autor: Krzysiek Kalwasiński
Im więcej remasterów, tym lepiej
„Generacja odgrzewanych kotletów” według niektórych trwa w najlepsze i ponoć nie jest to nic dobrego – bo przecież lepiej dostać nową grę. Ja jestem jednak zdania, że dobry remaster nie jest zły, i im więcej ich dostajemy, tym lepiej!
Remastery – a w zasadzie nowe wersje starych gier, których kiedyś remasterami nie nazywano – to w branży gier nic nowego. Wystarczy wspomnieć o pozycjach z NES-a, które doczekały się ulepszonych edycji przygotowanych z myślą o nowej wówczas generacji. Wymienić tu można chociażby serie Ninja Gaiden, Megami Tensei czy Final Fantasy. A spoza Nintendo można mówić o takich produkcjach jak King’s Quest, Snatcher czy pierwszy Lunar. Nie wspominając o tym, że wiele gier z maszyn arcade zostało przeniesionych na konsole domowe, kiedy rozpoczął się na nie boom. Nie używano w przypadku tych wydawnictw tak szumnych określeń jak dzisiaj, ale często mimo wszystko wprowadzały one szereg zmian dotyczących samej oprawy, a nawet rozgrywki – ot, upiększenie dwuwymiarowych postaci i otoczenia, dodanie nowych poziomów trudności czy rozwiązań wpływających na komfort grania.
Na przestrzeni lat pojawiały się również innego rodzaju konwersje i w tych przypadkach o wyższej jakości mówić już nie można. Dotyczyło to głównie gier wydanych najpierw na PC, by później przenieść je na konsole – można tu przytoczyć chociażby pierwszą Mafię. Nie zabrakło też międzygeneracyjnych produkcji, z jakością których bywało jednak różnie – najbardziej skrajnym przypadkiem, jaki osobiście kojarzę, jest Cień Mordoru na PS3 i Xboksa 360, który w takiej wersji wołał o pomstę do nieba. To jednak temat na inną opowieść.
Z biegiem lat można było zauważyć tendencję wzrostową. Na początku XXI wieku zaczęło pojawiać się ponad dwukrotnie więcej odnowionych wersji gier w skali roku. Od 2010 roku liczba ta wzrastała coraz bardziej – aż do dzisiaj, kiedy to rocznie dostajemy około 30 odświeżonych pozycji. Nie ma reguły co do dobieranych tytułów. Może to być klasyka sprzed wielu lat, ale też produkcje z poprzednich generacji – np. w postaci ulepszeń do next-genów, co poniekąd zastąpiło obecne dotychczas remastery. I mi się to podoba. Dzięki temu część produkcji dostaje nowe życie, a ja mam więcej do wyboru. Zwłaszcza, że zaległości w starociach mam bardziej dotkliwe niż wśród nowości.
Dobra reedycja nie jest zła
Wszelkie reedycje od zawsze traktowałem jako dobry powód do nadrobienia zaległości albo powrotu do czegoś lubianego. Gdyby nie to, że Final Fantasy VI zostało wydane po latach na pierwszym PlayStation, być może nigdy bym nie zapoznał się z tą odsłoną cyklu, którą dzisiaj stawiam na podium. To samo mogę powiedzieć o Shin Megami Tensei III, które stało się jednym z moich ulubionych przedstawicieli gatunku. Z kolei cała seria Kingdom Hearts wydana ponownie w HD to nie tylko powrót do ulubionych światów, ale też możliwość zatracenia się w zdobywaniu wirtualnych pucharków – nie wspominając o tym, że to pierwszy raz, kiedy do Europy trafiły rozbudowane edycje dostępne dotychczas jedynie w Japonii.
Kingdom Hearts ReMIX to jedna z moich ulubionych kompilacji. Jako wieloletni fan dostałem dzięki niej wszystkie ulubione części, i to z dodatkami, o których wcześniej mogłem tylko pomarzyć. Nie wspominając o takim Re: Chain of Memories, którego w Europie nigdy nie było.
