Dwoje deweloperów zrobiło dla mnie grę roku
Lubicie horrory? Więc w Signalis musicie zagrać. Nie czekajcie na jakieś odgrzewane resztki w postaci przyszłorocznych remake’ów. Gatunkowe arcydzieło, o którym w przyszłości będziemy dyskutować, jest już dostępne i po cichu trafiło na rynek.
ACHTUNG! Signalis to dzieło dwuosobowego niemieckiego studia rose-engine, które przenosi nas do zaawansowanej technologicznie ery podboju kosmosu. Totalitarna nacja Eusan w poszukiwaniu światów zdolnych do podtrzymania życia wykorzystuje repliki, które pełnią jednocześnie funkcję tutejszej siły roboczej. W trakcie niezwykle psychologicznej przeprawy przez minimalistyczną narrację Signalis wcielamy się właśnie w taką replikę jednostki LSTR. Naszym celem jest odnalezienie zaginionej partnerki Ariane i wywiązanie się z dawno temu złożonej obietnicy.
Sprawa wydaje się prosta. Jeśli lubicie klasyczne survival horrory, to w Signalis powinniście po prostu zagrać. To tegoroczna gra, którą wypada znać. Pozornie mały twór niezależny, który jednak zachwycił mnie bardziej niż największe tuzy 2022 oraz molochy w postaci wielkiego Elden Ringa i gargantuicznego Xenoblade Chronicles 3.
Szybkie nakreślenie sytuacji. Signalis to klasyczny klon Resident Evila – reprezentant gatunku, który był mocno obecny w czasach PS1 (pamiętacie jeszcze Galerians lub Fear Effecta?). Totalnie klimatyczna eksploracja łączy się tutaj z survivalową walką i dbaniem o zasoby. Dodajcie do tego bardzo pomysłowo zaprojektowane zagadki, przy których trzeba faktycznie pomyśleć – twórcy nie traktują swoich odbiorców jak debili. Odpowiedzi rzadko podawane są na tacy, a wszechobecne poczucie zagubienia to integralna część doświadczenia. Bosko. Całość spina angażujący scenariusz. Taki wielowarstwowy, mocno symboliczny i poruszający ciekawe zagadnienia. A do tego – jak to wszystko wygląda i brzmi!
Każdy ma jakiś swój fetysz, którego nie wypada oceniać. Jednym z moich jest estetyczny nurt nawiązujący wizualnie do retrofuturystycznej konwencji graficznej w szatach pierwszego PlayStation. Przed rozpoczęciem gry obowiązkowo ustawiłem filtr CRT na „włączony”, by jeszcze bardziej spotęgować wydźwięk retro. Następnie podczas całej gry nie mogłem napatrzeć się na kunszt artystyczny i chłonąłem wizualne doznania przepuszczone przez retrosoczewkę, od której nogi same mi się uginały. Nad wyglądem Signalis rozpływałem się aż do napisów końcowych. Do tego cały projekt dźwiękowy i niepokojący ambient przygrywający w tle tworzyły razem doskonałą kompozycję audiowizualną. Odstawmy jednak „organoleptykę” na chwilę na bok. Skupmy się na aspektach mniej sensorycznych i tym, co sprawia, że Signalis totalnie mnie kupiło od pierwszego kontaktu.
Szukanie definicji rzeczywistości w odmętach koszmaru
Szybko zdałem sobie sprawę, że Signalis to taki potwór Frankensteina pozszywany z całej masy dziwnych i szczerze uwielbianych przeze mnie rzeczy. Portrety bohaterów, warstwa estetyczna i ogólny design mocno przypominały mi fantastycznie narysowane mangi i istoty krzemowe stworzone przez Tsutomu Niheia (polecam w szczególności jego cykl Blame!, bo to kawał arcydzieła). Wśród inspiracji wymieniana jest natomiast twórczość filmowa Stanleya Kubricka, więc bez wątpienia dostrzeżecie subtelne oczko puszczone w kierunku Lśnienia.
Nie ominie Was też oniryczny surrealizm nasuwający mimowolne skojarzenia z Davidem Lynchem. Fani „nierowskiej” narracji Yoko Taro znajdą tu podobnie filozoficzne zagadnienia dotyczące człowieczeństwa, miłości i replikantów stworzonych na wzór swoich gestaltów. Poznacie istoty syntetyczne przeżywające kryzysy tożsamościowe z uwagi na dysonans osobowości i konflikt własnych wspomnień z „cudzą” pamięcią.
