Gralingrad - recepta na dawkowanie
Im dana gra jest dłuższa, tym większa jest szansa, że w pewnym momencie zaatakują nas nuda i monotonia. Jaki jest lek na te przypadłości?
Im dana gra jest dłuższa, tym większa jest szansa, że w pewnym momencie zaatakują nas nuda i monotonia. Jaki jest lek na te przypadłości?
Okazuje się, że receptura jest dość prosta i zamiast skomplikowanych antybiotyków wystarczy, że każdy z nas zwolni tempo naparami ziołowymi. Problem powtarzalności zadań czy backtrackingu znika bowiem szybko, jeśli tylko odpowiednio dawkujemy sobie daną produkcję.
Wszyscy pamiętamy za co oberwało się pierwszej odsłonie Assassin’s Creed. Ja jeszcze nie przekonałem się o wadach akurat tej gry, ale mam już za sobą Ojca Chrzestnego produkcji EA, w którym chyba podział i różnorodność zadań do wykonania są bardzo podobne. W Nowym Jorku nie ma za wiele do zrobienia i oprócz wymuszeń, morderstw na zlecenie oraz prostych misji transportowych nie bardzo jest co robić. Przy intensywnym graniu pewnie więc rodzina Corleone szybko by mi się przejadła, a sam tytuł na kilkanaście dni wylądował na półce.
Ponieważ jednak brak czasu i pewien plan nie pozwoliły mi szybko i sprawnie przeniknąć do świata gry, więc trapiąca wszystkich monotonia mnie akurat ominęła. Tytułowy motyw wcale mnie nie drażnił, mała ilość pojazdów nie wkurzała, a brak większej liczby różnych misji wcale nie irytował. Ponieważ grałem zawsze krótko, przygoda w Ameryce rozciągnęła się na długie tygodnie, w których spokojnie bawiłem się ciekawymi rozwiązaniami. Czy takie podejście nie poprawia nam odbioru gier?
Wygląda na to, że tak. Zbyt duża intensywność grania sprawia, że kolejne drogie produkcje kończymy za szybko, dostrzegając przy tym za wiele ograniczeń, powtórzeń i błędów. A przecież nie o testowanie gier tutaj chodzi. Mamy z nich czerpać przyjemność, a jeśli za bardzo chcemy to zamiast zabawy robimy sobie po kilku godzinach z tego obowiązek. W końcu każdy z nas nie raz już się zdenerwował, gdy autorzy kazali mu po raz kolejny coś przewieźć, kogoś zastrzelić czy gdzieś podłożyć bombę. Entą z kolei.
Obejrzenie sześciu filmów z rzędu nie jest przyjemne. Słuchanie muzyki całą dobę po pewnym czasie zacznie nas wkurzać. Z grami jest podobnie. Zbyt długie i intensywne obcowanie z produkcją zamiast przyjemności wywołuje często irytację. To jak z jedzeniem, jeśli za szybko łyka się kolejne kęsy to w końcu można się nabawić wrzodów żołądka albo innego nieprzyjemnego schorzenia. Do gier można się za to trochę zniechęcić.
Problem z intensywnością grania, która wypacza odbiór tytułu dotyczy w dużej mierze recenzentów, którzy ścigani przez czas i szefa muszą poznać i opisać nawet najdłuższą produkcję w kilka dni. To prowadzi do wielogodzinnych posiedzeń i odkrywania pewnej powtarzalności pomysłów autorów. Potem takie dzieła jak Assassin’s Creed czy The Godfather są odpowiednio gorzej oceniane. My za to tymi ocenami się często sugerujemy i tytułom , które miały szansę nas zachwycić nie dajemy okazji. A jeśli już to robimy to w stylu podobnym do recenzenta. Szybko i sprawnie chcemy ukończyć produkcję, natykamy się na te same problemy z nudą, co autor recenzji i utwierdzamy się w jego „profesjonalizmie”.
Są na rynku obecnie gry długie, w które można zagłębiać się nawet miesiącami. Są też tytuły krótkie, które starają się dać maksymalne dawki emocji i intensywności. Wybór jest więc spory i może każdego zadowolić. Warto więc w takim momencie potraktować nowe produkcje jak leki w aptece i wcześniej znaleźć odpowiednią receptę. Molochy trzeba brać po jedna-dwie godziny dziennie, a gry krótsze nawet przed i po każdym posiłku.
Poniżej poprzednie odcinki serii:
Gralingrad - makro gra za mikro cenę
Gralingrad - niedorosła ekscytacja
Gralingrad - TOP 5 najbardziej wkurzających braków
Gralingrad - ten wspaniały niewykorzystany potencjał
Gralingrad - (r)ewolucja w bliźniaka
Gralingrad - AVALANCHE, czyli lawina
Gralingrad – o wyższości fotela nad deską
Gralingrad - realistyczny facet w realistycznej bryce