Gdzie się podziały hiciory z tamtych lat?
Mamy już marzec, a w kalendarzu wydawniczym wciąż pustki. Jeśli duzi wydawcy nie odkryją kart na E3, to zapowiada się bardzo słaby rok dla miłośników gier AAA.
Kiepsko rozpoczął się nam ten rok i nie mam tu na myśli poziomu wydanych w pierwszym kwartale gier, bo np. trzeci Hitman zrobił na mnie tak dobre wrażenie, że z rozpędu zaliczyłem też wcześniejsze odsłony trylogii, a w fenomen ostatnich tygodni – Valheim – zagrywam się w każdej wolnej chwili, robiąc sobie co najwyżej krótkie przerwy na dokończenie kampanii w Little Nightmares 2. Mówię „kiepsko”, bo kiedy spoglądam w nasz kalendarz premier, to trudno znaleźć mi w zalewie nadchodzących tytułów megahity, czyli gry, które najbardziej rozpalają wyobraźnię i na które wielu z Was zawsze czeka z zapartym tchem.
Okej, już niedługo zatopimy zęby w kolejnym Resident Evil (o ile nie będzie obsuwy), gdzieś tam czai się też na horyzoncie Far Cry 6, którego Ubisoft z pewnością będzie chciał wydać w tym roku. Poza tym? Totalna plaża. Można się jeszcze łudzić, że God of War zostanie dowieziony w zakładanym wcześniej terminie (ogólnie 2021), że nic nie stanie na przeszkodzie, by do sklepów dość szybko mógł trafić nowy Horizon, ale Sony na razie tak lakonicznie wypowiada się o premierach swoich szlagierów, że odczuwam uzasadniony niepokój o to, czy ten scenariusz zostanie zrealizowany. Nadal niepewne są losy nowego produktu Bethesdy, którym prawdopodobnie będzie Starfield, a i tak w sumie nie wiemy, czy warto się nim w ogóle podniecać, bo ekipa Todda Howarda nie zdążyła jeszcze określić, czym właściwie ten projekt jest.
Tymczasem w zeszłym roku o tej porze lada dzień miały uderzyć nowe odsłony Dooma i Half-Life’a, w powietrzu wisiała premiera gry The Last of Us: Part II, wiązaliśmy też ogromne nadzieje z atakującym niedługo później Ghost of Tsushima, no i mocno liczyliśmy na Cyberpunka 2077, który bez wątpienia był najgłośniejszą produkcją ostatnich lat. Do tej puli można było dorzucić jeszcze tytuły wówczas niezapowiedziane, np. Assassin’s Creed: Valhalla, o którym plotkowano od dłuższego czasu, ale oficjalnie ujawniono go dopiero w kwietniu. W tym roku ze świecą szukać gier o podobnej skali medialnego rażenia, a nawet jeśli mamy potwierdzenie, że coś powinno się ukazać, np. Battlefield, to nie wiadomo o tej grze praktycznie nic. Słabo.
Nie chcę jeszcze wyrokować, że pod kątem megahitów będzie to najsłabszy rok od lat, ale coraz mocniej w taki scenariusz wierzę. Cała nadzieja w producentach, którzy na razie trzymają karty przy orderach, ale mogą rzucić je na stół w okolicach E3 (wiadomo już, że impreza odbędzie się w czerwcu, choć tylko w online’owej formie). To w zasadzie będzie jedyna szansa na wytoczenie tych najcięższych dział, by zmieścić się z premierą na jesień. Jasne, zdaję sobie sprawę, że w 2021 roku ukaże się wiele świetnych mniejszych gier, które wyjmą nam z życia setki godzin, ale nie czarujmy się – wiele z nas po prostu potrzebuje hiciorów z tej najwyższej półki. Ten cyrk nie może kręcić się bez nich, czy nam się to podoba czy nie.
ZAPISZ SIĘ DO NEWSLETTERA
Ten tekst powstał z myślą o naszym newsletterze. Jeśli Ci się spodobał i chcesz otrzymywać kolejne felietony przed wszystkimi, zapisz się do naszego newslettera.