Czy Sapkowski powinien już odejść na emeryturę?
Wieść o tym, że Andrzej Sapkowski pisze nową książkę o wiedźminie zdążyła już obiec media. I spotkała się z mieszanym odbiorem. Spora grupa krzyczy „kończ, waść”. Chyba niezasłużenie.
Starsi fani i czytelnicy wspominają taki czas, kiedy Sapkowski był bogiem. Bogiem polskiej literatury rozrywkowej. Fani kręcili nosem na niektóre występy autora, ale najwyraźniej wybaczali, skoro na spotkania z AS-em wdzierano się drzwiami i oknami – na większych imprezach wciąż zresztą tak jest.
Teraz jednak w dobie gier i nadchodzącego serialu coraz częściej podnoszą się głosy, że po co komu jeszcze jedna książka, skoro są ludzie, którzy przetwarzają Wiedźmina dla innych mediów. Próbuję rozumieć te opinie, ale przecież to od Sapkowskiego wszystko się zaczęło. Nie odsyłałbym „ojca” Geralta tak szybko na emeryturę.
Literatura jak narkotyk
To było tak. Opowiadania i pierwsze trzy tomy Sagi o wiedźminie wciągało się jednym tchem – i zaraz biegło do dealera, prosząc o więcej. Począwszy od Wieży Jaskółki towar trochę się zepsuł. Część czwarta i piąta wyglądały jak przesadnie napompowane sterydami. Dramat Ciri i przygody Geralta wypełniono dygresjami i międzywymiarowymi zapchajdziurami (niektóre zawierały naprawdę świetne nawiązania i zabawy formą, ale to i tak zbliżało nas do granicy przedawkowania). Na szczęście dostawca wybronił się ostatnimi rozdziałami i błyskotliwym, kontrowersyjnym, wieloznacznym zakończeniem, o którym mówi się do dziś.
Spadek formy
Potem, po krótkiej przerwie, Sapkowski powrócił z mocarnym uderzeniem – Narrenturm otwierającym Trylogię husycką. Ta książka miała wszystko: ciekawe tło historyczne, niesamowity nastrój, pokłady czarnego, często przaśnego, ale chwytliwego humoru, a Sapkowski serwował jeden popis stylistyczny za drugim. Bohaterów dało się lubić, dostaliśmy też obietnicę naprawdę ciekawej intrygi.
W końcu szwy trzasnęły i fabułę rozproszyło na wszystkie strony. Boży bojownicy i – zwłaszcza – Lux perpetua cierpiały na brak konsystencji. Dalej bawiły stylem i humorem, a czytelnicy żywili słabość do duetu Samsona Miodka i Szarleja, ale czytelnicy coraz częściej zaczeli się zastanawiać, czy autora nie dopadł trwały spadek formy, czy towar aby nie zanieczyszczony.
Żmija, króciutka powieść osadzona w Afganistanie, zniechęciła publikę i ciężko znaleźć jej miłośników. Nie da się jednak zaprzeczyć, że przez te wszystkie lata Sapkowski próbował tworzyć coś nowego, coś innego niż Wiedźmin. Wychodziło mu to z różnym skutkiem, ale dbał, by nie stać w miejscu, próbował nowych rozwiązań.
Sezon na krytykę?
Gdy wreszcie wrócił Sapkowski do świata Wiedźmina, odbiorcy przyjęli Sezon burz z mieszanymi uczuciami. Humor już nie ten, jakby z niższej półki, mówiono. Fabuła znowu nie do końca się klei, zwłaszcza w pierwszej połowie, powtarzano. A przecież w międzyczasie powstała trylogia gier wideo, które błyszczały scenariuszem, skrzyły się dowcipem, mogły pochwalić mądrą opowieścią oraz – zwłaszcza od Zabójców królów wzwyż – pięknie wyglądały. A teraz nadciąga też serial Netflixa.
