Cyberpunk 2077 - gracze wybaczą, ale nie zapomną. Coś musi się zmienić
Kurz opada, sytuacja z Cyberpunkiem 2077 powoli się normuje. Nie uciekniemy jednak od pytania „co dalej z tym wszystkim?”, bo jest pewne, że na drugą taką wtopę CD Projekt Red pozwolić sobie nie może.
Od premiery gry Cyberpunk 2077 minęły już ponad dwa tygodnie, kurz po tym burzliwym wydarzeniu powoli opada i na usta ciśnie się dość istotne pytanie – co dalej? Czy Redzi, którzy dotychczas cieszyli się ogromną estymą i byli uważani przez graczy za jeden z ostatnich bastionów obrony przed bylejakością, otrząsną się z tej dość dotkliwej porażki wizerunkowej? Według mnie - co też dawałem do zrozumienia w wypowiedziach dla innych portali - bolesny upadek na dno im nie grozi, a po kilku miesiącach solidnego bicia się w pierś, prawie wszystko wróci do normy.
Prawie, bo gracze to społeczność cholernie pamiętliwa, o czym w tej branży przekonało się już wielu różnych wydawców. Z Bethesdy od lat szydzi się za błędy, z Ubisoftu za recycling i tworzenie gier od szablonu, z Electronic Arts za ciągły pęd za pieniędzmi i przekraczanie granic przyzwoitości. Jestem zdania, że Redom podobna łatka przypięta na stałe nie zostanie, ale nie oznacza to, że wszyscy zapomną o zatajaniu faktów przed premierą lub - po prostu - mijaniu się z prawdą. Ewentualne rany rozdrapane zostaną dopiero za jakiś czas, kiedy polska firma wyciągnie z rękawa kolejną odsłonę Wiedźmina, bo to, że takowa powstanie, jest już praktycznie pewne, zwłaszcza teraz, po wyprostowaniu spraw licencyjnych z Andrzejem Sapkowskim.
CD Projekt Red będzie musiało w przyszłości zmienić strategię komunikacji z graczami i na każdym kroku udowadniać, że debiut Cyberpunka 2077 był jednorazowym wypadkiem przy pracy. Okrągłe zdania nie wystarczą, bo nikt nie uwierzy już w zapewnienia, że wszystko jest OK i nie ma się czym martwić. To trzeba będzie udowodnić w praniu, publikując odpowiednio wcześniej obszerne fragmenty rozgrywki, pozwalając ludziom z zewnątrz testować produkt i pokazywać go w sieci takim, jakim jest.
Redzi w tym względzie mogliby się sporo nauczyć od wspomnianego wyżej Ubisoftu, który po wizerunkowej wtopie z Watch Dogs, zwyczajnie przestał bawić się w podchody. Francuzi od dawna pozwalają dziennikarzom nagrywać filmy z udostępnianych im wersji prasowych, dzięki czemu możecie zobaczyć, jak gra się prezentuje w akcji co najmniej kilkanaście tygodni przed premierą. Przypominam, że Valhalla też nie błyszczała pod względem technicznym, ale w porównaniu do Cyberpunka 2077, jej problemy przeszły bez większego echa. Być może dlatego, że od dawna z grubsza wiadomo było, czego się spodziewać i nikt nie zaklinał rzeczywistości, mówiąc, że jest inaczej.
Myślę również, że Redzi powinni w przyszłości mocno stonować działania marketingowe, bo choć zapewne przyniosą one monstrualne przychody, to jednak dziś wyglądają one tak sobie w kontekście samego debiutu gry. W listopadzie czułem się tak, jakby do kin miały wejść za chwilę nowe Gwiezdne wojny – do pełni szczęścia brakowało mi jeszcze pieluch i kleju do protez z charakterystycznym logotypem. Zmasowane uderzenie Cyberpunkiem dałoby się oczywiście przeżyć, gdyby po premierze ta marka kojarzyłaby się wyłącznie pozytywnie. Wiedziałem jednak, że po powrocie ze sklepu do domu czeka mnie kolejne „wypłaszczenie”, gwarantowane po kilkudziesięciu minutach sesji z grą.
Reasumując, coś w przyszłości zmienić trzeba i myślę, że główni zainteresowani też to wiedzą. Fajnie, że mamy w Polsce firmę, która aspiruje do bycia rodzimym odpowiednikiem Rockstara i cieszę się, że od dwóch tygodni o nowej grze Redów mówi cały świat. Miło byłoby jednak, gdyby mówiono o niej z nieco innych powodów, zwłaszcza, że Cyberpunk 2077 to będzie naprawdę kapitalna gra. Niestety, tylko na PC i jeszcze po kilku konkretnych łatach.