autor: Daniel Kazek
W co pograć za darmo - część 4
Kontynuujemy przegląd gier, które nie wymagają od Was żadnych nakładów finansowych, a z pewnością potrafią nieźle bawić. W czwartym odcinku prezentujemy: klasyczne wyścigi (Death Rally), casualowe Bejeweled w przeglądarce (Bejeweled Blitz), wędrówkę po świecie mroku (Devil's Tuning Fork), arcade’ową strzelankę (Quantasm) oraz MMO dla lotników (AirRivals).
Kontynuujemy przegląd gier, które nie wymagają od Was żadnych nakładów finansowych, a z pewnością potrafią nieźle bawić. W czwartym odcinku prezentujemy: klasyczne wyścigi (Death Rally), casualowe Bejeweled w przeglądarce (Bejeweled Blitz), wędrówkę po świecie mroku (Devil's Tuning Fork), arcade’ową strzelankę (Quantasm) oraz MMO dla lotników (AirRivals).
Archiwum artykułów:
- Część 3 - Attack of the 50ft Robot!, Legends of Zork, Gear, Wolf Team, Buggy Race
- Część 2 - Combat Arms, osu!, FarmVille, Igneous, Peggle: World of Warcraft Edition, Peggle Extreme
- Część 1 - Hedgewars, Frets on Fire, Warsow, Out of Order, Theseus: Return of the Hero
Death Rally
Studio Remedy ostatnimi czasy jest na ustach graczy głównie za sprawą Alana Wake'a, gry której premiera szykowana jest dosłownie za kilka dni. Finowie na rynku działają jednak już od 1996 roku, a ich pierwszym dziełem były proste i jednocześnie bardzo brutalne wyścigi zatytułowane Death Rally. Program swoją popularnością zaskoczył nawet samych twórców, a od zeszłego roku dostępny jest za darmo.
W grze ścigamy się oglądając wydarzenia z perspektywy lotu ptaka, co dzisiaj w wyścigówkach spotykane jest już raczej tylko w amatorskich, internetowych produkcjach flashowych. Death Rally właściwie można nazwać Carmageddonem w 2D i sądzę, że ci co już grali, w pełni się z tym stwierdzeniem zgodzą. Zabawę rozpoczynamy od najgorszego w całej stawce samochodu oraz na dnie listy rankingowej. Naszym celem jest wygrywać poszczególne zawody, zarabiać pieniądze, inwestować w lepszy sprzęt i konsekwentnie piąć się w hierarchii kierowców. Nie ma tu wielkiej filozofii.
W walce o czołowe lokaty pomaga nam nie tylko umiejętne ścinanie zakrętów, ale także liczne, brudne zagrywki. Odkryty karabin na masce czy kolce na zderzaku to rzecz powszechna w Death Rally, bo wyścig da się wygrać zarówno mijając spokojnie linię mety, jak i wycinając w pień konkurentów. Deweloperzy na potrzeby rozwałki przygotowali 19 tras oraz 6 samochodów, które są imitacją rzeczywistych (np. Volkswagen Beetle, Chevy Camaro). Zdobytymi funduszami, poza niezbędnymi naprawami, można rozwijać silnik lub też zamontować lepsze opancerzenie. Dodatkowo, przed każdym wyścigiem wizytujemy czarny rynek, gdzie da się zakupić np. paliwo rakietowe lub miny. Jeśli dopisze nam szczęście, może do nas ponadto zapukać sponsor spod ciemnej gwiazdy, który rzuci na stół pokaźną sumkę pieniędzy za wyeliminowanie konkretnego rywala lub zebranie z toru potrzebnego towaru.
