Newsroom Wiadomości Najciekawsze Komiksy Tematy RSS
Wiadomość opinie 5 marca 2025, 17:06

Darmowa gra jak interaktywny film Helikopter w ogniu. Delta Force: Black Hawk Down każe się zastanowić, jaka jest cena tego filmowego rozmachu

Można dużo narzekać na minikampanię gry Delta Force: Black Hawk Down, ale raz – jest za darmo, a dwa – oferuje filmowe doświadczenie na dawno niewidzianą skalę i podejmuje tematy, które od ponad dekady wydawały się zakazane. Pytanie, ile rzeczywiście za to płacimy?

Jest styczeń 2002 roku. Pecetowcy uruchamiają właśnie swoją pierwszą odsłonę nowej marki Medal of Honor o podtytule Allied Assault. Po kilku dość standardowych etapach przychodzi ten, przy którym wszystkim opadają szczęki z wrażenia – lądowanie na plaży Omaha podczas D-Day. Autorzy z przyszłego Infinity Wards, z Vince’em Zampellą na czele, odtworzyli w grze szokującą scenę z początku filmu Szeregowiec Ryan. Oddali ją z dużą dokładnością, przygotowując podobne sekwencje, używając podobnych dialogów. Zachowali jej moc i klimat, dodając immersję bycia mały trybikiem w samym środku wielkiej bitwy. I zdołali to zrobić przy ówczesnych możliwościach grafiki komputerowej.

Rok później ta sama ekipa powtórzyła ten sam zabieg w Call of Duty, tym razem przenosząc scenę przeprawy przez rzekę z filmu Wróg u bram do kampanii w Stalingradzie, ale efekt był już mniej spektakularny. Przez kolejne lata czekaliśmy, aż ktoś powtórzy ten wyczyn w znacznie bardziej realistycznej oprawie graficznej. Spróbowano dopiero w 2017 roku w Call of Duty: WWII – wyglądało to OK, ale zdecydowanie zabrakło geniuszu reżyserii Stevena Spielberga.

Medal of Honor: Allied Assault w oszałamiający sposób przenosi doświadczenie z filmu do gry.

Aż do teraz. Wydana na Steamie gra Delta Force: Black Hawk Down w żadnym wypadku nie jest remakiem produkcji studia NovaLogic z 2003 roku. To interaktywna wersja filmu Ridleya Scotta Helikopter w ogniu, w której siedem misji w trybie co-op odtworzono dokładnie według hollywoodzkiej wizji bitwy, jaka rozegrała się na ulicach Mogadiszu. Twórcy z chińskiego studia Team Jade wręcz teleportują nas prosto do filmu, sięgając po znacznie więcej niż tylko wykorzystanie podobnych scen i dialogów. Można się śmiać z chińskich praktyk kopiowania wszystkiego, ale tym razem przełożyło się to na największą immersję i filmowy klimat od czasów Medal of Honor: Allied Assaultpod warunkiem, że przymknie się oko na kilka istotnych, typowo growych bolączek, jakie trapią nową wersję Delty Force: Black Hawk Down.

„Irene! I say again – Irene!”

Zacznijmy jednak od tych przyjemniejszych rzeczy. Parę miesięcy temu zachwycałem się prologiem Indiany Jonesa i Wielkiego Kręgu, który przenosi na ekrany monitorów słynną scenę zdobycia posążka złotego Idola z filmu Poszukiwacze zaginionej arki i pozwala osobiście wcielić się w popularnego archeologa aż do ucieczki przed gigantyczną kulą. Delta Force: Black Hawk Down robi to samo, ale już nie z krótkim prologiem, tylko z praktycznie wszystkimi scenami akcji z filmu Helikopter w ogniu – od rozpoczęcia misji „Irene” po nocny bieg uciekających żołnierzy, tzw. Mogadishu Mile. Pierwotna wersja gry z 2003 roku pożyczała sobie tylko tytuł filmu – poszczególne etapy kampanii bazowały ogólnie na wydarzeniach związanych z obecnością Amerykanów i misji ONZ w tym rejonie.

Wizja Chińczyków to kopiuj-wklej dzieła Ridleya Scotta. Mamy tu nie tylko fragmenty samego filmu w intrze, tę samą scenografię lokacji, te same kadry, cutscenki oddające filmowe sceny z dokładnością 1 do 1, dialogi prosto z filmu, ale i oryginalną muzykę Hansa Zimmera, a także twarze niektórych aktorów. Tu prawdopodobnie doszło do jakichś indywidualnych zgód, bo przykładowo facjaty Erica Bany oraz Williama Fichtnera są oddane niemal idealnie, ale już sierżant Eversmann zupełnie nie przypomina grającego go Josha Hartnetta. Z oczywistych powodów fikcyjną twarz ma także pułkownik McKnight, w którego wcielił się nieżyjący już Tom Sizemore.

