autor: Krzysztof Gonciarz
GOL na GC 2007: Uncharted: Drake’s Fortune
Uncharted: Drake’s Fortune (w Lipsku prezentowane jako Drake’s Schiksal, heh) to jedna z głośniejszych gier nadchodzących na najnowszą konsolę Sony. Udało mi się spędzić z nią kilkanaście minut, w trakcie których zmierzyłem się z misją rozgrywającą się w tropikalnej dżungli. Pierwsze wrażenie nie było jednoznacznie optymistyczne. Oprawa wizualna wydaje się być dość... drażniąca.
Uncharted: Drake’s Fortune (w Lipsku prezentowane jako Drake’s Schiksal, heh) to jedna z głośniejszych gier nadchodzących na najnowszą konsolę Sony. Udało mi się spędzić z nią kilkanaście minut, w trakcie których zmierzyłem się z misją rozgrywającą się w tropikalnej dżungli. Pierwsze wrażenie nie było jednoznacznie optymistyczne. Oprawa wizualna wydaje się być dość... drażniąca. W świat przedstawiony napakowano setki i tysiące polygonowych obiektów, ciągnąc konsolę do szczytu obecnie znanych możliwości, ale zabrakło tu wypełnienia. Jakichś ładnych efektów rozmyć, jakiejś mgiełki, czegoś co urealniłoby całą tę syntetyczną kreację.
Jak wiadomo, gra garściami czerpie z „poetyki” Indiany Jonesa i Lary Croft. Główny bohater gry to Nathan Drake – poszukiwacz przygód, który natrafia na trop zaginionego skarbu Sir Francisa Drake’a (zbieżność nazwisk nieprzypadkowa), ukrytego na pewnej nie widniejącej na mapach wyspie. Jak łatwo się domyślić, tym samym śladem podąża cała zgraja rzezimieszków i współczesnych piratów. Demko zaczęło się od sceny sztampowej katastrofy samolotu, w wyniku której bohater został oddzielony od swej urodziwej towarzyszki i pozostawiony sam na sam z dżunglą. Na samym początku mamy okazję bez pośpiechu przyzwyczaić się do systemu sterowania. Istotny jest tutaj przycisk odpowiadający za „wspinaczkę”, czyli odpalanie wszystkich animacji związanych z dostawaniem się w trudno dostępne miejsca. Sielankowe zwiedzanie nie trwa jednak długo i już po kilku minutach zmuszeni jesteśmy podjąć walkę z pierwszymi najemnikami. Podobnie jak w Gears of War, ważną funkcję spełnia krycie się za wszelakiej maści osłonami. Nathan zaczyna przygodę uzbrojony jedynie w swój skromny pistolet, szybko jednak zdobywa nowe giwery. Naraz możemy nosić dwa typy broni: jedną lekką i jedną ciężką (jak np. kałach).
Wygląda to wszystko dość ciekawie. Nie dane mi było niestety trafić na jakąkolwiek zagadkę, ale same sekwencje akcji zdają się dość solidne, by pociągnąć ten tytuł przez drogę komercyjnego sukcesu. Walka nie należy do najłatwiejszych i trzeba podchodzić do niej z czuciem – żadne odstawianie Rambo tutaj nie przejdzie. Postaci są ślicznie wymodelowane i okraszone realistyczną animacją. Gdyby tylko świat przedstawiony nie sprawiał wrażenie tak „gołego”, śmiało można by mówić o nadchodzącym dziedzicu Tomb Raidera. Kto wie, może autorom uda się wykorzystać czas pozostały do premiery, by uporać się z tym drobnym szkopułem.