Cały sekret Death Rally moim zdaniem tkwi przede wszystkim w nieprzewidywalności rozgrywki. Rozpoczynając zmagania właściwie trudno założyć jak się one zakończą, na co wpływ ma zachowanie i wyposażenie konkurentów, ale też w dużej mierze zrządzenie losu. Zresztą zagrajcie i sami się przekonajcie. Naturalnie należy zdawać sobie sprawę z wieku produkcji oraz tego, że pod względem graficznym nie prezentuje się ona najlepiej. Piksel goni tu piksel, a i sama animacja samochodów pozostawia wiele do życzenia. Program urzeka jednak dynamiką (zwłaszcza pod koniec), prostotą oraz szeregiem drobnych szczegółów, które sprawiają, że nie chce się odejść od monitora. Jako ciekawostkę podam, że w roli jednego z naszych adwersarzy wciela się słynny Duke Nukem, który do gry zawitał dzięki współpracy z firmą Apogee (3D Realms).
Zmiana statusu produkcji na freeware nie oznacza bynajmniej, że autorzy po prostu udostępnili potrzebne do jej uruchomienia pliki, tak jak to zazwyczaj bywa. Panowie z Remedy zadali sobie jeszcze trud przystosowania Death Rally do działania na współczesnych systemach operacyjnych. (w tym Windows 7), co z pewnością jest dobrą informacją dla osób, dla których temat emulacji środowiska DOS jest obcy. Ucierpiał na tym jednak tryb multiplayer, którego implementacja okazała się na tyle problematyczna, że ostatecznie z niego zrezygnowano.
Bejeweled Blitz
Wracamy z przeszłości do teraźniejszości, by po raz kolejny rzucić okiem na to co do zaoferowania ma słynny portal społecznościowy - Facebook. Tym razem pograliśmy w grę Bejeweled Blitz, która jest darmową wersją szalenie popularnego cyklu PopCap Games (m.in. Peggle, Plants vs Zombies).
Jeśli kiedykolwiek dane Wam było zagrać w jakąkolwiek odsłonę Bejeweled, w edycji przeglądarkowej odnajdziecie się bez problemu. Chodzi o połączenie trzech identycznych klejnotów w linii pionowej lub poziomej, w miejsce których pojawiają się nowe. I tak do końca gry, która w Blitz trwa zaledwie minutę. To jednak wystarczająca ilość czasu, aby zatopić się w zabawie na wiele tygodni, czy nawet miesięcy, co udowadnia chociażby ranking popularności na stronach Xfire (komunikatora dla graczy).
W Bejeweled Blitz nie chodzi bowiem o ukończenie gry tylko o uzyskanie jak najlepszego wyniku i porównanie go z innymi graczami (czyli naszymi znajomymi na Facebooku). Przez to już po pierwszej rozgrywce co niektórzy mogą zacząć cierpieć na syndrom „jeszcze jednej gry”, co najczęściej prowadzi do serii prób podwyższenia rezultatu. Próba detronizacji swoich przyjaciół to jednak nie jedyne co sprawia, że od Bejeweled Blitz po prostu nie można się oderwać.
W grze zawarto kilka progów punktowych, których przekroczenie nagradzane jest odpowiednim odznaczeniem, a tymi z kolei można się pochwalić na facebookowej tablicy. Każdy warty odnotowania wynik jest ponadto zaliczany do wewnętrznych statystyk, pozwalając osiągnąć coraz to wyższe jego poziomy. Aby uatrakcyjnić manipulowanie świecidełkami, autorzy przewidzieli jeszcze możliwość zbierania monet, za które da się kupować różne przydatne usprawnienia, jak specjalne klejnoty pojawiające się na od razu starcie, dodatkowe sekundy zabawy, czy też detonator wszystkich bonusów. Naraz można zabrać ze sobą trzy ułatwienia i wystarczają one na tyle samo gier. Udogodnienia te są jednak swoje kosztują, więc żeby sobie na nie pozwolić, znowu trzeba mieć za sobą wiele jednominutowych potyczek, co po raz kolejny skutecznie nakręca machinę uzależnienia.
Wyniki w Bejeweled Blitz kasowane są co tydzień. Ma to związek z organizowanym przez PopCap Games turniejem z prawdziwymi nagrodami, do którego dopuszczeni są grupy graczy z konkretnym rezultatem i z poszczególnych krajów (z tego co mi wiadomo, bez Polski). Tak czy inaczej w grę naprawdę warto zagrać, bo idealnie sprawdza się jako sposób na zabicie nudy lub chwilowe odreagowanie. No i niech ktoś spróbuje poprawić moje mocarne 183,600.