Nie brakuje oczywiście złych odświeżeń, czego najlepszym przykładem jest niedawno wydane GTA: Trilogy – The Definitive Edition. Wcześniej było też Silent Hill: HD Collection, które wielu fanów po prostu wnerwiło. Nie chodzi w tym wszystkim jedynie o błędy, ale też o zmiany rzutujące na odbiór. W trylogii Grand Theft Auto jest to szpetny wygląd postaci i plastik bijący po oczach, a w Silent Hill udźwiękowienie czy zmniejszone natężenie mgły. Zadaniem takiego remastera powinna być jak najmniejsza ingerencja w charakter produkcji, choć czasem zmiany mogą okazać się dobre.
Są remastery, które bardziej przypominają remaki – mam tu na myśli Gears of War: Ultimate Edition czy Call of Duty: Modern Warfare. Poprawiona jakość grafiki czy nawet uwspółcześniona rozgrywka – takie zmiany są OK, ale w tych dwóch przypadkach zabrakło mi opcji przywrócenia gier do „oryginalnej” wersji. Coś podobnego dostaliśmy w Diablo II: Resurrected, czy Halo: The Master Chief Collection. Dzięki takiej nakładce nic nie odchodzi w niepamięć, a my możemy ocenić, jak wiele zmieniono, i zobaczyć lub przypomnieć sobie, jak to kiedyś bywało.
Uważam, że by było dobrze, gdyby twórcy takich reedycji skupili się na najstarszych tytułach, które cieszą się kultowym statusem. Tak jak zrobiło to Konami w przypadku Castlevanii, czy Factor 5 z kompilacją Turrican Flashback. Wiele gier z pierwszego PlayStation nigdy nie pojawiło się nigdzie indziej i jedynym sposobem na zagranie w nie jest kupno pudełka w niebotycznej cenie (o ile się w ogóle znajdzie – zwłaszcza w przypadku białych kruków jak obie części Tombi! czy Suikoden) i wyciągnięcie starego sprzętu z szafy (lub zakup takowego), do którego potrzebny jest jeszcze odpowiedni odbiornik. Drugą opcją jest emulacja, która wprawdzie oferuje sporo możliwości, ale to jednak wymaga odpowiedniej konfiguracji i nie jest niczym oficjalnym. Jest też PlayStation Store na PS3, gdzie jest sporo tytułów z „szaraka” w wersji cyfrowej, ale już teraz nabywanie ich jest utrudnione (jedynie za pomocą zdrapek doładowujących konto). W przyszłości będzie jeszcze trudniej, bo historia już pokazała, że starsze generacje tracą wsparcie.
Poproszę więcej remasterów
Gdzieś z tyłu głowy mam taką swoją listę tytułów, które chciałbym otrzymać w formie dobrego remastera. Idzie to w setki. Sporo jest tam pozycji, które znam, ale też takich, z którymi nigdy nie miałem do czynienia – lub nie na tyle, ile bym chciał. Osobiście zadowolę się zresztą projektami o mniejszej skali. Tak jak w przypadku Rogue Galaxy, które swego czasu zacząłem na PlayStation 2, ale nigdy nie ukończyłem. Gra pojawiła się w wersji na PlayStation 4 i była to dla mnie świetna okazja do nadrobienia zaległości. Przekonałem się, że to jedna z fajniejszych produkcji. W kolejce czeka Dark Cloud i jego kontynuacja oraz Red Dead Revolver czy Bully, które znam może do połowy. Wiele dałbym też za powrót Vagrant Story, bo nigdy z tym hitem nie miałem do czynienia.
