanie infrastruktury czy miejsc pracy nic nie kosztuje. Wydajecie pieniądze tylko wtedy, gdy stawiacie nowy budynek. Koniec.
Zabrakło też zagrożeń – nikt Was nie najedzie, nikt nie odbierze Wam miasta. Ale co najdziwniejsze, zabrakło znanych ze znamienitych poprzedników pożarów czy możliwości zawalenia się budynków. Ot, powtarzam – nie budujecie prawdziwego miasta, budujecie wieczną, (ale nie legendarną) makietę. Jeśli poświęcicie godzinę na zaprojektowanie wymarzonej świątyni, to dostaniecie komunikat, że brawo, wybudowaliście. Ale nawet nie wiecie po co – bo nie ma w tej grze żadnych bogów i nikomu nie musicie się podlizywać.
I nie jest to zła gra. Całkiem miło spędziłem z nią czas, próbując rozwikłać, dlaczego moja gospodarka nie działa tak, jak chciałbym, aby działała. Ale mogło być o całe tysiąclecia lepiej. Mogła być ckliwa podróż do dzieciństwa. Tymczasem to nowa produkcja, która nie do końca oddaje ducha starych gier. Jest prosta, a w konsekwencji całkiem nudna. I znów, raz jeszcze, cholera, cała nadzieja w scenie moderskiej.
Gra, którą twórcy ufundowali na melancholii – na sentymentalnym powrocie do przeszłości – paradoksalnie pozwoliła mi bardziej docenić legendarne gry od Impressions Games niż samego Nebuchadnezzara. Wiec w zasadzie wszystko się zgadza – Nebuchadnezzar to dowód, że stare gry ciągle bywają lepsze od nowych.
ZAPISZ SIĘ DO NEWSLETTERA
Ten tekst powstał z myślą o naszym newsletterze. Jeśli Ci się spodobał i chcesz otrzymywać kolejne felietony przed wszystkimi, zapisz się do naszego newslettera.