Thronefall to malutka gra, dla której złamałem swoją zasadę omijania early accessu - i nie żałuję
Kupowanie gier w ramach programu Early Access to swego rodzaju loteria. Ale jeśli kupicie Thronefalla – wygracie.
Każdy gracz ma własną opinię na temat tzw. „wczesnego dostępu”. Jedni uważają, że płacenie twórcom w trakcie powstawania gry, gdy większość funkcji jeszcze nie istnieje, a i dana produkcja może nigdy nie zostać ukończona, to ponury żart. Inni chętnie biorą udział w tej nietypowej współpracy, zadowoleni z faktu, że mogą podpowiedzieć deweloperom, jakie zmiany i poprawki wyjdą grze na dobre, oraz przetestować taki tytuł w jego wczesnym stadium. Thronefall to dowód na słuszność postawy numer dwa.
Jestem graczem, który nie „pre-orderuje” i nie kupuje gier w trakcie ich powstawania. Jakiś diabełek jednak mnie podkusił, by – mając tylko bardzo podstawową wiedzę o zawartości tej pozycji – nabyć Thronefalla po 6 miesiącach od dnia debiutu w ramach steamowego Early Accessu. Szybki rzut oka na statystyki: ponad 11 tysięcy opinii, a wśród nich 97% pozytywnych (co ciekawe, w naszym newsie z sierpnia 2023, tuż po premierze, napisano, że stosunek recenzji pozytywnych do negatywnych jest taki sam). Do tego doszło dużo aktualizacji i komunikatów ze strony twórców. Co mogłoby pójść nie tak?
Wszystko dobrze
Jak się szybko okazało – niewiele. Thronefall dumnie wypina wątłą pierś w obliczu newsów o premierach pełnych niedoróbek gier AAA, o opóźnieniach, o zwolnieniach w największych studiach w branży. To już teraz produkcja niemal kompletna, za niewysoką cenę zapewniająca przynajmniej 6 godzin zabawy pozbawionej błędów.
A o co w tym wszystkim chodzi? Dwuosobowe studio GrizzlyGames wydało swego czasu grę Islanders. Bardzo ładny, minimalistyczny city (czy może raczej: village) builder, nastawiony na relaksujące, krótkie sesje, który sprawił mi sporo frajdy. W nowym dziele tej ekipy koncepcja ślicznego świata, pełnego symbolicznie wyobrażonych budynków w kilkunastu kolorach, została uzupełniona o to, co sprzedaje się najlepiej. Chodzi oczywiście o przemoc. Thronefall każe nam bronić naszego królestwa przed falami wrogów.
Pomysł na grę jest prosty: tower defense z twistem. Gracze sterują małym królem, który na małym koniku jeździ po małej mapce i buduje małe konstrukcje – zameczek, domki, baraczki, murki i wieżyczki obronne, porciki, kopalenki. Miejsca wznoszenia budowli są z góry ustalone, a każda z nich ma określony cel. Jedne zapewniają dochód, pozwalający budować więcej, inne służą do ataku i obrony, a jeszcze inne produkują wojaków. To dzieje się za dnia. Bo w nocy z lasu wychodzą niemilcy. Też są malutcy, ale z każdą nocą jest ich coraz więcej. Gra mówi, skąd nadejdą i ilu ich będzie, a gracz-król musi zdecydować, gdzie skierować swoich podwładnych i czy np. postawić kolejną wieżę, a może ulepszyć te już istniejące?
Łatwo, ale trudno
Thronefall to gra z kategorii „easy to learn, hard to master”. Zasady są proste, bezproblemowo się je przyswaja, ale chęć „wymaksowania” każdej z sześciu dostępnych map (gra przyznaje punkty na koniec poziomu) okazuje się bardzo silna i już przy mapie numer 3 przekonujemy się, że wyzwanie jest spore. Autorzy uciekli przed nudą również dzięki temu, że rozpoczynając każdą rozgrywkę, można wybrać jeden z pięciu rodzajów broni dla naszego „królika”, do trzech perków (np. mocniejsze wieże obronne lub więcej kasy generowanej po każdym ulepszeniu zamku) i opcjonalne mutatory, wzmacniające przeciwników na różne sposoby. Nie wspomniałem jeszcze, że Thronefall oferuje także osobny tryb niekończącej się zabawy, co poziom mieszając dostępne mapy i perki.
Dwóch twórców, dobry pomysł, zero błędów, często nanoszone poprawki i dodawana nowa zawartość, niska cena (kiedyś była bardzo niska, ale ostatnio nastąpiła uzasadniona jakością gry podwyżka) zaowocowały wspomnianą wcześniej świetną oceną graczy. Polacy powinni dodatkowo się ucieszyć, bo tytuł ten został dobrze przetłumaczony na nasz język. Steam Spy mówi o przynajmniej 500 tysiącach nabywców, którzy docenili tę małą, wciągającą produkcję.
Thronefall to też rzecz idealna dla osób, którym brakuje czasu na granie. Krótkie sesje satysfakcjonują tak samo jak dłuższe posiedzenia. Studio GrizzlyGames daje nadzieję, że trudny gamedevowy biznes nie upadnie. Wśród zalewu negatywnych wiadomości to małe „wczesnodostępowe” dzieło pokazuje, iż pasjonaci z pomysłem mogą liczyć na sukces i uznanie. Trzymam kciuki, by pełna wersja wyszła w 2024 roku, zgodnie z deklaracjami panów Jonasa i Paula.