autor: Szymon Liebert
Cyfrowe zarządzanie prawami i aktualizacja Karty Praw Gracza
Jakiś czas temu pisaliśmy o inicjatywie firmy Stardock polegającej na stworzeniu nieformalnego dokumentu będącego swoistą Kartą Praw Gracza, wymagająca uczciwszej polityki producentów, którzy często nie przestrzegają rozmaitych norm. Wobec gorącej i kontrowersyjnej sprawy dotyczącej cyfrowego zarządzania prawami (DRM), która wyniknęła wraz z premierą Spore, postanowiono uaktualnić dokument.
Jakiś czas temu pisaliśmy o inicjatywie firmy Stardock, polegającej na stworzeniu nieformalnego dokumentu będącego swoistą Kartą Praw Gracza, wymagającą uczciwszej polityki producentów, którzy często nie przestrzegają rozmaitych norm. Wobec gorącej i kontrowersyjnej sprawy dotyczącej cyfrowego zarządzania prawami (DRM), która wyniknęła wraz z premierą Spore, postanowiono uaktualnić dokument.
Karta jest w rzeczywistości zestawem 10 praw jakie według studia Stardock powinni posiadać gracze. Rzeczywiście trudno nie zgodzić się z zaprezentowanymi przez twórców pomysłami, które sprowadzić można do stwierdzenia: gracze powinni być traktowani nie tylko przez pryzmat zawartości ich portfeli, ale także jako osoby wymagające jakości i pewności, że wydane pieniądze nie zostały wyrzucone w błoto. Dokument podejmuje między innymi temat reklamacji (każdą niedziałającą grę powinniśmy być w stanie zwrócić), statusu wydawanych produkcji (muszą być ukończone, nie instalować śmieci, być dostępne do ponownego ściągnięcia) oraz rzetelności producenta (aktualizacje, nie zaniżanie minimalnych wymagać). Podjęto także oczywiście temat zabezpieczeń i piractwa.
W tym aspekcie pierwotna wersja karty sugerowała, że każdy wydany produkt prezentujący rozgrywkę dla jednego gracza, nie powinien wymagać podłączenia do Internetu, czy ściągania z sieci dodatków. Wskazano także absurd konieczności wkładania oryginalnej płyty, potrzebnej do każdorazowego uruchomienia danego programu. Wszystkie powyższe punkty służą podkreśleniu roli konsumenta, którego nie można utożsamiać ze złodziejem i piratem. Stardock mówi, że nie opowiada się przeciwko zabezpieczeniom samym w sobie. Sprzeciw powinny budzić natomiast systemy zrealizowane w sposób głupi. Autorzy zweryfikowali swoją opinię, jak i zawartość karty, na podstawie otrzymanych komentarzy i wobec nowych kontrowersji, komentując poszczególne kwestie w ciekawy sposób.
Przedstawiono rozmaite słuszne i niesłuszne, zdaniem twórców, skargi jakie wystosowali gracze. Mamy więc prawo narzekać na zabezpieczenia, które odbierają przyjemność z gry. Nie powinniśmy także tolerować ukrytych plików czy dodatkowych sterowników. W przypadku gdy dany tytuł wymaga aktywacji na każdym nowym komputerze, to powinien jednak umożliwiać odwrócenie tego procesu. Z tym wiąże się także obawa o przyszłym braku wsparcia – jeśli producent zakończy działalność to jak aktywujemy produkt? Ilość możliwych uaktywnień powinna tez być odpowiednia duża, abyśmy nie mieli wrażenia, że tylko wypożyczamy dane dzieło.
Co ciekawe, Stardock wskazuje także na problemy, które nie są „prawnie” słuszne. Wśród nich, podstawowy zarzut o niemożności instalowania gry na tylu komputerach na ilu się chce. Wystarczy wskazać tu oprogramowanie w stylu Microsoft Office, które przecież wymaga licencji na każdą maszynę i jakoś nikogo to już nie dziwi. Kolejną kwestią jest narzekanie na konieczność ściągania aktualizacji tylko za pomocą dodatkowego oprogramowania (np. Steam, Impulse) – autorzy wskazują, że producent ma prawo wymagać potwierdzenia legalności produktu. Zakupienie gry nie oznacza także możliwości zrobienia z nią co nam się podoba. Jak pisze Stardock, kupienie za kilkadziesiąt dolarów produktu, którego stworzenie kosztowało przykładowe 5 milionów dolarów, nie oznacza absolutnej władzy, o czym trzeba pamiętać.
Podsumowując, firma wysnuwa pewną refleksję - każdy producent ma prawo zrobić ze swoim oryginalnym produktem cokolwiek zechce. Nie możemy więc wymagać określonej polityki - możemy o nią tylko prosić. Oczywiście nie oznacza to pozbawionej refleksji zgody na wszystko co koncerny nam zaserwują – protestować można, ale z głową. Szczególnie, że przecież cześć rozwiązań być może zwalcza piractwo, ale czy nie wpływa też negatywnie na wyniki sprzedaży?
Niedawno kontrowersyjną sprawę skomentował także John Riccitiello z Electronic Arts, firmy, której ostatnio (nie)słusznie oberwało się od fanów. Riccitiello wie o niezbyt pozytywnym wydźwięku zabezpieczeń, przyznaje też ich średnią funkcjonalność, jednak zauważa, że nie żyjemy w świecie wolnym od zamków, alarmów, czy paszportów, oferujących względnie większe bezpieczeństwo, w zamian za pewne ograniczenia. Tak też jest niestety z grami. Sam Spore sprzedaje się podobno doskonale, pomimo licznych dyskusji i kontrowersji związanych z koniecznością aktywacji. Riccitiello kontruje stawiane firmie zarzuty, wskazując na wyolbrzymianie problemu, który podjęty został prawdopodobnie przez samych piratów i osoby nie wiedzące do końca o co chodzi. Przyznaje on także, że w przyszłości zabezpieczenia będą ewoluowały, bo nie żyjemy w świecie wolnym od oszustwa, a w tym także piractwa.
Pełną, rozszerzoną Kartę Praw Gracza, wraz z bogatym komentarzem, można przejrzeć na oficjalnej stronie producenta. Nie będziemy tutaj przytaczać całości, która wyjaśnia poszczególne elementy i stanowi tylko modyfikację oryginału. I tym słowem zakończmy przydługi wywód. Dla spokoju ducha i dobrze prosperującego rynku, pełnego świetnych gier, potrzeba nam przecież tylko jednej rzeczy. Kupowania oryginałów.