Ormianina goń, goń, goń! Jak sprzedać kiepską propagandę w jeszcze gorszej grze wideo
Niezależna turecka strzelanka Maroon Berets: 2030 to gra, na którą warto spojrzeć wyłącznie jako na studium przypadku interaktywnej rozrywki na wskroś przesiąkniętej nacjonalistyczną ideologią i propagandowymi frazesami.
Wydaje mi się absurdalne, że taki mały i gówniany kraj jak Armenia jest pokazany jako rywal Turcji. Jeśli pójdziemy z nimi na wojnę, zdobędziemy Erywań w najwyżej pół godziny.
Nawet jeśli wyeksploatowano nasze narodowe odczucia, to mnie jako tureckiego żołnierza rajcuje zarzynanie Ormian.
Nie wierzę, że stworzenie gry wideo jest powodem takiego ekstremalnego najazdu Ormian. Sami pokazują się w złym świetle i udowadniają, że są dzikusami i gangreną Kaukazu.
Powyższe wypowiedzi pochodzą z forów i kanałów poruszających temat Maroon Berets: 2030.
Jak na grę, która – jak twierdzi jej twórca – jest „niemal w stu procentach fikcyjna” i nie niesie ze sobą politycznej misji, turecka strzelanka wzbudza wiele niezdrowych emocji. Zresztą, gdyby tak nie było, pewnie przeszłaby kompletnie bez echa: rozgłosu przysporzyły jej głównie ormiańskie organizacje i media, które donosiły – niezgodnie zresztą z prawdą – że tytuł ten przedstawia i usprawiedliwia egzekucje jeńców wojennych. Niewielka byłaby to szkoda dla ogółu interaktywnej rozrywki, bo jest to produkcja wyjątkowo pośledniej jakości. Może za to posłużyć za sztandarowy przykład gry w służbie nacjonalistycznej ideologii i propagandy.
Turcja, Armenia, Azerbejdżan – historia nienawiści w pigułce
Gdy w drugiej połowie XIX wieku ormiańska ludność żyjąca w Azji Mniejszej zaczęła snuć plany zdobycia niepodległości, Imperium Osmańskie odpowiedziało szeregiem brutalnych represji. Ich kumulacją było ludobójstwo w latach 1915–1917, w wyniku którego według różnych źródeł zginęło (zarówno w wyniku masakr, jak i z wycieńczenia, głodu i pragnienia) pomiędzy 800 tys. a 1,5 mln Ormian. Współczesna Turcja do dziś nie godzi się na przypisywanie ówczesnemu rządowi odpowiedzialności za tę masową eksterminację, uważając ją za skutek uboczny przesiedleń, usprawiedliwianych aktami terroru oraz kolaboracją Ormian z wrogimi mocarstwami. Nie utrzymuje również oficjalnych relacji z sąsiadującą z nią od północnego wschodu Armenią. Jeszcze bardziej wrogie kontakty z tym krajem ma Azerbejdżan – oba państwa toczą od lat 80. przerywany konflikt o Górski Karabach, ostatnio wznowiony we wrześniu 2020 roku. Azerów czynnie wspiera w tej walce właśnie Turcja, jako że obie republiki są ze sobą blisko powiązane politycznie, kulturowo i językowo.
Zaznaczmy od razu, że Maroon Berets: 2030 nie jest propagandą przez wielkie P, finansowaną przez rząd Republiki Turcji i prezentowaną na zjazdach neofaszystowskich bojówek pokroju Szarych Wilków. To dzieło pojedynczego dewelopera – w jego ograniczonej aktywności w mediach społecznościowych można dostrzec obraz młodego chłopaka, który po wyemigrowaniu na drugi koniec świata postanowił zbudować swoją tożsamość w oparciu o dumę z narodowości wyniesioną do ekstremalnych wyżyn. Jego gra w naturalny sposób czerpie więc z tej ideologii. On sam pewnie nigdy nie określiłby się mianem nacjonalistycznego propagandzisty, ja jednak pozwoliłem przemówić jego twórczości... i między wierszami usłyszałem te same frazy, których mógłbym się spodziewać po tureckich radykałach.
Maroon Berets: 2030 przedstawia przede wszystkim skrajnie uproszczoną, zero-jedynkową wizję rzeczywistości. W 2020 roku – naturalnie dzięki kluczowej pomocy tureckich dronów, co podkreśla dosłownie co drugie zdanie scenariusza – Armenia zostaje upokorzona w wojnie o Górski Karabach. W jej następstwie do władzy dochodzi „niemal pozbawiony emocji były wojskowy”, jak przedstawia go narracja. Nowy prezydent najwidoczniej w żadne rozwiązania dyplomatyczne nie ma zamiaru się bawić i po dziesięciu latach wzmożonej militaryzacji kraju w końcu wypowiada wojnę pojednawczo nastawionej Turcji. „Ludu Armenii” – pyta na swoim wiecu. – „Czy nie znudziło się Wam bycie pokojowym państwem?”. Odpowiada mu najwidoczniej gromkie „Tak!”, bo zaledwie trzy misje później nad turecką granicą latają już iskandery, a Stambułowi grozi nuklearna zagłada.
