Draug podsumowuje rok 2013
Draug, jeden z młodszych newsmanów w redakcji GRY-Online.pl, zaprasza do lektury swojego podsumowania mijającego roku. Zajrzyjcie, jeśli ciekawi Was, co „nowicjusz” może mieć do powiedzenia. Będzie trochę o wybranych tegorocznych grach i trochę o sprawach bardziej ogólnych – nieco pochwał i nieco marudzenia.
Rok 2013 zapamiętam z pewnością jako rok powrotu. Mówię tu o swoim powrocie do zainteresowania branżą gier, następującym po kilku latach przerwy, spędzonych na wędrowaniu w ciemnościach, ze szczątkową zaledwie wiedzą o tym, co dzieje się na świecie. I w samą porę zwróciłem znowu uwagę na growe aktualności, bo wkrótce potem trafiła się okazja, żeby zostać powitanym w mafii. And here I am. Wobec powyższego wypadałoby podziękować GOL-owi i CD-Action za wyrobienie obycia z grami w młodzieńczych latach, przebąknąć coś o spełnionym marzeniu, a na koniec pozdrowić mamę i tatę, ale nie chciałbym Was zmuszać do sięgnięcia po chusteczki. Albo wywoływać odruchu wymiotnego.
Przejdźmy więc do rzeczy. Zanim zatopię zęby w tegorocznych tytułach, parę słów na tematy ogólne, bezpośrednio związane ze światem gier.
Tematy ogólne
Upadek tytanów i inne nieszczęścia. Na początek rzeczy przykre, czyli minuta ciszy dla Atari, THQ i LucasArts, jak również wszystkich projektów, które wraz z zamknięciem tych firm trafiły do kosza, nie znalazłszy nikogo, kto chciałby je kontynuować.
Niestety, nie ma tutaj miejsca, by wymienić wszystkie tego rodzaju przejawy niefortunnych kolei losu (a co najmniej parę nieszczęść by się jeszcze znalazło). Jednak uhonorowani niech czują się wszyscy, którzy odeszli; parafrazując tytuł jednego z kawałków AC/DC: For those about to rest – we salute you!
Next-geny. Zapaliwszy znicz i otarłszy łzę nostalgii, możemy uderzyć w pogodniejsze nuty – czas na temat, którym branża żyła właściwie przez cały rok. Ale nie będę rozwodził się nad technicznymi duperelami ani spektrum możliwości, które otwiera przed nami ósma generacja, bo w publicystyce już tyle klawiatur przy tym umęczono, że doprawdy, szkoda się powtarzać. Mimo wszystko poczęstuję Was truzimem, ale tylko jednym: imersja, narracja, cutscenki i ogólne prowadzenie przez historię w grach staną się znacznie piękniejsze i bliższe ideału niż dotychczas. I nie mogę się doczekać obcowania z fabułą w grach nowej generacji… jakkolwiek nieprędko to nastąpi, bo zakupu konsoli nie planuję. Póki co.
Agonia pudełek. No, może trochę przesadziłem z tą „agonią”, jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że jeszcze trochę i wydania pudełkowe na półkach graczy mogą stać się tym samym, co małe fiaty na polskich drogach – zbędnymi anachronizmami, które wywołują co najwyżej uśmiech politowania lub nostalgii. Może jestem czarnowidzem, ale trudno zaprzeczyć, że pewien trend nam się kształtuje, w dodatku całkiem dynamicznie.
Ja rozumiem, że taka musi być przyszłość tej branży w digitalizującym się świecie, że czerpiemy z tego niemal same korzyści, ale… Smutno mi. Cóż poradzę, że jestem niepostępową konserwą i lubię mieć materialną prezentację swojej własności w formie pudełka? Że wiele dla mnie znaczy ceremoniał zdzierania folii z nowego nabytku, delikatnego wkładania płytki do napędu i wdychania aromatu papierowej instrukcji wertowanej podczas instalacji? Że lubię ustawiać pudełka na półce, by móc potem chwalić się nimi przed kolegami ze źle skrywaną skromnością?
Całe szczęście, że w kręgu moich zainteresowań leżą głównie wysokobudżetowe produkcje (rzadko kiedy zdarza mi się zwrócić uwagę na jakiegoś „indyka” albo F2P), bo te powinienem móc ustawiać sobie na regale w „boksach” jeszcze przez przynajmniej parę lat.
