Cyberpunk 2077 - zakochałem się w Night City, najlepszym mieście z gier
Uwielbiam wielkie miasta, Paryż, Moskwę, San Francisco, Tokio, Szanghaj. CD Projekt RED mógł popsuć w swojej grze wiele, ale Night City z Cyberpunka 2077 to jest coś pięknego.
Nie będę powtarzać się po moich kolegach, którzy napisali już całą masę rzeczy o stanie technicznym, fabule czy mechanice strzelania w Cyberpunku. Chcę napisać o mieście. Zawsze doceniałem w grach ładne metropolie. W związku z tym podobało mi się zupełnie średnie Assassin’s Creed: Syndicate. Byłem zachwycony mrocznym Arkham City, no i nieraz chwaliłem Rockstar za to, co zrobił w GTAV. Jego Los Santos wygląda zupełnie jak Los Angeles, a jednocześnie kompletnie nie jest podobne do tego strasznego miejsca. Jest jak piękny sen o tym mieście. CD Projekt w mojej ocenie przeskoczył ich wszystkich o dwie długości.
Gram na Xboksie Series S, zdarzają się bugi, ale gra wygląda ładnie i działa całkowicie płynnie. Tak, to miało wpływ na moje wrażenia.
Jadąc wzdłuż nabrzeża Watson i patrząc na śródmieście, mam niemalże dreszcze. Widać, że projektanci Cyberpunka 2077 inspirowali się tym, jak rozwijają się azjatyckie metropolie. Tam już dziś można zobaczyć trzypiętrowe skrzyżowania, na przykład to przy dworcu Ueno w Tokio – ulica, przejście dla pieszych o rozmiarach placu i nad tym estakada dla samochodów. Night City oczywiście jest dokładnie takie, tylko bardziej i to znacznie bardziej.
Tu nad chodnikami górują wieżowce, pomiędzy nimi wiją się nitki dróg, ponad którymi są jeszcze wyższe wieżowce. Wiszące poziomo gdzieś w chmurach. A między tym wszystkim poutykano schodki, przejścia, budki. Mam wrażenie, że w tej metropolii każdy skrawek przestrzeni został wykorzystany, a mieszkając w Krakowie, widzę, że do tego właśnie dążą miasta. W Night City, nawet jeśli pojawia się próżnia pod wiaduktem, stoją tam gigantyczne wentylatory, zapewne pompujące powietrze do gigantycznych „biurowisk” (połączenie mrowiska i biurowca, nie wiem, czy ktoś już wymyślił takie słowo), a pomiędzy filarami ludzie zrobili dzikie wysypisko śmieci. Tak, śmieci jest tutaj pełno – gdy wyjechałem za miasto, mój samochód ugrzązł na pustyni w foliowych workach pełnych odpadków, za tamą zamiast rzeki znajduje się śmietnisko (kiedy to odkryłem, aż mnie zatkało). Na chodnikach nawet w centrum leżą kartony, kubki i worki nikomu niepotrzebnego plastiku. Tak, właśnie tak będzie wyglądać nasza przyszłość.
Na gęsto zabudowanych ulicach jest wiecznie ciemno. Wieżowce przesłaniają dzienne światło – ma się świetne uczucie, kiedy dojeżdża się gdzieś bliżej wody i pojawia się przestrzeń oraz słońce. Zupełnie jak we współczesnych amerykańskich metropoliach. W niektórych miejscach budynki są tak wysokie, że trudno je objąć obiektywem trybu fotograficznego. Są potężne.
Night City to jednak nie tylko gigantyczne budowle, to także małe, niepozorne lokacje. Jedną z moich ulubionych jest okrąglak w Kabuki. Nie dość, że on sam stanowi śliczny mały ryneczek, to obok, w bramie, mieści się drugie minitargowisko, a przy nim hotel. Możecie go minąć dziesięć razy, a potem dostaniecie misję, w której się okaże, że do pokoju na drugim piętrze da się wejść na przynajmniej trzy sposoby i zabić nasz cel albo przekonać go do naszych racji. Chodziłem wczoraj po okolicy, trafiłem do paru niepozornych zaułków, do przejścia podziemnego między dolnym poziomem okrąglaka a wspomnianym minitargowiskiem, a przy okazji złapałem misję.
Za piątym chyba razem, kiedy odwiedzałem Viktora, naszego ripperdoca, odkryłem, że na podwórku, w którym ten ma kanciapę, jest też winda. Da się wjechać na dach niezbyt wysokiego budyneczku, znaleźć karabin i spojrzeć na wszystko z góry. Innym razem wykonywałem misję w Watson i zauważyłem, że do jednego z budynków można wejść, można przejść się po piętrach i zobaczyć, że te ładne, futurystyczne bloki kryją widok, jakiego spodziewalibyśmy się po mieście zniszczonym przez jakąś długotrwałą wojnę. To niesamowite, bo z tego bloku widać supernowoczesne, świecące, kolorowe centrum. Poczułem się jak w prawdziwym Szanghaju, w którym ze slumsów (czystych i spokojnych, ale ewidentnie biednych) patrzyłem na drugi najwyższy wieżowiec świata.
