Battlefield? Call of Duty? Pfff… Halo Infinite to jest coś!
Microsoft nie obawia się premiery swojego sztandarowego dzieła. I słusznie, bo Halo Infinite już dzisiaj wygląda znakomicie – zarówno w darmowym trybie multi, jak i w kampanii, w której spędziłem kilka długich godzin.
Spis treści
Battlefield? Call of Duty? Far Cry 5? Dajcie spokój! Nie mam żadnych wątpliwości, że najlepszą strzelanką 2021 roku zostanie Halo Infinite. Powiecie, że konkurencja w tym roku nie dopisała – i faktycznie coś w tym jest. Szkoda tym większa, bo w tej formie przygody Master Chiefa mogłyby bez problemu rywalizować z najlepszymi odsłonami uznanych serii.
Sieciowy i zarazem darmowy tryb Halo Infinite już zadebiutował – i mnie zachwycił. Przy przekombinowanym Battlefieldzie, gdzie w module dla 128 graczy na mapie króluje chaos, Halo Infinite – ze swoim szacunkiem do oldskulowych arenowych shooterów – jest niczym haust świeżego powietrza. Tajemnicą pozostawała dla mnie już tylko kampania singlowa – przez zapowiedź pewnych elementów otwartego świata, no i tę nieudaną prezentację z pandemicznego 2020 roku. Wtedy Microsoft postanowił, że przesunie debiut gry, i to aż o rok. Dziś już wiem, że była to dobra decyzja, bo po kilku godzinach w trybie singlowym i na trzy tygodnie przed premierą jestem pewien, że Halo w tym roku pozamiata.
Lubię krótkie formy – dlatego w tym tekście, tak samo jak ostatnio we wrażeniach Heda z Elden Ringa, znajdziecie różne pytania, na które staram się wyczerpująco odpowiedzieć. To taka forma FAQ – mam nadzieję, że Wam się spodoba.
Halo to strzelanka. Jak więc w Infinite się strzela?
Halo zawsze strzelaniem stało. Nawet „jedynka” czy „dwójka”, gry dziś już przecież pełnoletnie, cały czas utrzymują poziom i bawią. Może brakuje w nich celowania (ach, te uroki starych FPS-ów…), ale nadrabiają to dynamiczną akcją, wysokim poziomem trudności, różnorodnymi typami broni (i zmuszaniem nas do ich ciągłej rotacji) czy wreszcie pomysłową sztuczną inteligencją przeciwników.
W nowym Halo jest tak samo, tylko... jeszcze lepiej. W Infinite bawiłem się po prostu znakomicie – pod względem frajdy ze strzelania jest to najlepsza strzelanka tego roku, i to zarówno w multi, jak i w kampanii. Kultowe rodzaje broni działają tak, jak powinny, a opcja celowania niczego nie popsuła w dynamice rozgrywki. Jeśli więc martwiliście się, czy nowemu Halo uda się odtworzyć magię sprzed lat, uspokajam – strzela się tu znakomicie.
Czy to prawda, że kampania jest w stylu tej z Combat Evolved?
Swoją przygodę z Halo przeżyłem stosunkowo niedawno. Najpierw zabrałem się za „piątkę” – coś mi jednak w niej nie leżało, więc wstrzymałem się i postanowiłem zacząć od pierwszej odsłony cyklu. I potem w ciągu miesiąca zaliczyłem po kolei wszystkie części. Gdy na koniec ponownie sięgnąłem po Halo 5, liczyłem, że teraz między nami zaiskrzy. Tak się nie stało – nie jest to gra zła, ale też zdecydowanie nie jest to dobre Halo.
Na szczęście twórcy z 343 Industries odrobili zadanie domowe. Wreszcie zrozumieli, co stanowi siłę serii, a co było słabością „piątki”. Dlatego nadchodząca produkcja skupia się na Master Chiefie i uderza w podobne tony co „jedynka” – tylko tym razem w nowoczesnej oprawie graficznej, z nowymi przeciwnikami i różnymi trafionymi usprawnieniami (np. linką, o której później). Singlowe Infinite zapowiada się więc na wymarzony mikołajkowy prezent dla miłośników Halo.
Czy gra jest brzydka?
Obśmiana prezentacja Halo Infinite z 2020 roku na zawsze pozostanie w naszej pamięci (tak jak i memy). Nie znaczy to jednak, że finalna (czy też niemal finalna) wersja gry wygląda źle – wręcz przeciwnie. Twórcy wzięli sobie do serca śmieszkowanie graczy i starali się poprawić, co tylko się dało. I moim zdaniem dali radę – Infinite jest po prostu ładną grą. Nie jest to co prawda poziom The Last of Us 2 czy Horizon Zero Dawn, ale za to całość chodzi w 60 klatkach na sekundę (a na Xboksie Series X w trybie wydajności może dobijać nawet do absurdalnej wręcz liczby 120 FPS-ów) – a to jest w Halo znacznie ważniejsze niż jakość tekstur czy modeli.
No dobrze, a czy sandbox nie zepsuł Halo?
Na to pytanie jeszcze nie umiem do końca odpowiedzieć. Rozgrywka w Halo Infinite wygląda w ten sposób, że po przejściu pierwszych paru misji otwiera się przed nami świat gry. W tym momencie możemy dalej wykonywać kolejne misje fabularne, do złudzenia przypominające te z poprzednich odsłon cyklu – a więc rozgrywające się na zamkniętych, korytarzowych mapach. Jeśli jednak mamy trochę wolnego czasu czy ochoty, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby po drodze do takiej misji oczyścić wrogi posterunek, zniszczyć nadajnik Wygnanych czy wyzwolić pojmanych marines.
Na razie wydaje mi się, że ten otwarty świat nie psuje za bardzo Halo. Zmienia je – owszem – ale nie na tyle, żeby gra straciła tożsamość. Wrogowie nie mają tutaj poziomów, a rozwój mocy samego Master Chiefa wydaje się dość uproszczony – w praktyce więc otwarty świat to po prostu więcej okazji do strzelania czy dość prostej eksploracji. Dla mnie bomba, bo – jak pisałem wyżej – w Halo Infinite strzelanie jest kapitalne i sprawia masę frajdy. A jeśli nie chcemy się tym zajmować, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby olać owe aktywności poboczne. Wydaje mi się więc, że sandbox w Halo Infinite na szczęście nie „zubisoftował” gry.
Co ci się podobało, Adam?
Może zabrzmię teraz jak totalny fanboy, ale w zasadzie prawie wszystko. Historia zapowiada się na męskie science fiction w stylu najlepszych odsłon Halo. Strzelanie, jak pisałem wyżej, jest super. Komponent sieciowy „dowozi”, nawet jeśli ma kilka wad (o czym poniżej).
Podobał mi się Marco Sanchez – przypadkowy towarzysz Master Chiefa, który tę patetyczną opowieść sprowadza od czasu do czasu na ziemię, wnosząc do niej trochę ludzkich uczuć, takich jak strach czy zwykła chęć przeżycia. Bawiły mnie też żarty nowej Cortany o imieniu Weapon (Broń) – myślę, że dobrze wpasuje się w klimat Halo.