To oczywiście wizja niedorzeczna, z gatunku politycznej fikcji zbyt groteskowej nawet dla filmów o Austinie Powersie. Ale propaganda średnio się przejmuje tym, co realistyczne: ma wyolbrzymiać, upraszczać przekaz, grać na prostych emocjach i stereotypach już zakorzenionych u odbiorcy. A nad Bosforem antyormiańskie nastroje to raczej reguła niż wyjątek: wśród opinii publicznej wciąż popularna jest karykatura Ormianina zdradzieckiego, knującego i stającego na rzęsach, byle zszargać dobre imię narodu tureckiego.
W zaledwie dziesięć lat Armenii udaje się od zera stworzyć program nuklearny. Iran chciałby pożyczyć notatki.
Tak też przedstawiono sprawę w Maroon Berets: 2030. Gra jeszcze się na dobre nie zaczyna, a ojciec głównego bohatera ginie w eksplozji azerskiego domu, wysadzonego przez armeńską armię – co już zalicza się do zbrodni wojennych. Później jest tylko gorzej: Armenia chce uderzać w kluczową infrastrukturę, grożąc zatopieniem Bogu ducha winnych tureckich wiosek, Armenia planuje zrzucić bombę nuklearną na Stambuł, Armenia porywa żołnierzy i przeprowadza na nich brutalne eksperymenty, Armenia sponsoruje rebeliantów, będących na moje oko mało subtelnym odpowiednikiem kurdyjskich bojowników.
W jednej z misji trafiamy do placówki badawczej na terytorium agresora, gdzie przetrzymywani są zakładnicy. Zmasakrowani Turcy zwisają tam na hakach, rozczłonkowane trupy służą za rekwizyty w propagandowych nagraniach, na posadzkach widnieją kałuże krwi. Momentami w Maroon Berets: 2030 armeńscy żołnierze to nie ludzie po drugiej stronie wieloletniego konfliktu; to sadyści rodem z horroru, których trzeba wystrzelać, bo przecież jak tu dyskutować z potworami?
Turecki specjals to z kolei zawsze porządny gość: gotowy na poświęcenie, chętny zarówno do uniemożliwienia ataku atomowego i działań pod przykrywką, jak i do jeżdżenia w kółko po okolicy i odzyskiwania kryptowalut (sic!) dla mieszkańców wioski w pobliżu jego bazy. Może prowadzić tajną operację na terenie wrogiego państwa, może dokonać egzekucji wrogiego rebelianta w ramach „wzmocnionych technik przesłuchań”, może rozstrzelać bez należnego procesu zbrodniarzy wojennych – i jest w tym w pełni usprawiedliwiony. Gra nie powie o nim złego słowa. Zresztą – zadedykowana jest szahidom, żołnierzom poległym w walce o „pokój w kraju, pokój na świecie”. O żadnych odcieniach moralnej szarości nie ma tutaj mowy.
Najbardziej pochlebny obraz antytureckiego rebelianta: może i pijany w sztok, ale karabinu z ręki nie wypuści.
Gra równie toporna jak zawarta w niej ideologia
Szczerze mówiąc, nie jestem pewien, czy potrafiłbym oddzielić jakość Maroon Berets: 2030 jako produktu czysto rozrywkowego od przepychanych przezeń treści. Na szczęście nie muszę tego robić, bo jest to gra równie zła jak przepełniająca ją ideologia. Nie dlatego, że nie dorównuje oprawą wizualną największym wysokobudżetowym hitom, że roi się w niej od błędów i że wystarcza na dwie, może trzy godziny. To tytuł przygotowany niezależnie przez jedną osobę – i biorąc na to poprawkę, robi wrażenie przynajmniej swoją skalą. Zaprojektowany jest jednak w sposób potwornie nudny.
Wszystkie marginalnie interesujące misje, takie jak odbijanie więźniów z armeńskiej placówki badawczej czy powstrzymywanie wystrzelenia bomby nuklearnej, przypadają na pierwszą godzinę, a i w nich znajdziecie na pęczki frustrujących rozwiązań, backtrackingu i długich fragmentów pozbawionych angażującej akcji. Cała reszta gry to z kolei jeżdżenie w nieskończoność przez pustą, nieciekawą mapę z lokacji do lokacji tylko po to, by przez chwilę postrzelać do niewymagających przeciwników. Nie żebym udzielał tutaj lekcji kolejnym radykałom rozważającym karierę w branży, ale jeśli już robicie grę propagandową – niech przynajmniej nie będzie tak mdła.