Devil's Tuning Fork
Devil's Tuning Fork to dzieło amerykańskich studentów uhonorowane nagrodą m.in. na tegorocznym festiwalu Independent Games Festival. Gra powstała właśnie z myślą o tym konkursie, a twórców w developingu wspomagała kilkuosobowa grupka weteranów branży, w tym m.in. Alexander Seropian (np. cykl Halo) czy William Muehl (John Woo presents Stranglehold).
Określając Devil's Tuning Fork pierwsze słowo jakie nasuwa się na myśl to innowacyjność. Gra przenosi nas bowiem w rzeczywistość mroku i ciszy, w której jedynym przewodnikiem jest dźwięk. Bez niego świat w jakim się znaleźliśmy pogrążony jest w kompletnej ciemności. Wystarczy jednak użyć tytułowego narzędzia (kamerton) by fala dźwięku nakreśliła, przynajmniej na chwilę, istniejące w pobliżu ściany oraz obiekty. Autorzy przy produkcji gry inspirowali się twórczością M. C. Eschera, pełnymi garściami czerpali również z systemu echolokacji, z jakiego dały się poznać choćby delfiny.
Akcja rozpoczyna się od krótkiego wprowadzenia i informacji, że wszystkie dzieci zapadają na tajemniczą śpiączkę. Nasz bohater dotknięty epidemią wprawdzie zaraz się budzi, ale nie w rzeczywistości, tylko w innym wymiarze rządzonym przez podłego Veeblefetzera. Demon uwięził tutaj swoje ofiary w ciałach pluszowych zabawek, które pozostawione same sobie, w okowach ciemności, boją się ruszyć, cichutko tylko popłakując. Trzeba oddać twórcom, że udało im się stworzyć naprawdę ciekawą linię fabularną, a jej szczegóły poznacie wertując instrukcję do gry dołączoną w formacie pdf-a.
Przytłaczającą atmosferę podkreśla przede wszystkim wszechobecna cisza, którą co jakiś czas przecinają pełne trwogi głosy dzieci, czy dorosłych z realnego świata. Posępny świat eksplorujemy generując kilka rodzajów dźwięków, co umożliwia nam poruszanie się oraz usuwanie napotkanych przeszkód (nie ma tu typowych wrogów). Za wyjątkiem poznawania układu pomieszczenia, odpowiednimi wiązkami można np. uderzyć w dzwony, które otwierają przejścia lub aktywują kładki. Na podobnej zasadzie działają lustra odbijające wysyłane brzmienia w kierunku gongów. Dodatkowo można się także postarać o niskie tony, czyli tzw. basy, dzięki którym da się zbadać podłogę pod kątem występowania pułapek. Jakby więc nie patrzeć, gra ma charakter platformówkowy, choć w przypadku Devil's Tuning Fork to określenie nabiera trochę innego znaczenia. Tym bardziej, że w rozgrywkę wpleciono też elementy logiczne, ale prawdę mówiąc nie obiecujcie sobie po nich zbyt wiele.
Przygoda podzielona jest na trzy rozdziały, podczas których oswabadzamy dzieci i szukamy wyjścia przypominającego to z finalnej sceny filmu Cube. Niestety gra jest bardzo krótka, jako że przy odrobinie szczęścia można ją ukończyć nawet w niecałą godzinę. Pozostawia to oczywiście spory niedosyt bo przyznać trzeba, ze pomysł na pewno jest ciekawy i dowodzi, że rynek gier nie wszystko jeszcze widział oraz potrafi jeszcze zaskoczyć.
Quantasm
Kolejna pozycja w naszym przeglądzie to Quantasm, nieskomplikowana strzelanka utrzymana jak widać trochę w duchu Geometry Wars, choć bliżej jej przede wszystkim do starych shooterów z lat osiemdziesiątych. Trudno się dziwić, skoro za grą stoją m.in. twórcy serwisu Ovine by Design, prezentującego różnego rodzaju remake'i i gry stworzone na klasyczną modłę.
