autor: Marek Czajor
Piwo i Orzeszki – Hasta la vista, Michael
Fulko nigdy nie był fanem Michaela Jacksona. Jednocześnie jedną z najciekawszych przygód, jaką w życiu przeżył, była ta związana właśnie z osobą Jacko.
Fulko nigdy nie był fanem Michaela Jacksona. Jednocześnie jedną z najciekawszych przygód, jaką w życiu przeżył, była ta związana właśnie z osobą Jacko. Przygoda to pełna dramaturgii, stresujących sytuacji i nieoczekiwanych zwrotów akcji, ale co najważniejsze – przygoda niezapomniana, na dodatek ze szczęśliwym zakończeniem. Z perspektywy czasu Fulko cieszy się, że przetrwał ją bez uszczerbku na zdrowiu (co do końca nie było pewne), zobaczył rzeczy warte zapamiętania i przy okazji nauczył się sporo o mechanice samochodowej. Chcecie posłuchać? Nie?! To i tak posłuchacie. Otworzy się tylko jakiś pienisty płyn i słoną zagryzkę. Pssss... Dobra, dajemy.
Przygoda, która miała prolog w sklepie muzycznym (gdzie siostra Fulko kupiła bilety na koncert króla popu), rozpoczęła się na dobre wczesnym rankiem 20 września 1996 roku. Wtedy to rodzeństwo Fulków wyruszyło z Krakowa do Warszawy na wspomniane show. Miało być fajnie: miał być tłum rozbawionych ludzi, masa nowych i starych przebojów Michaela, może jakieś piwo i orzeszki po koncercie itd. Wasz protagonista nie ukrywa jednak, że tak naprawdę to dał się na tę eskapadę skusić, bo mu siostra zafundowała bilet, w zamian żądając dostarczenia na miejsce. Tutaj nie było problemu, bo lśniąca królowa szos – Skoda 100 czekała tylko na hasło wyjazdu. Wsiadajcie ludzie, jedziemy! I pojechali.
Fulko jest człek spokojny i nie szaleje na drogach, dlatego dał sobie dużo czasu na dotarcie do stolicy. Wiecie, żeby nie forsować auta. Niestety, okazał się naiwny. Bezawaryjne dotąd auto dało niezłego czadu, doprowadzając Waszego felietonistę na skraj załamania nerwowego. Przed Jędrzejowem zerwała się linka gazu. Mechanik – krwiopijca – widząc, że Fulko patrzy co chwilę na zegarek, dłubał przy wozie dwie godziny i wziął za robotę jak za woły. Ale nic to. Za Kielcami trzeba się było zatrzymać, bo spod tylnej klapy zaczęło dymić. Na szczęście to tylko chłodnica. Po dolaniu wody Fulko i jego siostra dojechali aż do Radomia. Tam... znowu zerwała się linka gazu! Fulko z chęcią wróciłby do Jędrzejowa, by zrobić z mechanika-krwiopijcy miazgę, ale że czasu miał mało, zakasał rękawy i sam wziął się za reperację. Siostra podawała narzędzia. Wynik naprawy okazał się raczej średni – gaz działał skokowo – albo był w pozycji zero, albo na full. Jak to Fulko wykombinował, do dzisiaj nie wie, ważne, że auto potoczyło się dalej.
Kolejne kilometry przebyte zostały bez większych komplikacji, no może poza tym, że silnik albo gasł, albo wył jak opętaniec na najwyższych obrotach. Najlepszym i jedynym w sumie wyjściem okazała się jazda z mniej więcej równą prędkością, bez (uchowaj Boże!) zatrzymywania wehikułu. Fulko miał nie lada orzech do zgryzienia, bo marzył o zabraniu po drodze kilku autostopowiczów, zalewających gęsto pobocza w miarę przybliżania się do Warszawy. I nie kierował się tu chłop dobrym sercem, widząc, jak wymachują transparentami z napisami „Warszawa – Bemowo” czy „jadę na Jacksona” Chodziło mu raczej o to, by miał z kim pchać Skodę 100, gdyby ta rozkraczyła się na dobre.
Złe przeczucia Waszego mistrza pióra zresztą go nie zawiodły. Do Warszawy Fulko i jego siostra wjechali w totalnym korku, gdyż większość fanów, jak na złość, wybrała się na koncert samochodami. Fulko dokonywał prawdziwych cudów inżynierskich, by auto mu nie zgasło i jednocześnie nie wyleciało od wysokich obrotów w powietrze. Jedynym wyjściem na jazdę w tłoku było włączenie ssania. Jak się okazało, wyjściem zgubnym. Dwa kilometry przed Bemowem zmordowani podróżnicy wyżłopali benzynę do zera. Stanęli na środku ulicy, zablokowali wszystkim przejazd i... zapłakali z niemocy. Nagle poczuli drgania – kilkanaście osób dopadło do ich Skody 100 i praktycznie przeniosło ją na pobocze! „Biegnijcie – to już kawałeczek” – usłyszeli. Tłum uniósł ich ze sobą. Gdy wbiegali na lotnisko, koncert właśnie się zaczynał. Zdążyli. W ostatniej minucie!
