autor: Marek Grochowski
GOL na GC 2007: Burnout Paradise
Jedna z najbardziej specyficznych, konsolowych ścigałek, powraca w nowym wydaniu. Mowa oczywiście o grze Burnout Paradise, która w odróżnieniu od poprzednich projektów ekipy Criterion Games ma przestać być klatką, ograniczającą wyobraźnię graczy i zaoferować im pełną swobodę w kreowaniu wirtualnych poczynań.
Jedna z najbardziej specyficznych, konsolowych ścigałek, powraca w nowym wydaniu. Mowa oczywiście o grze Burnout Paradise, która w odróżnieniu od poprzednich projektów ekipy Criterion Games ma przestać być klatką, ograniczającą wyobraźnię graczy i zaoferować im pełną swobodę w kreowaniu wirtualnych poczynań.
Nie bez kozery twórcy produktu zdecydowali się na stworzenie otwartej przestrzeni, oferującej odbiorcom kilkadziesiąt mil kwadratowych naszpikowanej atrakcjami metropolii. Żeby żaden z graczy nie poczuł się zagubiony, zadbali nawet o przydzielenie każdej z większych ulic odrębnej nazwy, lecz podczas jazdy i tak nie zwraca się uwagi na migające w górnej części ekranu napisy. Wrażenie prędkości jest bowiem po raz kolejny niezwykle sugestywne i choć tym razem gra nie wciska nas w fotel tak jak jej poprzedniczki, nadal czuć, że to stary, dobry Burnout.
Wszystko za sprawą spektakularnych kraks, które zgodnie z zapowiedziami deweloperów wyglądają niesamowicie realistycznie. Kiedy nasz samochód uderza w inny element otoczenia, uczuciu rozczarowania ze strony gracza towarzyszy równolegle cichy podziw dla kunsztu, z jakim graficy odwzorowali model zniszczeń aut. Miasto skonstruowano zresztą w taki sposób, aby kolizje zdarzały się jak najczęściej – co rusz możemy nadziać się na jakąś barierkę, o pędzących z przeciwka samochodach już nie wspominając. Od czasu do czasu wjeżdżamy również na wyskocznie, po skorzystaniu z których przelatujemy kilkaset metrów w powietrzu. Mogłoby się wydawać, że w takiej sytuacji powinniśmy myśleć jedynie o sprawnym wylądowaniu na czterech kołach, ale lot jest również doskonałą okazją do przetestowania właściwości SIXAXIS-a, bezprzewodowego pada PS3. Przechylanie żyroskopowego kontrolera na boki pozwala nam na wykonywanie wysoko punktowanych akrobacji (np. beczek).
To oczywiście nie jedyne rzeczy, za jakie jesteśmy nagradzani. Paradise premiuje również przejazdy przez rozmieszczone w całym mieście bannery reklamowe, a nawet błyskawiczne i dokładne parkowanie pomiędzy dwoma obcymi autami. Gdy nudzi nam się bezproduktywna jazda po mieście, możemy zatrzymać się na światłach i w mgnieniu oka aktywować opcję udziału w wyścigu przydzielonym do danej lokacji. W Burnoucie nie marnujemy więc ani chwili. Przemawia za tym nawet fakt, że uruchomienie opcji multiplayer to kwestia zaledwie kilku sekund i – co warte wzmianki – potyczki wieloosobowe da się włączyć, nie przerywając w ogóle trwającej jazdy.
Potem można już mierzyć się w krótkich, zazwyczaj kilkudziesięciosekundowych wyzwaniach lub też zaangażować się w ostrą, bezpardonową jazdę i bez jakichkolwiek skrupułów zdezelować wehikuł przeciwnika. Doprowadzenie do wypadku naszego rywala wiąże się bezpośrednio z właściwościami podpinanej do PS3 kamery EyeToy. Kiedy nasz przeciwnik ogląda animację ukazującą jego kolizję, przystawka do konsoli robi mu zdjęcie. Obrazek zostaje następnie oprawiony w ramkę stylizowaną na gazetę i może zostać rozesłany do innych uczestników zabawy.
Jeśli chodzi o stopień interakcji z otoczeniem, jest on dość przeciętny. Nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy skasowali kilka przydrożnych lamp czy niepozornych płotków, lecz spotkania z poważniejszymi przeszkodami odciskają już piętno wyłącznie na naszym aucie. Programistom z Criterion trzeba jednak oddać, że zadbali o właściwe przedstawienie zarówno poważnych wgnieceń, jak i drobnych rysek na błyszczących lakierach nielicencjonowanych skądinąd bryk. Doskonale prezentują się również refleksy świetlne na karoseriach aut, dzięki czemu nie musimy nawet spoglądać w górę, aby spostrzec, gdzie znajduje się palące amerykańskie Paradise City słońce.
Pokazowa edycja peestrójkowego Burnouta nie ustrzegła się kilku niedoróbek – że wspomnę tu tylko o dość frapującym przypadku, kiedy to zanurkowałem muscle carem pionowo w jezdnię, a przyglądający się całej sytuacji Matt Webster z EA zdążył się jedynie niepewnie uśmiechnąć. W prezentowanym demie zabrakło też jakiegokolwiek soundtracku, a nie sposób zaprzeczyć, że ścieżka dźwiękowa będzie miała spory wpływ na atmosferę gry. Chciałbym także doczekać momentu, gdy w kierowanym przeze mnie aucie pojawi się wreszcie jakiś kierowca. Prowadzenie czterokołowca bez wirtualnego alter ego staje się powoli przeżytkiem, lecz w tym wypadku programistów usprawiedliwia fakt, iż ich gra traktuje bądź co bądź o efektownych stłuczkach, a widok rozmazanego na drzewie drivera mógłby nie przypaść zbytnio do gustu amerykańskim obrońcom moralności.
Mimo to sądzę, że spośród dwóch ścigałek, które Elektronicy lansują na tegorocznych Games Convention na chwilę obecną to właśnie Burnout prezentuje się ciekawiej. Być może takie wrażenie bierze się z tego, że twórcy tytułu nie zamierzają ukrywać przed graczami zaimplementowanych przez siebie nowinek i od razu wykładają kawę na ławę, pokazując, na co ich stać. Na razie wygląda to obiecująco i spodziewam się, że nowa odsłona dziecka Criterionu nie zawiedzie pokładanych w niej nadziei.