Irene! Chińskie studio przeniosło film Helikopter w ogniu do swojej gry niemal klatka po klatce.

Tu warto zaznaczyć, że twórcy zgrabnie unikają bezpośrednich, dosłownych odniesień do żołnierzy, którzy rzeczywiście polegli podczas tej operacji. Ich nazwiska nie pojawiają się w grze, nie ma ich wirtualnych postaci, choć są etapy, w których wcielamy się w nich swoimi postaciami z gry, jak samobójcza misja snajperów Delty – Gordona i Shugharta, którzy zgłosili się na ochotnika do obrony pilota rozbitego śmigłowca.

Helikopter w ogniu ogólnie uznawany jest za jeden z najlepszych, najbardziej autentycznych filmów wojennych w historii kina. Zrobiony z niezwykłą dbałością o detale, szczegóły wyposażenia z tego okresu, wykorzystujący sceny z prawdziwymi śmigłowcami zamiast sztucznych, komputerowych efektów specjalnych – robi wrażenie po dziś dzień, mimo ponad 20 lat od premiery. Wszystko to przekłada się na miażdżący wręcz klimat i immersję w samej grze – zostajemy w niej przeniesieni wprost do filmowej akcji.

Ile to kosztowało... i ile rzeczywiście za to płacimy?

Ta niespotykana wcześniej w grach wierność filmowemu oryginałowi pozwala tylko snuć domysły o budżecie, jaki musiała pochłonąć ta darmowa przecież produkcja, chociażby w kontekście tego, że nawet ci najwięksi wydawcy, oszczędzając, unikają dodawania hitów do soundtracków w grach. Wprawdzie Chiny są znane z tego, że nie przejmują się za bardzo kwestią praw autorskich i póki co nie znalazłem nigdzie listy płac ani jakichkolwiek „disclaimerów” czy odniesień do Sony Pictures, jednak nie wyobrażam sobie, że studio przygotowujące wcześniej mobilne odsłony Call of Duty i Pokemonów tym razem dokonało jakiejś totalnej samowolki. To z kolei rodzi różne podejrzenia o ewentualne drugie dno, jakie może mieć nowa odsłona Delty Force, chociażby związane z koniecznością założenia konta na należącej do Tencenta platformie Level Infinite – bo czy rzeczywiście koszty stworzenia takiej kampanii można pokryć z zysków sprzedaży battle passa i elementów kosmetycznych?

Rozgrywka podczas etapów również przypomina filmowe kadry.

Hardcore’owy co-op z problemami

Rozgrywka w DF: Black Hawk Down przypomina trochę tę z Six Days in Fallujah, zanim gra otrzymała patch z wirtualną drużyną AI. Jest hardcore’owo trudna i przez to nastawiona głównie na tryb kooperacji. Przejście w pojedynkę okazuje się naprawdę zadaniem dla wytrwałych, którzy mają zarówno aimbota w nadgarstku, jak i cierpliwość do uczenia się, gdzie rozstawiono przeciwników. Wrogowie może nie grzeszą inteligencją, ale jest ich bardzo dużo i potrafią być zabójczo celni. Ale akurat bystrości AI bym się nie czepiał – w rzeczywistości to również nie byli wyszkoleni i skuteczni wojownicy. Problemem była nadludzka celność i zlewanie się uzbrojonych bojowników z tłumem bezbronnych cywili, którzy pojawiają się jedynie symbolicznie, na końcu kampanii.

W każdym razie sam co-op rozwiązany został całkiem sensownie. Mamy standardowe klasy postaci z pewną swobodą wyboru uzbrojenia – jest szturmowiec, snajper, medyk i wsparcie. Tylko dwie ostatnie profesje mogą zaopatrywać towarzyszy w amunicję i apteczki, co stanowi kolejne utrudnienie dla chcących przejść etap solo. Główne problemy kampanii to dość liczne glicze i bugi oraz wspomniane zawsze takie samo rozstawienie przeciwników i ich zepsute spawny, zwłaszcza gdy drużyna jest bardziej rozproszona.

Six Days in Fallujah ze swoim losowym rozmieszczeniem uliczek oraz przeciwników oferuje pod tym względem nieporównywalnie lepsze doznania. W DF: Black Hawk Down mamy sytuację podobną do platformówki arcade, w której po drodze odkrywamy kolejne pułapki, giniemy i z każdą kolejną powtórką staramy się dojść dalej. Przy słabej ekipie randomowych graczy szybko może się to stać frustrujące. Do tego dochodzi beznadziejny interfejs wyboru misji i kilka różnych klientów, na przemian włączających i wyłączających Deltę Force.

Gameplay ma swoje problemy, są bugi, a klient i interfejs wyboru misji wołają o pomstę do nieba, ale z dobrą ekipą frajda okazuje się duża.