Dlatego co jakiś czas słyszę, że Sapkowski już w tym wszystkim nie jest potrzebny. Że zrobił swoje. Że już tylko odcina kupony. Że jego dzieło przejął sztab ludzi, którzy wiedzą, co robią (nawet dwa, jeśli liczyć tworzącą serial ekipę Lauren Hissrich). Dzięki grom znamy dalsze losy Geralta, Ciri i Yennefer, a co więcej – możemy na nie wpływać. Opowieść o wiedźminie urosła do rangi mitu, nad którym jeden człowiek nie jest w stanie zapanować, a i jakby talentu oraz pomysłów zaczyna autorowi brakować.
Uważam, że to nie do końca prawda. Owszem, Sapkowski zaliczył dość mocny spadek formy. Owszem, pierwsza połowa Sezonu burz odstawała jakościowo. Tyle że potem pisarz się rozkręcił i w którymś momencie coś zaskoczyło na tyle, iż resztę powieści przyswajało się naprawdę przyjemnie. Kilka fragmentów okazało się tak inspirujących, że potem Paul Tobin przeszczepił je żywcem do komiksu Wiedźmin: Dzieci lisicy.
Pod koniec zrobił się z tego kawał nie najgorszej prozy, a epilog dawał nadzieję, że nie jest to ostatnie spotkanie z Geraltem – i był naprawdę intrygująco napisany. Książka wyglądała, jakby Sapkowski przechodził wtedy proces odzyskiwania formy – i teraz może zaserwować coś całkiem dobrego.
Problemy z dealerem
Zapewne sporo negatywnych reakcji na ostatnie wieści wynika z tego, iż Sapkowski zdążył zrazić do siebie sporo ludzi. Potrafił zachowywać się wyjątkowo niesympatycznie na spotkaniach autorskich, na jednym rozsierdził graczy niewybrednym żartem, który obiegł sieć jak wściekły viral – i potem autor musiał się z tego tłumaczyć. Ludzie jednak nie zapomnieli. Utrzymywał przy tym, że gier nie można traktować jako oficjalnej kontynuacji.
Dochodzą do tego plotki i legendy o przesadnym zamiłowaniu do trunków, dziwnych wymaganiach oraz gwiazdorzeniu podczas wywiadów, co ma świadczyć o megalomanii Sapkowskiego. Doskonale rozumiem, że to wszystko złożone w całość potrafi zniechęcić. Buduje raczej nieprzyjemny wizerunek. Ale przecież można czytać w oderwaniu, powie ktoś. Można, niemniej każdy ma prawo do swojego nastawienia. Autora brano zresztą w obronę na wszystkich frontach. Pisano, że fani też dali mu się we znaki, że był jeden w obliczu masy bardzo różnych ludzi i wymagań, że presja była potężna.
Wierzę w te wszystkie anegdoty. Nie zamierzam negować cudzych przykrych doświadczeń. Rozumiem też obrońców. Po prostu na koniec dostaniecie scenkę rodzajową.
Widzicie, w każdym warto czasem dostrzec człowieka, choć na chwilę włączyć empatię i zastanowić się, co czuje. Raz, dla przykładu, byłem świadkiem rozmowy dwóch panów. Działo się to na Polconie 2012, podczas after party, na podwórzu przed knajpą konwentową. Pora, w której już tylko abstynenci i kierowcy pozostają trzeźwi. Jeden w niezbyt wybrednych słowach, ale za to z uśmiechem, zapytywał, co ten drugi na to, że piąty tom Sagi o wiedźminie nie należał do najlepszych (delikatnie rzecz ujmując). Drugi milczał.
W tej sytuacji pierwszy zachował się jak podpity, przeświadczony o własnej błyskotliwości ważniak, któremu wszystko wolno. Drugim był Andrzej Sapkowski.
Mam ogromny sentyment do Sagi o wiedźminie (oraz, oczywiście, do gier) i choć Sapkowski już dawno przestał być moim ulubionym autorem, to i tak trzymam mocno kciuki za powodzenie nadchodzącej książki. Może dlatego bronię pisarza, który niejednemu zalazł za skórę – a felietony od tego właśnie są, by wyrażać własne zdanie.