20 lat czekania wystarczy, chciałbym wreszcie zagrać w nową Diunę
Po powrocie z seansu Diuny postanowiłem sięgnąć po jedną z gier, dzięki którym niegdyś pokochałem to uniwersum. Wybierać nie ma jednak za bardzo z czego, bo można je policzyć na palcach jednej ręki, a ostatnia ukazała się prawie dwadzieścia lat temu.
Fani Diuny nigdy nie byli rozpieszczani przez filmowców. Choć powieść Franka Herberta, przez wielu uważana za jedną z najważniejszych książek w historii gatunku science fiction, została opublikowana w sierpniu 1965 roku, to do tej pory doczekała się tylko trzech poważnych ekranizacji, wliczając w to tę najnowszą, wyreżyserowaną przez Denisa Villeneuve’a. Już to, że w ogóle udało się ją stworzyć, trzeba potraktować jako duży sukces. Książka przez długie lata uchodziła za „nieekranizowalną”, więc żaden z producentów nie chciał porywać się z motyką na słońce i topić w dyskusyjnym projekcie swoich pieniędzy.
O dziwo, podobnie rzecz wygląda z grami, które również można policzyć na palcach jednej ręki. Przez blisko trzydzieści lat otrzymaliśmy w sumie pięć produkcji, w tym aż trzy RTS-y – ten rewolucyjny (Dune II), ten zrobiony po linii najmniejszego oporu, ale wciąż przyzwoity (Dune 2000), i w końcu ten, który prezentował się nieźle, ale konia z rzędem temu, kto go w ogóle pamięta (Emperor: Battle for Dune). Krótką listę zamykają dwa tytuły studia Cryo – jeden z 1992 roku, który ku zaskoczeniu samych deweloperów nieoczekiwanie musiał konkurować ze znacznie lepszą i kompletnie inną „dwójką”, no i Frank Herbert’s Dune – projekt kompletnie nieudany, którego komercyjne fiasko doprowadziło ową francuską firmę do bankructwa. Była to zresztą ostatnia oficjalna gra osadzona w tym uniwersum, za niespełna trzy tygodnie minie dokładnie 20 lat od jej premiery...
Gracze wielkiego wyboru więc nie mają i jeśli w ogóle chcą zobaczyć piaski Arrakis na ekranie swojego monitora, to muszą sięgnąć po jedną z pięciu wymienionych wcześniej produkcji. W moim przypadku było to Dune 2000 i bawiłem się na tyle dobrze, że migiem zaliczyłem kampanię po stronie Atrydów i Harkonnenów. Na deser czekają jeszcze tajemniczy Ordosi i na tym pewnie moje przygody z Diuną się skończą, bo pozostałych gier tknąć raczej nie zamierzam, a obecność Paula Atrydy i Chani w Fortnite to kompletnie nie moja bajka.
Swoją drogą jest coś smutnego w fakcie, że nawet tak duży film, zapowiedziany zresztą pięć lat temu, nie zachęcił wydawców gier do ponownej próby zmierzenia się z Diuną. Właścicieli praw do marki stać było jedynie na małą kolaborację z twórcami Fortnite’a – i to wszystko. Zdaję sobie sprawę, że czasy lepienia czegokolwiek, byleby podpiąć się pod kinową premierę, minęły bezpowrotnie i w sumie całe szczęście, ale było sporo czasu na to, żeby jednak pokusić się o pełnoprawną grę osadzoną w tym uniwersum. Powieść, jak już napisałem wcześniej, uchodzi generalnie za „nieekranizowalną”, ale też chyba sama marka nie wydaje się mieć takiego potencjału, żeby pocisnąć nią mocniej. Szkoda, bo fajnie byłoby zobaczyć czerwia połykającego żniwiarkę w oprawie godnej obecnych czasów, nawet jeśli miałby to być zwykły, staroszkolny RTS. Szanse, że to marzenie się spełni, są jednak na tę chwilę zerowe.
ZAPISZ SIĘ DO NEWSLETTERA
Ten tekst powstał z myślą o naszym newsletterze. Jeśli Ci się spodobał i chcesz otrzymywać kolejne felietony przed wszystkimi, zapisz się do newslettera.