autor: Łukasz Szliselman
luckie podsumowuje rok 2013
Kolejny rok za nami, kolejna porcja niezapomnianych wspomnień w skarbcu luckiego. Przy jakiej grze luckie bawił się najlepiej w 2013 roku? Która produkcja najbardziej go rozczarowała? Za co zapamięta minione miesiące i na co będzie czekał w nadchodzących?
luckie, ty młody zgredzie
Jako człowiek o dużym sentymencie do przeszłości i jeszcze większych nadziejach na przyszłość (niekoniecznie tych „growych”), często zapominam o teraźniejszości. Objawia się to tym, że z rozrzewnieniem wspominam gry, przy których bawiłem się do tej pory i czasem przyłapuję się na idealizowaniu tych, znanych mi jedynie z zapowiedzi. Co ciekawe jednak, kiedy wreszcie się one ukazują, zazwyczaj odkładam je na później, co w moim przypadku często oznacza – na nigdy. Pod wpływem coraz mniejszej ilości wolnego czasu i słabnącego młodzieńczego zapału do gier, powoli zmieniają się one dla mnie ze świata, w którym żyję, w ciekawostkę obserwowaną z bezpiecznego dystansu. Może to źle, a może wcale nie…
Gra roku – Total War: Rome II
Jeśli przez grę roku mam rozumieć produkcję, która w ciągu minionych 12 miesięcy zapewniła mi najwięcej frajdy, to za takową uznać muszę Total War: Rome II. Grając w najnowszą strategię totalną od studia Creative Assembly, powrócił znany mi z przeszłości syndrom jeszcze jednej tury. Ileż to razy zdarzało się, że w pewnym momencie zamierzałem już zakończyć zabawę, ale zanim udawało mi się na dobre wyłączyć grę, mijała kolejna godzina (lub dwie). Niewyspany gracz, to szczęśliwy gracz, prawda?
Pomijając początkowe trudności z działaniem, Total War: Rome II urzekł mnie masą trafionych, logicznych rozwiązań (ok., nie wszystkie były idealne), koniecznością główkowania nad kolejnym ruchem, spektakularnymi bitwami, no i oczywiście sposobnością, by poczuć się jak cesarz antycznego imperium.
Największe rozczarowanie – Batman: Arkham Origins
To kategoria dość problematyczna. Od jakiegoś czasu staram się trzymać entuzjazm na wodzy, zatem do większości gier podchodzę z pewnym dystansem. Ma to też pewnie związek z tym, że niemal wszystkie kupuję po roku albo dwóch od ich premiery, gdy pojawią się w promocji za kilkanaście złotych. Mimo to, jakoś tak napaliłem się na Batman: Arkham Origins – zgadza się, to jedna z dwóch premierek, jakie nabyłem w tym roku.
Nie chcę powiedzieć, że Batman: Arkham Origins jest złą grą. Bynajmniej, to świetna produkcja, dająca masę radochy. Jednak jej największą wadą okazała się zbyt wysoko podniesiona przez poprzednika poprzeczka. Śmiem twierdzić, że Batman: Arkham City jest grą wybitną i niesamowicie wręcz grywalną. Jeszcze do niedawna zagrywałem się w nią, młócąc w kółko te same areny. Można powiedzieć, że do Arkham Origins przesiadłem się bezpośrednio z Arkham City. Niestety, pierwsze minuty były dość rozczarowujące. Mimo niemal identycznej mechaniki, sterowania i dobrze znanych przeciwników, czułem się jakoś inaczej. Choć odczucia te dość szybko minęły, to ogólnie rzecz biorąc, z Arkham Origins nie bawiłem się aż tak dobrze, a pierwsze wrażenie jednak przesądziło o całościowym stosunku do produkcji. Pomimo tego, że Batman: Arkham Origins jest godną polecenia grą akcji, to jednocześnie jest to moje rozczarowanie roku.
Za co zapamiętam rok 2013?
Kickstarter. A w zasadzie całe zjawisko crowdfundingu. Owszem, o Kickstarterze słyszeliśmy już sporo wcześniej, ale w tym roku, jak nigdy dotąd, serwis ten zyskał na znaczeniu. Widzieliśmy mnóstwo ciekawych projektów, które nie miałyby szansy zaistnieć, gdyby ich losy zależały wyłącznie od dużych korporacji. Tymczasem wielu z nich nie tylko udało się zebrać potrzebne fundusze, ale i ukazać, zyskując pochlebne opinie graczy (Shadowrun Returns, Leisure Suit Larry: Reloaded, Broken Sword: The Serpent’s Curse).