Następne chwile spędzili na imprezie, jakiej nigdy w życiu wcześniej i później nie przeżyli. Michael całą samochodową katorgę, jaką przeszli tego dnia, wynagrodził im w 100 procentach, a może i więcej. Śpiewał, tańczył, łapał się za krocze, przeistaczał w bossa w każdej nowej piosence. Każdy utwór miał swoją własną choreografię i scenografię, wsparte mocarnie przez efekty specjalne. Wyglądało to, jakby raz w raz odgrywany był na żywo teledysk Jacksona z telewizji. Gdy w Thrillerze Jacko tańczył z grupą kościotrupów i truposzów, Fulko przysiągłby, że czuł zapach stęchlizny i rozkładającego się mięcha. Chociaż... może to może gościu obok jadł tatara na obiad. Najważniejsze, że to wspaniałe show powinno było przytłumić anorektyczną sylwetkę króla popu, pożreć go i zrzucić gdzieś na margines. Ale Michael się nie dał. Jak magnes skupiał uwagę ludzi na sobie i bez skrupułów można powiedzieć, że fajerwerki były jedynie dodatkiem do niego samego.
Po koncercie rodzeństwo Fulków przekimało się odrobinę, skombinowało kanister paliwa i wyruszyło w drogę powrotną do domu. Przepełnieni wrażeniami z przebytej imprezy, Fulko i jego siostra nawet nie reagowali gniewem na kolejne humory Skody 100. Ważniejsze było dzielenie się wrażeniami z koncertu. A landara, zgodnie z przewidywaniami, zafundowała im kilka mniejszych i większych postojów. Ostatnie 50 km jechali bez nożnego hamulca, dobrze, że choć ręczny działał jak żyleta. Po powrocie do domu Fulko wykonał jeszcze jedną, ostatnią, trasę swoim mechanicznym przyjacielem – na auto-złom. Tydzień później rozbijał się już nowym, świeżutkim nabytkiem – niebieską Skodą 105. Auto zachwalane jako nie do zdarcia...
Dwa potężne zastrzyki adrenaliny w ciągu jednego dnia mogą w umyśle człowieka zostawić ślad na całe życie. U Fulko pozostawiły. Nie zapomni on nigdy tak pierwszego z nich – koszmarnej drogi na warszawskie Bemowo, jak i drugiego – genialnego koncertu Michaela Jacksona. Dziś, po latach, kiedy król popu zmarł, wspomnienia powróciły. Bohaterowie tamtych wydarzeń na przestrzeni lat trochę się zmienili: Fulko posiwiał co nieco, jego siostra jest obecnie stateczną, zamężną obywatelką, Skoda 100 dawno została przetopiona w piecu hutniczym, a Jacko... cóż, skończył niewiele lepiej od Skody.
Fulko nigdy nie był fanem Michaela Jacksona. Oglądał jednak ceremonię pożegnalną, choć co rusz sięgał po pilota, by zmienić kanał (ale żona nie pozwoliła). Bo, czy o to tylko w tym kiczowatym przedstawieniu chodziło, by powiedzieć, że Michael był czarny (skoro był biały), że ułatwił Murzynowi objęcie prezydentury USA (buahahaha!), że udzielał się charytatywnie i bardzo kochał dzieci (taaa.... wręcz namacalnie)? Na to wygląda. A Fulko bardzo pragnął, by do znudzenia przypominano, jak świetnym Jackson był piosenkarzem, tancerzem i showmanem.
Kończąc, Wasz felietonista rzuci jeszcze złotą myśl, że nie dziwi się, że powstało tak mało gier z Jacko. Kto go widział w akcji, ten wie, że ekspresji tego człowieka nie jest w stanie odwzorować żaden programistyczny kod, żaden motion capture czy inna software’owa technika. Lepiej go po prostu słuchać albo oglądać, niż naśladować w grach.
Tak mądrych, bystrych, inteligentnych ludzi jak Fulko czy Szanowni Czytelnicy jest bez liku. Ale król popu był tylko jeden. Hasta la vista, Michael. I nie bój się. Nie zapomnimy o Tobie.
Marek „Fulko de Lorche” Czajor
Wypite piwo
- PiO.1 – Zabij mnie gro
- PiO.2 – Rozterki nałogowca
- PiO.3 – Pożycz dychę
- PiO.4 – Jaśnie Pan Redaktor
- PiO.5 – Giełdowe mydło i powidło
- PiO 6 – Pierwsze zloty na płoty
- PiO 7 – Kolekcjoner
- PiO 8 – Nie ma w co grać!?
- PiO 9 – Ja pisać lux teksty
- PiO 10 – Bajeczki medialne
- PiO 11 – Sklep
- PiO 12 – Fanboy – brzmi dumnie?
- PiO 13 – Plastikowa rzeczywistość
- PiO 14 – Obywatelski obowiązek
- PiO 15 – Virtual Reality
- PiO 16 – Polskie dziadostwo
- PiO 17 – Garstka ryżu i łyk źródlanej wody