Nigdy też nie zaliczyłem pierwszego Quake’a i ostatnia edycja Nightdive Studios pozwoliła mi zmienić ten wstydliwy stan rzeczy. Szkoda, że przy okazji uświadomiłem sobie, iż takich gier mocno mi dzisiaj brakuje – wychodzi na to, że pora sięgnąć po jakieś boomer shootery. I jeśli pominąć problemy, jakie miał ten remaster w dniu premiery (psujące się zapisy i niezadowalające sterowanie), a które zostały już wyeliminowane, mamy tu do czynienia z wzorowym odświeżeniem. Takim, które zachowuje ducha oryginału, ale też wnosi sporo nowego. Można wybierać w opcjach pomiędzy kolejnymi ustawieniami graficznymi, dopasowywać sterowanie do własnych preferencji czy sprawdzić całkowicie nowe rozdziały przygotowane przez twórców nowych Wolfensteinów. Cudo!
Dziwi mnie też, że więcej branżowych włodarzy nie poszło w ślady Square Enix. Japoński gigant dostarczył trzy świetne gry z ery pierwszego PlayStation i wygląda na to, że będzie takowych więcej. Ostatnio dość głośna zrobiła się plotka o odnowionym Chrono Crossie. Nigdy nie grałem w ten tytuł, bo nie był dostępny na naszym kontynencie. Z przyjemnością więc to nadrobię. Chciałbym jednak, żeby podobne wydawnictwa stały się bardziej powszechne. Zagrać w klasycznego Tomb Raidera z trofeami? Jak najbardziej! Choć platynowy puchar i tak pewnie pozostanie poza moim zasięgiem.
Dochodzimy tutaj do innego ważnego punktu – archiwizacji gier. Z czasem dany sprzęt wychodzi z użytku i granie w starsze tytuły staje się uciążliwe. Jasne, są emulatory umożliwiające uruchomienie niektórych produkcji nawet na telefonie, ale ja wolę korzystać z oficjalnych źródeł. Słyszy się ostatnio o „game passie” Sony i o tym, że ta oferta miałaby składać się między innymi z klasycznych gier. Nawet jeśli jedynie w formie streamingu – jestem za! Wiem, że to niemożliwe, takie typowe marzenie ściętej głowy, ale chciałbym, żeby każda kiedykolwiek wydana pozycja była dostępna w oficjalnej dystrybucji.
Czekam więc na dalsze ruchy gigantów. Tym bardziej że produkcja kolejnego remastera nigdy nie jest czymś, co odciąga studia deweloperskie od właściwych projektów. Przydziela się do tego mniejsze zespoły i jak się czasem okazuje – nawet zbyt małe. Niekiedy to nie samo studio stanowi problem, tylko ilość oryginalnych składników, do których ma dostęp – tym samym nie jest w stanie dostarczyć czegoś wiernego pierwowzorowi. Jak by nie było, mam nadzieję, że liczba remasterów wzrośnie, bo coraz częściej łapię się na tym, że chętniej sięgam po coś starszego niż jakąś nowość. Osobiście mocno więc zyskałbym na takim rozbudowaniu bibliotek. Z drugiej strony to wszystko oczywiście kosztuje, dlatego też zadowoliłbym się biedniejszymi reedycjami czy oficjalną emulacją – lub mówiąc inaczej, wsteczną kompatybilnością. To ważne, bo klasyki trzeba zachowywać. Nie mogą przepaść. Tak samo jak dzieje się w innych gałęziach popkultury, gdzie muzyka i filmy też są wielokrotnie wydawane ponownie. Na ten moment lepiej zajmują się tym sami fani grania, aniżeli wielkie korporacje. Wielka szkoda i mam nadzieję, że ten stan rzeczy ulegnie zmianie.
O AUTORZE
Niegdyś sam narzekałem na „wszędobylskie” remastery, ale z biegiem czasu zaakceptowałem ich istnienie, by następnie oczekiwać ich jeszcze więcej. Mówię przede wszystkim jako gracz konsolowy, choć i na PC czasem trudno o uruchomienie jakiejś starszej gry. Potencjalny port/remaster ułatwia dostęp do tytułu, a ponadto może wprowadzić kilka fajnych nowości nieobecnych w oryginale. O ile zrobi to dobrze – nie tak jak ostatnio wydana trylogia GTA.