Sporo też tutaj Hideakiego Anno z naciskiem na jego magnum opus – Neon Genesis Evangelion. Niezależni twórcy podobnie poruszają wątki egzystencjalizmu oraz cykliczności życia. Notatki o „pierwotnej zupie”, z której wywodzi się życie, mają zresztą to samo źródło, co „projekt Dopełnienia Ludzkości” z EV-y, a w samej grze natrafiłem na kilka dosłownych cytatów wizualnych, których nie sposób nie powiązać z Evangelionem.
Duży wpływ na kształt Signalis miało też malarstwo Eugena Brachta – dostajemy nawet krótką okazję, aby dosłownie eksplorować jego słynny obraz The Shore of Oblivion. Nie brakuje także mocnych nawiązań do literatury, z czego najbardziej widoczne są te odnoszące się do H.P Lovecrafta, a znów Król w żółci Roberta W. Chambersa nie bez powodu pojawia się jako ważny przedmiot w grze. Książka sama w sobie stanowi ciekawy punkt odniesienia dla zrozumienia pełnego kontekstu tej produkcji i obecnych w niej motywów narracyjnych. W końcu czuć tu też nutę Silent Hill (a może filmu Drabina Jakubowa w reżyserii Adriana Lyne’a?) z naciskiem na jego drugą, tę bardziej psychologiczną odsłonę.
Osobista trauma i jej skutki w formie psychologicznego wyparcia wybrzmiewają szczególnie mocno w zakończeniu zatytułowanym „Promise”. Przytoczona „obietnica” złożona przez główną bohaterkę jest naszą najsilniejszą motywacją w trakcie rozgrywki. Przypomnienie sobie jej treści nie do końca przynosi oczekiwane ukojenie – raczej gorzką konkluzję, nawiązującą do motywu zabijania własnej przeszłości. Wybaczcie powyższą ogólnikowość – nie chcę zdradzać zbyt wielu scenariuszowych niuansów i odbierać Wam największej frajdy z zagłębiania się w tę symbolicznie poprowadzoną opowieść.
Achtung! Wysokie stężenie kosmicznej grozy i psychologicznego survivalu
Pomimo tak licznych zapożyczeń trudno mi zarzucić twórcom leniwe kopiowanie, a samo Signalis wyróżnia się z tłumu własnym duchem. Autorzy wykorzystali masę subtelnych elementów definiujących najlepsze horrory, ciekawie je remiksując i tworząc substancję totalnie unikalną. Tęsknicie za złotą erą horrorów? Signalis jest jej doskonałym odbiciem i zostało wręcz stworzone dla ludzi, którzy pierwotnie zachwycali się pierwszymi odsłonami Silent Hill i klasycznym Resident Evilem.
Gry wideo to forma sztuki, więc oceniam je nie tylko przez pryzmat wad i zalet, ale przede wszystkim w związku ze wzbudzanymi przez nie emocjami. Signalis potrafi poruszyć, a fascynacja nim szybko przerodziła się u mnie w małą obsesję. Do tego to po prostu bardzo dobra gra i nawet odsuwając na bok całą warstwę artystyczną, trudno mi znaleźć w niej jakiś poważny zgrzyt. Ot, jej ogólna koncepcja nie trafi po prostu do każdego, choćby z racji powolnego tempa.
To arthouse i slowburn pełną gębą. I bardzo dobrze, dzięki temu ta gra jest niezwykle charakterystyczna i przede wszystkim „jakaś”. Osnuta wokół faktycznej wizji, która uderzy najmocniej „tam” i „w tych”, w których powinna. Nie macie cierpliwości do takich tytułów? Spoko, nie ma sensu się zmuszać, nie każda gra jest dla wszystkich. Dajcie jednak Signalis szansę, bo inaczej może Was ominąć najlepszy survival horror ostatnich lat. Makabryczne danie główne interaktywnej grozy i fenomenalna opowieść w cudnym stylu dołującego, mrocznego science fiction.
Pozycja ta wprawia w nastrój zadumy, motywuje do refleksji, ciekawi i nakłania do rozmyślania o doświadczeniu, które przeżyliśmy. Przypomina substancję, którą gracz świadomie wprowadza do krwiobiegu i pozwala jej krążyć po całym organizmie, ciesząc się totalnym spustoszeniem, jakie ta po sobie zostawia. Yuri Stern i Barbara Wittmann stworzyli moją wymarzoną grę, w którą zawsze chciałem zagrać, nie będąc jednocześnie świadomym, jak bardzo potrzebuję tego typu opowieści w swoim życiu. Na Signalis patrzę teraz wyłącznie przez optykę niemal samych superlatywów i z uwagi na poruszenie, jakie we mnie wywołało, jest dla mnie najlepszą grą, z jaką obcowałem w 2022 roku.