Rozkręcanie się Polaków. Nasi rodacy coraz śmielej poczynają sobie na rynku gier – oczywisty ów fakt nie mógł ujść uwadze nawet największego durnia, więc szczególnie długo rozwodził się tutaj nie będę. Ot, raduje się me serce, kiedy zestawiam sobie chociażby tegoroczne gry akcji i widzę, jak wiele z nich powstało nad Wisłą (i jak wiele odniosło sukces). Albo gdy słyszę o kolejnych projektach, mających coraz to większe ambicje i zapowiadanych przez coraz to nowe studia w różnych częściach Polski, wyrastające, zdawać by się mogło, jak grzyby po deszczu.
Panowie i Panie, czas na granie
Tak, najwyższa pora na przyjrzenie się głównemu daniu, czyli grom, które otrzymaliśmy w tym roku. Od razu zaznaczę, że chociaż śledziłem nowości wydawnicze, bezpośredni kontakt miałem raptem z garstką tytułów (o gruntownym poznaniu nawet nie wspominając). Dlatego też nie będzie żadnego rankingu z mojej strony ani statuetek dla najlepszych gier. Niemniej, pozwolę sobie wyróżnić garść produkcji, które z tej czy innej przyczyny zrobiły na mnie największe wrażenie (kolejność podawania gier miała być z grubsza zgodna z kolejnością ich debiutowania na rynku).
- BioShock: Infinite – gromkie brawa za muzykę, styl artystyczny, klimat, postacie, imersję, fabułę i wszystko inne, co z tym związane. Za Columbię, tak różną od Rapture, a jednocześnie tak podobną pod różnymi względami. I za dar ludzkiej mowy u Bookera, który czyni go bardziej autentycznym uczestnikiem opowiadanej historii niż bohaterów dwóch poprzednich BioShocków razem wziętych. Już nie mogę się doczekać, aż dostanę tę grę w swoje ręce i sprawdzę, czy w parze ze znamienitą narracją idzie równie wysmakowana mechanika rozgrywki.
- Far Cry 3: Blood Dragon – chciałbym pochwalić Ubisoft za ogólną koncepcję, stojącą za tym tytułem. Różnej maści parodie są bliskie mojemu sercu, a tutaj wyśmiewanie klasyki kina akcji wyszło deweloperowi wyjątkowo udanie. Szkoda tylko, że twórcy mieli najwyraźniej więcej pomysłów na nawiązania niż na urozmaicony gameplay, przez co nie mam jakiejś wielkiej chętki osobiście sięgnąć po ten tytuł. Wystarczą mi chyba YouTube’owe demonstracje.
- The Last of Us – oczywista oczywistość, jeśli chodzi o miejsce w tym zestawieniu. Oklaski za muzykę, oprawę, klimat, postacie, fabułę, emocje i wyciskanie łez. Jeden z tytułów, który w walce konsol o moją duszę poważnie skłania mnie ku niebieskiej stronie mocy. Gdybyż tylko nie trzeba było czekać tak długo na Gaikai w PS4…
- Deadpool: The Video Game – jedyny tytuł w tym zestawieniu, który zdołałem osobiście ukończyć, stąd miejsce wśród rozmaitych znakomitości. Idealny nie był, to pewne, ale i tak na długo zachowam go w pamięci. Wszystkie niedostatki rozgrywki przyćmiły bowiem tony humoru, reprezentowanego przez kretyńską osobowość Deadpoola i wdzięcznie burzoną na każdym kroku czwartą ścianę. I nieważne, że humor ten był miejscami głupawy i pretensjonalny – na pewno byłbym szczęśliwszym i radośniejszym człowiekiem, gdyby omawiana pozycja miała szansę doczekać się sequela.
- Saints Row IV – kreatywność chłopaków i dziewcząt ze studia Volition nie przestaje mnie zadziwiać. I chociaż nowe pomysły coraz chwiejniej balansują na granicy dobrego smaku, dałem się kupić absurdalnemu poczuciu humoru twórców.
- Grand Theft Auto V – kolejna gra, której po prostu nie mogło tutaj nie być. Pomijam oczywiste i niezaprzeczalne walory sandboksowej rozgrywki – tym, co mnie najbardziej zachwyciło w najnowszym GTA, jest klimat, fabuła, postacie i humor (tak, często to powtarzam, wiem). A człowieka, który wpadł na pomysł przeniesienia do tej gry systemu walki z Max Payne 3, najchętniej serdecznie bym wyściskał.
- The Wolf Among Us – zbrutalizowane postacie z bajek w naszej szarej rzeczywistości w wykonaniu Telltale Games? Nie zdołałem namówić się do powrotu do przygodówek, gdy święciło triumfy nowe wcielenie Sam & Max, ale coś mi mówi, że takiej okazji nie przepuszczę – niech tylko na rynek trafi wszystkie pięć epizodów tej adaptacji komiksowego Fables.