Tryb single poległ pod filmową immersją

Po zaliczeniu paru misji można zrozumieć, czemu twórcy zdecydowali się właśnie na co-op – być może w ostatniej chwili, bo wcześniej reklamowano kampanię jako singlowe doświadczenie. Gdyby rozgrywka była prostsza, dostosowana do zaliczania etapów w pojedynkę, całość dałoby się przejść w niecałe dwie godziny albo i szybciej. A gdyby jeszcze kampania była płatna, nie uniknięto by negatywnych recenzji – i w zasadzie słusznie.

Co-opowa zabawa nie jest w moim odczuciu wadą gry – raczej świadomą decyzją projektową, która może się podobać lub nie. Mnie akurat się podoba, ale nie jestem tu obiektywny, bo film Helikopter w ogniu jest dla mnie bardzo ważny, mocno wpłynął na moje gusta i widziałem go dobre kilkaset razy. Możliwość wskoczenia w sam środek akcji, w której wszystko wygląda tak jak na ekranie, jest dla mnie spełnieniem marzeń, o jakich przy zagrywaniu się w wersję studia NovaLogic nawet nie śniłem.

Tym bardziej że ze sprawną drużyną obok gra się całkiem przyjemnie, nawet mimo bugów. Czuć klimat wielkiej miejskiej bitwy – wokół widać walczących rangerów, nad głową przelatują majestatyczne śmigłowce, radio raz za razem wypluwa komunikaty – chaos bitewny po prostu wylewa się z ekranu. Graficznie jest bardzo ładnie, ale trochę nierówno – choć Mogadiszu aż kipi od detali, mam wrażenie, że więcej uwagi poświęcono animacjom liny wyrzucanej z helikopterów Black Hawk niż poruszaniu się przeciwników. Cóż... priorytety.

Aż dziwne, że taka gra wychodzi w obecnych czasach i nikt nie protestuje...

Wychodzi taka gra i nikt nie protestuje...?

Premiera Delty Force: Black Hawk Down bardzo mnie zaskoczyła. Nie tym, że to co-op, że jest hardcore’owy, że teoretycznie nie można grać solo – ale tym, że pozycja ta wyszła w tak dosłownej postaci. Spodziewałem się stylu podobnego do oryginału NovaLogic, czyli dość luźnej interpretacji autentycznych wydarzeń – anonimowych komandosów walczących gdzieś w Afryce, a tymczasem dostaliśmy pełną kronikę autentycznej porażki amerykańskich żołnierzy, która pokazuje wszystkie jej etapy, również te najbardziej tragiczne. W 2003 roku było to jeszcze coś normalnego, ale gdzieś od 2010, kiedy zaczęła się nagonka na Medal of Honor w Afganistanie i pierwszą próbę wydania Six Days in Fallujah, rodzi to spore kontrowersje. Twórcy odwrócili się od przedstawiania realnych wojen i poszli w fikcyjne konflikty.

Delta Force: Black Hawk Down ma wszelkie cechy gry, którą znowu można by bardzo łatwo oprotestować za różne rzeczy, ale jakoś nic takiego w sieci nie słychać. Nie wiem, czy to zasługa zasłony dymnej w postaci hollywoodzkiego filmu, czy też dość niszowej jednak produkcji, która wylądowała tylko wirtualnie na Steamie i nie świeci billboardami na ulicach – a może kwestia egzotycznego wydawcy z kraju, w którym i tak by się nikt żadnymi pretensjami nie przejął.

Gra ogólnie sprawia wrażenie trochę niedopracowanej, nie do końca zbalansowanej i mam nadzieję, że z czasem doczeka się konkretnych poprawek. Może nawet tego wypatrywanego trybu solo w nagrodę za ukończenie wszystkich misji w co-opie, jest tu też miejsce na dodatkowe etapy. Gdyby kampania była płatna, można by narzekać bez końca. Za darmo jest to filmowo-growa propozycja warta sprawdzenia. W świecie gier promujących mangowych superbohaterów, gwiazdy muzyki i różowe skórki na broń to prawdziwa rzadkość.

Dariusz Matusiak

Dariusz Matusiak

Absolwent Wydziału Nauk Społecznych i Dziennikarstwa. Pisanie o grach rozpoczął w 2013 roku od swojego bloga na gameplay.pl, skąd szybko trafił do działu Recenzji i Publicystki GRYOnline.pl. Czasem pisze też o filmach i technologii. Gracz od czasów świetności Amigi. Od zawsze fan wyścigów, realistycznych symulatorów i strzelanin militarnych oraz gier z wciągającą fabułą lub wyjątkowym stylem artystycznym. W wolnych chwilach uczy latać w symulatorach nowoczesnych myśliwców bojowych na prowadzonej przez siebie stronie Szkoła Latania. Poza tym wielki miłośnik urządzania swojego stanowiska w stylu „minimal desk setup”, sprzętowych nowinek i kotów.

więcej