Arcade'owy Quantasm to pozycja niezwykle dynamiczna i wypełniona ogromną ilością efektów graficznych, które może nie są wyjątkowej jakości, ale wystarczającej by odnieść wrażenie, że uczestniczy się w jakiejś szalonej akcji prania mózgu. Na ekranie w jednej chwili pojawia się mnóstwo różnokolorowych elementów tła, raz mniejszych, innym razem większych, poruszających się do tego we wszystkich możliwych kierunkach. Jednym słowem, ostrzeżenia o epilepsji, jakie zwyczajowo pojawiają się przy grach, tutaj naprawdę nabierają sensu.
Rozgrywka opiera się na obronie centralnego punktu planszy przed zakusami wrogów, gdzie nasz stateczek pełni rolę jakby działka. Jedyne o czym możemy decydować to o kierunku wystrzeliwania pocisków, nie można się przemieszczać. Na wszystkie strony za to porusza się dany poziom, co w domyśle ma nam utrudnić zadanie. Oczywiście na początku jest w miarę spokojnie, przeszkadzajki poruszają się wolno i generalnie są niegroźne, niemniej wraz z kolejnymi levelami, poprzeczka idzie ostro w górę. Główna figura geometryczna, określająca skąd mogą zaraz wyskoczyć obce stateczki w końcu sama zostaje wprawiona w ruch, wymagając od gracza uwzględnienia tego podczas wyprowadzania ataku. Z czasem dochodzą kolejne utrudnienia, z większą dynamika samej rozgrywki na czele.
Jak na klasycznego shootera przystało, w Quantasm nie mogło zabraknąć najrozmaitszych bonusów. Podczas totalnej demolki można więc upolować ulepszenie broni, zwiększenie prędkości, dodatkowe życie czy bombę niszcząca za jednym zamachem wszystkich wrogów. Autorzy przygotowali aż sto poziomów, co jak mi się wydaje powinno zapewnić wiele godzin zabawy, o ile ta rzecz jasna przypadnie Wam do gustu. Trochę tylko martwi mnie rozwiązanie stanu zapisu gry, bo tego w zasadzie nie ma. Kiedy już stracimy wszystkie życia można wprawdzie rozpocząć grę od ostatniego levelu, ale za to z mocno ograniczonym arsenałem, co raczej nie pozwala myśleć o wyrównanej walce. Pozostaje właściwe tylko żmudna walka od początku.
Na szczegółowy wykaz wrogów oraz usprawnień da się zerknąć na oficjalnej stronie projektu, gdzie znajduje się też lista najlepszych graczy. Polecam również lekturę pliku readme w katalogu z grą, który zdradza m.in. za jakie manewry można uzyskać bonusowe punkty.
AirRivals
Na koniec opowiemy o grze, która na rynku jest już od 2006 roku i przez ten czas dała się poznać graczom występując pod kilkoma tytułami. Program oryginalnie nazywał się Space Cowboy Online, później przemianowano go na Ace Online, by w Europie (także i w naszym kraju) wylądował jako AirRivals. Mamy to do czynienia z darmową produkcją MMOcRPG, podejmującą jednak nieco mniej eksploatowany temat futurystycznego bujania w obłokach.
W AirRivals porzucamy więc miecze oraz wieśniaków w potrzebie i w akompaniamencie ryku silnika wznosimy się w powietrze, biorąc czynny udział w pewnym konflikcie na planecie Phillon. Przygodę rozpoczynamy od wyboru jednego z czterech dostępnych wehikułów, które w grze przyjmują nazwę gearów. Program pozwala nam zasiąść za sterami myśliwca, bombowca, samolotu zaopatrzeniowego lub naziemnego czołgu z funkcją wzbicia się w przestworza. Pierwsze kroki stawiamy na pokładzie statku należącego do armii najemnej FreeSKA, gdzie do 11 poziomu doświadczenia wykonujemy szereg mało skomplikowanych misji. Następnie, po udowodnieniu swojego talentu, musimy zdecydować w szeregi której z dwóch zwalczających się w AirRivals nacji wstąpimy. Do wybory jest rządowe i do szpiku kości nacjonalistyczne Bygeniou oraz ugrupowanie rebeliantów Arlington.