Co ciekawe, coraz częściej z Kickstarterem bratali się nie tylko twórcy gier niezależnych, ale i słynni deweloperzy, którzy, zdawałoby się, nie powinni mieć większych problemów ze znalezieniem wydawcy. Są to chociażby Peter Molyneux (Godus), Chris Sawyer (Elite: Dangerous), Chris Roberts (Star Citizen), studio inXile Entertainment (Torment: Tides of Numenera, Wasteland 2), Cyan (Obduction) itd. Dlaczego Kickstarter? Jak argumentowali producenci, tworząc grę dla graczy są w stanie w pełni zrealizować swoją wizję artystyczną, bez oglądania się na ograniczenia ze strony wydawcy. Z kolei fani mogą mieć swój wkład w powstawanie tytułów, na których najbardziej im zależy.
Za sprawą Kickstartera mamy szansę ujrzeć kontynuacje lub duchowych następców wielu legendarnych tytułów – w przygotowaniu znajdują się m.in. Dreamfall: Chapters, Divinity: Original Sin, Planetary Annihilation, Elite: Dangerous, Project Eternity, Star Citizen czy Torment: Tides of Numenera. Osobiście szczególnie liczę na jakościowy sukces dwóch ostatnich, spośród wymienionych projektów: Star Citizen (będący niekwestionowanym rekordzistą corwdfundingu, który od fanów otrzymał już ponad 34 miliony dolarów) oraz Torment: Tides of Numenera (spadkobierca kultowego Planescape Torment).
Z drugiej strony niepokoić może fakt, że niektóre kickstarterowe produkcje zawiodły na całej linii. Wymieńmy chociażby RPG akcji Legends of Dawn, które okazało się być zwykłą kaszanką, czy Clang – pomimo sukcesu na Kickstarterze, twórcom tego symulatora szermierki skończyły się pieniądze i zmuszeni zostali zawiesić projekt. Podobny błąd popełnił zresztą Tim Schafer, którego rozdmuchane ambicje sprawiły, że do ukończenia przygodówki Broken Age konieczne będzie podzielenie gry na dwie części i wydanie jej w ramach Wczesnego Dostępu na Steamie.
Dla wielu (również dla tych bez talentu do tworzenia gier, ale za to znakomicie wprost snującym bajki) Kickstarter może być kuszącym sposobem na zrealizowanie swoich niekoniecznie sensownych growych fantazji. Jeśli za jakiś czas okaże się, że większosć kickstarterowych produkcji jest co najwyżej średniakami, ludzie przestaną inwestować pieniądze w przyszłe projekty.
Na co czekam w 2014 roku?
Jak wspomniałem, obecnie staram się nie mieć zbyt wysokich oczekiwań odnośnie przyszłych gier (choć nie zawsze się to udaje). Z uwagą jednak będę śledził losy Wiedźmina 3. Przede wszystkim jestem ciekaw, czy polskiemu deweloperowi uda się połączyć otwarty świat z wciągającą, trzymającą się kupy fabułą.
Moim skromnym zdaniem do tej pory sztuka ta udała się w stopniu niemal idealnym tylko jednej produkcji – jest nią Gothic II z dodatkiem Noc Kruka. Mimo że w grze studia Piranha Bytes teoretycznie dało się od razu pójść wszędzie, świat zwiedzaliśmy kawałek po kawałku – m.in. ze względu na wyśrubowany poziom trudności nie było mowy o tym, żeby na początku gry ganiać za motylkiem na drugi koniec mapy (możliwe też, że było to spowodowane brakiem motylków). Co ważniejsze jednak, wszystkie (lub niemal wszystkie) zadania poboczne były w jakiś sposób uzasadnione wydarzeniami z głównego wątku, co znakomicie budowało tzw. wrażenie immersji.
Niestety, wiele innych, skądinąd świetnych gier ze światem o otwartej strukturze (m.in. seria The Elder Scrolls, S.T.A.L.K.E.R. czy Fallout 3,) miało pod tym względem braki. Owszem, nie można odmówić im klimatu, grywalności i tego czegoś, co niesamowicie zachęcało do wielogodzinnej eksploracji. Ale gdzieś w tym wszystkim ginęła fabuła. Jeśli studiu CD Projekt RED uda się połączyć ze sobą wspomniane tu elementy i spiąć je zwartą, angażującą historią (a jak na razie tak właśnie zapowiada się się Wiedźmin 3: Dziki Gon), to jest spora szansa na RPG idealne.