Gralingrad - niedorosła ekscytacja
Od kilku lat media zajmujące się grami oraz sami użytkownicy konsol i komputerów lansują tezę, że jest to sposób spędzania wolnego czasu nie tylko dla dzieci. W nowych tytułach podejmowane są trudne tematy, często leje się krew, padają przekleństwa. Ostatnio nawet powoli do gier wkrada się seks. Jakim więc cudem wciąż gry są uważane za dziecinną zabawkę dla niedorosłych?
Czy naprawdę aż tak nas kręcą wirtualne piersi i krwawe masakry?
Od kilku lat media zajmujące się grami oraz sami użytkownicy konsol i komputerów lansują tezę, że jest to sposób spędzania wolnego czasu nie tylko dla dzieci. W nowych tytułach podejmowane są trudne tematy, często leje się krew, padają przekleństwa. Ostatnio nawet powoli do gier wkrada się seks. Jakim więc cudem wciąż gry są uważane za dziecinną zabawkę dla niedorosłych?
Krótka chwila zastanowienia i zebranie kilku faktów w całość dają jasną odpowiedź. Sami jesteśmy sobie winni. Wbrew pozorom, to nie miła pani prowadząca Panoramę czy wszechwiedząca pani psycholog kształtują taki wizerunek graczy. To my sami robimy sobie antyreklamę, często zachowując się po prostu dziecinnie. I nie chodzi tu o sytuację, gdy z uśmiechem na ustach gramy w autobusie w Loco Roco, wzbudzając konsternację siedzących blisko współpasażerów. Nie chodzi też o momenty, gdy przy rodzinie przechodzimy Raymana, ani gdy na zabawie śpiewamy „Wake me up before you Go-Go” wyżej niż George Michael.
Cała kwestia leży w naszym sposobie odbierania elementów uznawanych za te przeznaczone tylko dla dorosłych. Seks i przemoc są tutaj najjaskrawszymi i jednocześnie najlepszymi przykładami. Serwisy internetowe czy prasa o grach jakoś szczególnie mocno emocjonują się każdymi pokładami brutalności czy nagości, jakie twórcy zaimplementują w swoich dziełach. „Po przejechaniu ostrzami po brzuchu przeciwnika jego wnętrzności wylewają się na arenę i pozostają tam do końca starcia! ” albo „W pewnym momencie możemy zobaczyć efektowną scenę kąpieli uroczej pani major! ”. Pisane w takim stylu opisy pozwalają nam może więcej dowiedzieć się o grze, trochę nawet nakręcają nas na jej zakup, ale też nie budują dobrego wrażenia w oczach osób, które w gry się po prostu nie bawią.
Przez to, że tak bardzo cieszy nas każdy dodatkowy litr krwi wylany na arenę, każda dodatkowa dziesiątka fucków posłanych przez głównego bohatera czy każda dodatkowa sekunda pokazująca pierś wirtualnej bohaterki, stajemy się w oczach innych napalonymi nastolatkami. Niestety, trudno rodzinom, znajomym czy nawet mediom niebędącym w temacie zrozumieć, jak wirtualna przemoc czy nagość mogą tak innych ludzi kręcić.
Inna sprawa, że sami twórcy też trochę w tym zasługi mają. Niestworzone akcje wykonywane przez herosów, przerysowane przemoc i kobiecość ostatnio często mają swoje miejsce w grach. A potem konsumenci takie produkcje kupują, rzeczywistość odnotowuje ten fakt i stereotyp idzie w przestrzeń. Gracze są później postrzegani jako ci, którzy lubią obrzynać łby, oglądać sikającą z kikutów krew czy przyglądać się majestatycznie bujającym się piersiom w rozmiarze F. A my mając na półce God of War, Ninja Gaiden i Dead Or Alive, nie możemy nic na naszą obronę powiedzieć.
Co powinniśmy w takim razie zrobić? Chyba wystarczyłoby, żeby media piszące o grach nieco bardziej spokojnie opisywały to, co przygotowują twórcy. W końcu scena stosunku komandora Sheparda z koleżanką innego gatunku nie jest dzisiaj niczym takim ekscytującym w porównaniu do tego, co można znaleźć w Internecie. Odcięte wirtualnymi mieczami kończyny i jeziorka krwi to także średni powód do zachwytu przy tym wszystkim, czym raczą nas prawdziwe wojny na świecie. Nikt nie zabrania osobom piszącym zapowiedzi czy recenzje nowych hitów w jakiś sposób zaakcentować występujących w produkcji dorosłych elementów. Powinniśmy jednak wszyscy zrozumieć, że dzika radość z ich powodu bardziej pasuje do napalonych nastolatków niż dorosłych odbiorców, którymi większość z nas w oczach innych chce być. Warto więc niekiedy swoją reakcję odpowiednio stłumić, aby później nie dziwić się, że koleżanka patrzy na nas z wyraźnym zdumieniem, a rodzice wciąż wypominają „zabawę w te głupie gry”.
Poniżej poprzednie odcinki serii:
Gralingrad - TOP 5 najbardziej wkurzających braków
Gralingrad - ten wspaniały niewykorzystany potencjał
Gralingrad - (r)ewolucja w bliźniaka
Gralingrad - AVALANCHE, czyli lawina
Gralingrad – o wyższości fotela nad deską
Gralingrad - realistyczny facet w realistycznej bryce