autor: Janusz Burda
Recenzja Diablo „one”, czyli jak to się zaczęło
Na temat Diablo 2 napisano już wiele, niektórzy go uwielbiają, inni, rozczarowani tym tytułem wręcz nienawidzą i wytykają najrozmaitsze wady. Odstawmy jednak „dwójkę” na boczny tor i postanówmy przypomnieć sobie jak to wszystko się zaczęło. Panie, Panowie wsiadamy do wehikułu czasu i cofamy się kilka lat wstecz.
Na temat Diablo 2 napisano już wiele, niektórzy go uwielbiają, inni, rozczarowani tym tytułem wręcz nienawidzą i wytykają najrozmaitsze wady. Odstawmy jednak „dwójkę” na boczny tor i postanówmy przypomnieć sobie jak to wszystko się zaczęło. Panie, Panowie wsiadamy do wehikułu czasu i cofamy się kilka lat wstecz.
„Każda nowo powstała firma zajmująca się produkcją gier, marzy o stworzeniu tego jedynego tytułu, który na zawsze umieściłby ją w panteonie najlepszych przedstawicieli komputerowej rozrywki. Gdy już uda się ten cel osiągnąć i dotrzeć na sam szczyt, to przy odrobinie umiejętności można na nim utrzymać się latami dzięki tej jednej produkcji. Osiągnąć to można poprzez przedstawienie po kilku miesiącach jakiegoś dodatku do swojego hitu w postaci dodatkowych scenariuszy, bądź też poziomów. Kolejnym krokiem jest, co rok lub co dwa, wprowadzanie na rynek następcy swojego “cudownego dziecka”, opatrzonego kolejnym numerkiem i ewentualnie nowym podtytułem. Blizzardowi to się udało. W dodatku udało się dwukrotnie.” – Sukkub