W zależności od wybranych barw, udostępniane są różne krainy, choć nic nie stoi też na przeszkodzie by podczas badania jakiejś mapy natknąć się na konkurenta z innej frakcji. Taki konflikt ideałów wiadomo jak się zazwyczaj kończy, choć właściwie jest niczym w porównaniu z regularną wojną między stroną rządową, a buntownikami. Uczestniczymy wówczas z resztą graczy w epickich bitwach atakując punkty strategiczne wroga i jego statek-matkę. A jeśli przysłużymy się sprawie to kto wie, może nawet zostaniemy mianowani na prezydenta swojego narodu.
Do tego typu atrakcji dla nowych graczy oczywiście daleka droga, bo AirRivals to typowe MMO, w którym trzeba mozolnie pracować na swoją siłę i odblokowanie kolejnych funkcji programu. Doświadczenie nabywamy głównie dzięki licznym misjom, składającym się na dość rozbudowany wątek fabularny. Pozwala to od podszewki poznać wirtualne uniwersum, czyhające w nim moby, a jeśli okaże się, że jakieś zadanie przewyższa nasze aktualne możliwości, zawsze można zawiązać formację z innymi graczami i wspólne ruszyć na wroga. W AirRivals istnieją również brygady lotnicze, które pełnią funkcję tradycyjnych gildii.
W miastach za wyjątkiem gigantycznych lagów czekają na nas punkty handlowe, teleportery do odległych krain oraz arena, na której w pędzie po sławę można sprawdzić się w walce PvP. Warto odnotować, że dostępny sprzęt bardzo często dedykowany jest tylko poszczególnym modelom gearów. To co można założyć na pokład myśliwca, najczęściej nie pasuje np. do bombowca i vice versa. Generalnie nasz wehikuł da się wyposażyć w broń standardową (np. jakieś szybkostrzelne działko) i dodatkową (jak np. rakiety). Oprócz tego decydujemy jeszcze o rodzaju osłony, jednostce CPU czy silniku. Nabyty rynsztunek oraz pancerze można bez problemu ulepszyć, do czego zużywa się zdobyte na polu bitwy minerały (żelazo, cyrkon, tytan, etc.) lub specjalne karty. Jakby więc ktoś miał jeszcze wątpliwości, crafting w AirRivals to w miarę popularne zajęcie, bo w podobny sposób można też tworzyć nowe przedmioty. Jest też sklep dla maniaków mikropłatności, choć ilekroć obok niego przechodziłem, pani siedząca za ladą sprawiała wrażenie bardzo zrezygnowanej.
AirRivals z jednej strony jest szablonowym MMO, ale z drugiej umiejscowienie wydarzeń na firmamencie (później można nawet wylecieć w przestrzeń kosmiczną) jest na tyle oryginalne, że moim zdaniem warte zainteresowania. Akcja programu oczywiście jest bardzo wartka, niebo bezustannie przecinają rakiety, targają nim eksplozje, a my raz za razem popisujemy się efektownymi manewrami (np. beczki) starając się wyprowadzić w pole goniących nas przeciwników. Z racji olbrzymiej swobody lokacje można przemierzać w bardzo krótkim czasie, przy czym jeśli zabraknie nam paliwa bądź amunicji, wystarczy tylko wypatrzyć lokalne lotnisko i uzupełnić zapasy.
Reasumując, jeśli w jakimś stopniu interesuje Was wirtualne szybowanie w chmurach, zastanówcie się, czy nie dąć szansy właśnie AirRivals. Szczególnie, że gra dostępna jest w pełnej, polskiej wersji językowej oraz oferuje dostęp do rodzimego serwera.