Twórca nie bawi się również w subtelności, jeśli chodzi o symbolikę. Jedyne przedstawione w grze miasteczko w Turcji jest tradycyjne i sielankowe, za to placówki armeńskiej armii okazują się zmilitaryzowane w futurystyczny sposób, którego nie powstydziliby się złoczyńcy z filmów o Bondzie. Zamaskowani Ormianie i rebelianci stwarzają wrażenie pozbawionych twarzy robotów, podczas gdy podążający za nami kompan z tureckiej armii ma jedynie poczciwy mundur i tytułowy czerwony beret. Gra nie waha się także przed używaniem emblematów tureckości: wykorzystuje cytaty pierwszego prezydenta i głównego ideologa republiki – Mustafy Kemala Atatürka, a w pewnym momencie jednej z misji każe nam spędzić dobre dwie minuty tajnej operacji na ściąganiu powiewającej na maszcie gigantycznej flagi Armenii i zastępowaniu jej tureckim sztandarem z półksiężycem i gwiazdą.
W misji po napisach możemy rozstrzelać obezwładnionych „zbrodniarzy wojennych”. Jeśli w trakcie kampanii zdobyliśmy odpowiednio dużo punktów doświadczenia, dostajemy do tego celu działko maszynowe.
Dla odbiorcy spoza tego kręgu kulturowego Maroon Berets: 2030 będzie po prostu naiwną grą o (może nieco nazbyt entuzjastycznie) patriotycznym przesłaniu. Ale jeśli zajrzeć na fora czy recenzje, regularnie wylewają się z nich antyormiańskie nastroje. Jeśli „po owocach ich poznacie” – to owocem tej produkcji jest zaostrzanie dyskursu pomiędzy graczami z Turcji i graczami z Armenii. Maroon Berets: 2030 wywołuje silne, wrogo nacechowane emocje, kompletnie niezwiązane z jakością samej gry. Opiera się na istniejących stereotypach, uprzedzeniach i obawach. Przedstawia biało-czarną wersję skomplikowanego, długoletniego konfliktu, wczepia się w poczucie narodowej dumy i celuje w grupy, które tureccy nacjonaliści od lat wskazują jako zagrożenie. A więc – robi to, co według słownikowych przykładów powinna robić propaganda.
W załagodzeniu dyskusji nie pomógł fakt, że armeńskie media ruszyły z krytyką gry, nie zaznajomiwszy się z tematem, twierdząc, że Maroon Berets: 2030 przedstawia i pochwala egzekucję schwytanych przez Turków jeńców wojennych oraz że w trakcie kampanii najeżdżamy na prowincje Armenii – takich scen tam nie ma. W efekcie na kanały i fora poświęcone tej produkcji ruszyły kawalkady graczy, którzy nie wykazali żadnego nią zainteresowania i celowali raczej w pyskówki o narodowym tle. Szkoda, że uderzono w sensacjonalizm, bo ktoś o ormiańskim pochodzeniu zapewne mógłby przeprowadzić znacznie bardziej dogłębną wiwisekcję gry, dokładniej wskazując elementy ksenofobicznej symboliki i nacjonalistycznych „psich gwizdków”. Zamiast tego oddano jej miłośnikom argument o niesprawiedliwej i niczym nieuzasadnionej nagonce, wynikającej z przewrażliwienia i narodowych kompleksów, a nie ze znajomości tematu.
A uwierzcie mi, jest tu dostatecznie dużo materiału, by urazić uczucia narodowe bez wymyślania fikcyjnych powodów.
I tak, zdaję sobie sprawę, że ten tekst będzie dla niemal wszystkich czytelników pierwszym (i – jeśli tylko przeczytacie ramkę z moją króciutką recenzją – zapewne ostatnim) zetknięciem z Maroon Berets: 2030. Niejako też przyczyniam się więc do jego popularyzacji. Ale dla mnie jest to tytuł fascynujący. Mało pojawia się bowiem produkcji, które noszą swoją ideologię tak bardzo na ramieniu i które tak bezkrytycznie prezentują proponowaną przez nią wizję rzeczywistości. Mało w tak wielu aspektach spełnia wymogi bycia tworem propagandowym, otwarcie nienawistnym wobec konkretnego narodu. Maroon Berets: 2030 to zła gra, oczywiście, ale interesujące zagadnienie. Mam jednak przeczucie, że szybko przestanie nim być i w obliczu państw takich jak Rosja czy Chiny (i nie tylko!), od lat coraz głośniej podnoszących potrzebę tworzenia „patriotycznej” interaktywnej rozrywki, wkrótce tego typu indoktrynacyjnych tworów będziemy mieli tyle, że nie nadążymy z pisaniem ich analiz.