autor: Łukasz Kendryna
Fallout Tygodnia #3: Książę Blockbuster
Pomimo, iż od lata dzieli nas jeszcze miesiąc - o czym nawet pogoda zdaje się nie zapominać - sezon na wakacyjne blockbustery trwa. Repertuar kin zdominowały wysokobudżetowe produkcje prosto z Hollywood. Wybuchy, pościgi, dynamiczne pojedynki, piękne kobiety i nagie torsy... amatorzy niezobowiązującej rozrywki, coli i popcornu mogą zacierać ręce i szturmem uderzać do kin.
Pomimo, iż od lata dzieli nas jeszcze miesiąc - o czym nawet pogoda zdaje się nie zapominać - sezon na wakacyjne blockbustery trwa. Repertuar kin zdominowały wysokobudżetowe produkcje prosto z Hollywood. Wybuchy, pościgi, dynamiczne pojedynki, piękne kobiety i nagie torsy... amatorzy niezobowiązującej rozrywki, coli i popcornu mogą zacierać ręce i szturmem uderzać do kin. W tym roku sezon zdaje się nad wyraz interesujący. Doczekaliśmy prawdziwej bomby. Do kin wszedł disnejowski Książę Persji. Ekranizacja szalenie popularnej i docenianej przez wszystkich gry.
Blockbuster! Dziś, słowo to niemal całkowicie przestało funkcjonować jako opisujące film odnoszący spektakularny sukces. W zamian, przemianowane zostało w nowy gatunek filmowy. Blockbuster – wakacyjny (pseudo) hit naszpikowany efektami specjalnymi - charakteryzuje się kilkoma ważnymi cechami, o których nikt nie powinien zapominać, zarówno krytycy jak i potencjalni widzowie. Pierwszą i najistotniejszą z nich jest intelektualna lekkość. Wtóruje jej przystępność, interpretacyjna wąskość, relaks i frajda. Jedynym celem wakacyjnej rozrywki, rodem z multipleksów, jest zabranie widza na niezobowiązującą przygodę, którą kończymy wraz z wyjściem z sali projekcyjnej. Zero przemyśleń, analiz, rozterek czy katharsis.
Nazbyt często my, gracze, zapominamy o tej fundamentalnej zasadzie. Udając się na film z rodziny popkultury, oczekujemy czegoś, co z zasady nie będzie, i nie może być nam dane. Rozpoczynając seans obiecujemy sobie doświadczyć głębokich, intelektualnych przeżyć. Rzeczywistość okazuje się jednak brutalną, odmawiając podobnych wrażeń. Finezyjne i angażujące historie znajdziemy w kulturze wyższej, w niszowych kinach, na festiwalach tematycznych. Multipleks latem – tudzież od maja – to źródło szybkiej i taniej rozrywki, gdzie szare komórki ustępują adrenalinie.
Gracze tym bardziej powinni być tego świadomi. Ile razy udało Ci się przeżyć wstrząsającą Twym światopoglądem scenę w grze. Raz? Dwa? A może nigdy? Popkultura to tylko popkultura i powinniśmy o tym pamiętać. Twórcy to wiedzą.
Tworzenie blockbustera nie daje jednak jego autorom prawa do robienia z widza idioty, serwując mu pseudointelektualnego bubla. Niepodlegająca żadnym ocenom gatunkowym strona techniczna (warsztat), odznaczająca się wysokim poziomie wykonania, jest elementem bezwzględnie wymaganym. Żadne ustępstwa wynikające z przynależności do tego czy innego gatunku nie powinny obowiązywać. Oglądając film musimy odnosić wrażenie, że zarówno reżyser, jak i mniej ważny oświetleniowiec, poświęcili się swemu zadaniu w pełni. Pamiętać jednak należy, iż blockbuster nakłada inne priorytety na jego twórców.
Scenarzysta nie napisze skomplikowanego, angażującego dzieła, a aktor nie skorzysta z wszystkich nabytych technik. Równocześnie nie powinniśmy akceptować „dzieł”, w których mordercze amie maszyn przyszłości nie sieją śmierci, a pierwszoplanowa aktorka jedyne do czego jest zdolna w swych talentach, to wyeksponować swe ponętne ciało nad otwartą maską samochodu. Poprzeczka istnieje, i pomimo, iż zdaje się łatwo osiągalną, niektórzy nie są wstanie (albo też nie chcą) jej przeskoczyć.