- Gears of War: Judgment; Call of Juarez: Gunslinger; Shadow Warrior; Deadfall Adventures – na koniec zbiorowa pochwała dla gier akcji polskiej produkcji, które zadebiutowały w tym roku, i dały się zauważyć na rynku – nawet jeśli nie dzięki wysokiemu poziomowi wykonania, to przynajmniej za sprawą pewnej oryginalności i tchnących świeżością pomysłów.
Rzecz jasna, oprócz tytułów, które zachwyciły w mniejszym czy większym stopniu, znalazło się też parę budzących ogromne nadzieje przed premierą, a w ostatecznym rozrachunku… Ech, sami wiecie, jak to jest. W moim przypadku rozczarowanie spada przede wszystkim (ale nie tylko) na tegoroczne samochodówki:
- GRID 2 – mimo bardzo obiecujących wstępnych zapowiedzi i mimo tego, że świetnie bawiłem się przy “jedynce”, nowe dzieło Codemasters z newsa na news coraz bardziej traciło moje zainteresowanie. A kiedy w końcu wyszło, byłem w stanie przejechać raptem parę wyścigów, zanim zacząłem ziewać z nudy. Zabrakło przełomowości pierwowzoru, zabrakło pierwiastków realizmu w modelu jazdy (nawet jeśli GRID nigdy nie miał być symulatorem), zabrakło widoku z kokpitu.
- Need for Speed Rivals – ten tytuł stanowił dla mnie rozczarowanie już w momencie swojego ujawnienia. Jego sukces był zaś kolejnym zawodem, bo według wszelkiego prawdopodobieństwa marka pozostanie w rękach Ghost Games – a chłopaki z tego studia już jakiś czas temu zapowiadali, że rewolucje to ostatnie, czym zamierzają uatrakcyjniać serię NFS. Wygląda na to, że powrót do czasów świetności marki, wyznaczanych przez Porsche 2000, będę musiał włożyć między bajki.
- Forza Motorsport 5 – chyba moje największe tegoroczne rozczarowanie. Że samochodów dostaniemy tylko dwie setki, byłem skłonny przeboleć, bo zapowiadano, że każdy wóz będzie do obejrzenia w AutoViście. No i niby jest, ale… Cóż, liczyłem na wzbogacenie mojej wiedzy dzięki rozmaitym ciekawostkom i mądrościom ekipy TopGear (jak w „czwórce”). Może arcyszczegółowe modele i możliwość otwarcia prawie wszystkiego, co w samochodzie można otworzyć, to wcale niemało, ale i tak czuję się oszukany – zwłaszcza jeśli dodać do tego skandaliczne mikropłatności. Słowem, dwa kroki do przodu i trzy do tyłu. Chociaż wciąż muszę się powstrzymywać od nieustannego podziwiania gameplayów na YouTube…
- Ryse: Son of Rome – wiele sobie obiecywałem po tej grze, zważywszy na piękną oprawę i ciekawe realia starożytnego Rzymu. Szkoda, że Crytekowi powinęła się noga i zamiast system-sellera wyszedł średniak z dużymi ambicjami. Ale przynajmniej Xbox One stał mi się nagle znacznie mniej potrzebny do życia, niż przypuszczałem.
No dobra, chyba najwyższy czas na podsumowanie. Jak mówiłem, statuetki jednej najlepszej grze nie przyznam – uznajmy, że wszystkie tytuły, które wymieniłem (poza rozczarowaniami, ma się rozumieć), w równym stopniu zasługują na wyróżnienie, dobrze?
Ogólnie rzecz biorąc, wydaje mi się, że był to niesamowicie udany rok dla rozmaitych gier akcji (również przygodowych) i zręcznościowych, na plus powinni zaliczyć go również fani strategii. Samochodówkami niby obrodziło, ale jak dla mnie żadna z nich nie okazała się na tyle dobra, by nagrodzić ją ofiarą ze swojego portfela. Z kolei wśród cRPG-ów posucha była okrutna. Wszyscy więksi deweloperzy wypięli się na ten rok, pozostawiając go Neverwinterowi, Shadowrunowi i Path of Exile – nie mówię, że to złe gry, ale trochę poza moim kręgiem zainteresowań. Jednak wszystko wskazuje na to, że to, co rozpęta się na tym polu wraz z odejściem zimy, sprawi, że jeszcze zatęsknię do czasów, kiedy rynek nie wypluwał prawie na każdym kroku wielkich „rolplejów”.
Ale to już pieśń mniej lub bardziej odległej przyszłości. Czas zatem ukłonić się, pożegnać i podziękować za uwagę. Jeśli ktoś jakimś sposobem doczytał aż do tego miejsca – chylę czoła przed wytrwałością i serdecznie gratuluję. Ale nagrody nie będzie – w końcu ciasto to kłamstwo, pamiętacie?