Świetna mała gra w cenie premium. Recenzja nowej Bayonetty
Pora poznać historię młodej Bayonetty, tym razem nie w wydaniu pełnym nieprzerwanej akcji, a w formie bajkowej przygodówki. No i z demonicznym kotem u boku.
Wyobraźcie sobie typową logikę gier wideo czy przygodowych filmów. Taką, z której jako odbiorcy śmiejemy się pod nosem. Mamy bohatera, często mało wyrazistego, do którego nagle przychodzi jakaś tajemnicza osoba, mówiąc: „Chodź ze mną, co z tego, że mnie nie znasz, jak pójdziesz w miejsce X i zrobisz Y, to na pewno osiągniesz swój cel, słowo harcerza”. Oczywiście nasz bohater nie myśli, nie kwestionuje, po prostu idzie, wesoło pogwizdując, a my tylko czekamy na katastrofalne rozwinięcie historii. Mniej więcej w ten sposób działa fabuła spin-offu Bayonetty, a ten typowy, bezmyślny bohater to nie kto inny, tylko sama Cereza. Wiem, nie brzmi to zbyt dobrze, ale zaufajcie mi, gra ma też sporo zalet.
Baśń o małej wiedźmie
Po przygodówce, która miała skupiać się na historii bohaterki, spodziewałam się chyba bardziej fabularnego podejścia. Może dlatego tak łatwo zauważyłam brak elementarnej logiki w całej tej opowieści, ale gra próbuje się tu bronić baśniową kreacją – zresztą całkiem zgrabnie.
Młoda Cereza w niczym oprócz cech fizycznych nie przypomina dorosłej Bayonetty. Dnie spędza, trenując pod okiem surowej opiekunki i użalając się nad swoim losem, a w głębi serca marzy jedynie o odnalezieniu matki, która przed laty została wygnana i zamknięta w ukrytej gdzieś celi. W przypływie pewności siebie młoda wiedźma wyrusza na poszukiwanie swojej rodzicielki i nie dziwi jej nic – ani nieznajomi udzielający jej wskazówek, ani to, że demon opętał jej ukochanego pluszowego kota.
Wszystko to, dość proste i pozbawione zawiłości, przedstawione zostało w baśniowej konwencji. Fabularne przerywniki to nie krótkie filmiki, a karty wielkiej księgi, ilustrowane scenami z życia Cerezy. Zresztą sama strona wizualna gry, stylizowana właśnie na ilustracje, doskonale wpisuje się w ten zamysł. Czy bajkowa oprawa tłumaczy tak prostą i przewidywalną fabułę? Tak, i dodatkowo nadaje grze unikalny klimat. Niestety, pozostawia też z pewnym niedosytem, jeśli liczyło się na coś więcej.
Jeden gracz, dwie postacie
Najmocniejszą stroną tego tytułu są zdecydowanie jego mechaniki – pod tym względem gra została zaprojektowana na naprawdę wysokim poziomie. Choć motyw rozdzielenia sterowania pomiędzy dwie postacie nie jest niczym nowym, w tej grze sprawdza się wyjątkowo dobrze. Lewą stroną kontrolera kierujemy dziewczynką, która zarówno w walce, jak i poza nią może rzucać rozmaite zaklęcia; lewą stroną obsługujemy też większość ogólnych opcji podczas eksploracji. Za pluszaka-demona o uroczym imieniu Cheshire odpowiadają przyciski i gałka po prawej stronie – i tu możliwości mamy naprawdę wiele. Przejmowanie mocy różnych żywiołów, zwykłe ataki, wzmocnione ataki, miażdżenie przeciwnika, oblewanie go wodą… Cheshire nie tylko przydaje się przy eksploracji, ale można mu także przypisać zasługi w każdej walce – Cereza wypada przy nim zwyczajnie blado.
Sterowanie podzielone na pół na dłuższą metę okazuje się jednak trochę męczące, ale na szczęście przez większość czasu, dopóki nie wymagają tego starcia czy wpisane w otoczenie zagadki, poruszamy się samą Cerezą. Jeśli Cheshire jest jej potrzebny do zebrania czegoś po drodze, dziewczyna po prostu wyciąga go przed siebie, a my nie musimy martwić się o podzielność uwagi.
Warto zaznaczyć, że oprócz świetnie zrealizowanego sterowania gra oferuje naprawdę przyjemny system rozwoju postaci, warzenie eliksirów czy fast travel (choć tę ostatnią funkcjonalność odblokowujemy dość późno). Wszystko jest jasne, klarowne, a na szczególną uwagę zasługują interakcje z otoczeniem, które nie tylko maksymalnie wykorzystują potencjał umiejętności bohaterów, ale i wymagają od gracza pomyślunku.
Byłoby świetne indie...
…z tym, że Bayonetta Origins: Cereza and the Lost Demon wcale indie nie jest. Gra zawiera ogrom elementów metroidvanii i wyraźnie czerpie z tego gatunku. Co więcej, robi to bardzo dobrze. Najprędzej przyrównałabym ją do Ori and the Blind Forest, które jest bajkowe, piękne graficznie, świetne pod względem mechanik, ale… nie jest grą AAA. Co nie oznacza, że Ori wypada tu gorzej, bo osobiście często preferuję właśnie indie, natomiast z pewnością kosztuje mniej.
Cereza wyceniona została dość standardowo jak na grę na Switcha, czyli raczej wysoko, ale oczywiste jest, że płacimy tu za markę. Czy baśniowa metroidvania o dziewczynce i jej kocie sprzedałaby się za ponad dwieście złotych w dniu premiery, gdyby w jej tytule nie znalazło się imię Bayonetta? Zastanawiam się, na ile taka cena z uwagi na nawiązanie do popularnej serii jest zasadna, bo równie dobrze w grze zamiast Cerezy mogłaby wystąpić jakakolwiek dziewczynka i nie zmieniłoby to za wiele w samej treści tej produkcji.
Nie zamierzam oceniać Bayonetta Origins: Cereza and the Lost Demon przez pryzmat ceny, ale uważam, że warto o tym wspomnieć, bo osobiście chętniej chyba zapłaciłabym trzykrotnie mniej za wcześniej wspomnianego Oriego i bawiła się równie dobrze. Do rozważenia zakupu Cerezy na pewno skłoniłaby mnie natomiast unikalna, przepiękna grafika, a także fakt, że każdy aspekt gry ma osobno regulowany stopień trudności. To, że nie musimy obniżać poziomu całej produkcji tylko dlatego, że jeden element sprawia nam problemy, bardzo się autorom chwali – przydatna funkcja i chciałabym widzieć ją w większej liczbie gier. Czy te wszystkie zalety są warte tyle, ile przykładowo Bayonetta 3? Na to pytanie musicie odpowiedzieć sobie sami.
Moja opinia o grze Bayonetta Origins: Cereza and the Lost Demon
PLUSY:
- przepiękna, baśniowa oprawa graficzna;
- świetnie zaprojektowana mechanika gry dwiema postaciami;
- naprawdę spory świat zachęcający do powracania do wcześniej odwiedzonych miejsc.
MINUSY:
- momentami nieczytelny ekran walki;
- dość sztampowa fabuła;
- bardzo późne odblokowywanie niektórych funkcji.
OCENA KOŃCOWA: 8/10