W centrum jest piękny park, otoczony wieżowcami, w Corpo Plaza można podziwiać siedziby megakorporacji, z wysokości zapory tuż za miastem da się zobaczyć wywrócone koło młyńskie, które pewnie kiedyś było ciekawą atrakcją. Zresztą całe wesołe miasteczko kryje się w dzielnicy Pacifica, stoi tuż obok wielkiego, chyba opuszczonego centrum handlowego, do którego bałem się zaglądać.
To, co przy tym wydaje się niesamowite, to spójność. Dzielnice są różne. Niektóre wyglądają jak z Człowieka demolki, inne jak z Sędziego Dredda. W centrum tętni życie, w rejonach przemysłowych nie spotkasz wieczorem żywej duszy. Dzielnica japońska ma pełno orientalnych ozdóbek, a Pacifica prezentuje się jak po huraganie. Wszędzie jednak czuć, że to to samo miasto. Może dlatego, że wszystkie te miejsca łączy jedno – brud.
Nawet w ślicznym neonowym centrum znajdą się zakamarki – gdzieś przy schodach, pod mostkiem – gdzie kryją się śmieci segregowalne i te ludzkie, gotowe zrobić Ci krzywdę za eurodolara. Widujesz tu, zupełnie jak w prawdziwej Kalifornii, bezdomnych śpiących na chodniku tuż obok przechodniów. Zdarzyło mi się, że idąc śladem trupów leżących na ulicy, natrafiłem na trzech cyberbandytów, palących fajki po zabójstwie i gapiących się z kładki na ulicę. Wyrwałem chwasty. Przed siedzibą potężnej korporacji Militech zobaczyłem z kolei protest. Paru aktywistów robiło szum, a bojowy robot i kilku żołnierzy patrzyli na nich niewzruszeni. Wszędzie czuć, że coś z tym światem jest nie tak.
To, co okazuje się jednak najbardziej zachwycające, to ogrom tego miejsca i jego gęstość. To nie jest Los Santos, z jedną dzielnicą wieżowców, to jest miejska dżungla. Gram już jakieś 15 godzin i dalej czuję się w niej zagubiony, nie to, żebym odkrywał jakieś sekrety, niektóre dzielnice odwiedziłem jedynie przejazdem, zaś tereny podmiejskie to dla mnie dalej terra incognita. A na obszarach, które wydaje mi się, że znam, ciągle natrafiam na coś nowego.
Czy jest tu co robić?
Oczywiście pozostaje pytanie, czy w tym wielkim mieście jest co robić? To stało się w naszej redakcji w pewnym momencie tematem ożywionej dyskusji. Nie ma tu luźnych aktywności – w stylu łowienia ryb czy polowań. System policji skutecznie zniechęca też do wszczynania żywiołowych rozrób rodem z GTA. Jeśli ich szukacie, to nie ten adres. Raz dla eksperymentu strzeliłem do przechodnia i stanąłem w miejscu. Byłem martwy 3-4 sekundy później.
Nie brakuje za to pobocznych zadań i zleceń. Jeżdżąc po mieście, ciągle odbieram telefony i zdarza się, że zupełnie niespodziewanie spacer zmienia się w niezobowiązującą, 15-minutową misję skradankową. Spotyka się też to tu, to tam sporo grupek bandytów, które albo sobie stoją, albo do siebie strzelają. Chcesz? Okazja do rozróby się znajdzie. Czy to lepsze, czy gorsze podejście do tworzenia otwartych światów? Na pewno inne niż w przypadku Skyrima, GTA czy Zeldy. Nie mogę jednak napisać, żebym się nudził, kiedy zlekceważę główny wątek i po prostu ruszę przed siebie. Prawdę mówiąc, głównych misji nie tykałem od trzech dni. Zwiedzam, bawię się.
Czy to miasto żyje?
To miasto stwarza pozory życia. Jeśli jesteś uważnym łowcą detali, na pewno dostrzeżesz, że NPC donikąd nie idą, sprzedawcy ulicznego żarcia powtarzają w kółko te same nudne gadki, a samochody jeżdżą tylko po to, żeby jeździć. To może przeszkadzać i pewnie dałoby się to zrobić lepiej, ale i tak w żadnym cyfrowym mieście (i w niewielu prawdziwych) nie miałem tyle radochy z samego spacerowania i obserwowania tej żywiołowej, betonowej, chaotycznej „miejskiej tkanki”, która istnieje chyba tylko po to, żeby zajmować przestrzeń, zasłaniać niebo i zagłuszać nasze własne myśli. Kocham Night City.