Książę Persji: Piaski Czasu
Przed paroma dniami do Polskich kin trafił najnowszy film Disneya. Książę Persji: Piaski Czasu to typowy przedstawiciel wakacyjnych blockbusterów, serwujący swym widzom emocjonującą przygodę i wizualne doznania z najwyższej półki (pomimo braku popularnego ostatnio 3D), kosztem intelektualnych uniesień. Za kamerą stanął średnio znany, ale znający się na swoim fachu Mike Newell. Za jego zaś plecami znalazł się Jerry Bruckheimer, popularny producent popularnych filmów.
Dzieło obu panów – pamiętając o wcześniej przytoczonej charakterystyce – zaskakuje jakością wykonania. Idąc na seans nie obiecywałem sobie zbyt wiele. Nauczony poprzednimi dziełami na kanwie gier, spodziewałem się tworu o podobnym standardzie co Max Payne czy Hitman. Jednakże to co ujrzałem dalekie było od wcześniejszych oczekiwań.
Dwugodzinną przygodę skrojono tak, by ani na moment nie znudzić widza. Rozmowy nie przeciągają się w nieskończoność, pozostawiając nas głodnych wrażeń, a sceny akcji nie tracą rozmachu. Blisko sto dwadzieścia minut spędzonych w kinie to przekładaniec o idealnych proporcjach, z posypką żartów, które naprawdę bawią.
Kreacje aktorów, zarówno pierwszoplanowej pary, jak i pozostałych bohaterów, wpisują się w wysoki poziom pozostałych elementów składowych. Pomimo, iż aktorzy nie mięli dużego pola do popisu, udało im się stworzyć postaci, w które wierzymy, i które zdają się być autentycznymi. Prawdopodobnie duża w tym zasługa osób odpowiadających za wybór Jake’a Gyllenhaala (grającego Dastana, tytułowego księcia) i Gemma’y Arterton (grająca Taminę, ukochaną księcia), i obsadzenie ich w filmie. Pomimo braku miejsca na popisy aktorskie, poprzez wygląd zewnętrzny, wewnętrzną charyzmę, zabiegi głosem, odegrane przez nich postaci ujmują.
Scenariusz również spełnia swoje zadanie. Historia jest lekka, prosta i przystępna, jednocześnie niewpadająca w głęboki banał. Pomimo, iż nafaszerowana jest schematami, w wielu momentach przewidywalnymi rozwiązaniami, jednokolorowymi bohaterami, angażuje i nie pozwala uciec myślami ani na moment. Nawet gracze dobrze znający pierwowzór, spodziewać się powinni niezapomnianej przygody, gdyż ta dalece odbiega od oryginału (co zdecydowanie wychodzi jej na plus).
Ekranizację polecam wszystkim tym, którzy nie oczekują z byt wiele od wakacyjnej myśli filmowej. Dobra zabawa wówczas gwarantowana. Pozostałym życzę więcej dystansu i zrozumienia; uczestnictwo w seansie na własne ryzyko.
W poprzednim odcinku...
W poprzedniej odsłonie cyklu podjąłem się zadania przedstawienia największej afery roku w światku elektronicznej rozrywki, tj. przepychanek w Infinity Ward. Od chwili wybuchu całej sprawy sporo czasu upłynęło i zdaje się, że pył bitewny opadł, mimo to ciężko wskazać przegranych i wygranych. Studio wciąż działa, Vince Zampella i Jason West założyli nową firmę, a Activision pozyskało Bungie.
Bobby Kotick to nie zwykła płotka działająca w afekcie, a utalentowany i – jak się zdaje – bezwzględny kapitan, który wie jak dzierżyć ster. Bungie to bowiem jeden z największych i najważniejszych deweloperów w branży, a jego pozyskanie to niemal pewne, milionowe przychody. Patrząc na osiągane zyski i perspektywy na przyszłość, Activision ma się dobrze i „nawet Bóg nie zdoła go zatopić.”