autor: Szymon Liebert
Widzieliśmy No Man's Sky – sandbox absolutny i jedna z najlepszych gier gamescomu
No Man's Sky to gra o niewyobrażalnej więc skali, dzięki proceduralnie generowanemu wszechświatowi i milionom planet, obudzimy w sobie instynkt samotnego odkrywcy nieznanych światów.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry No Man's Sky - w kosmosie nikt nie usłyszy twojego ziewnięcia
Artykuł powstał na bazie wersji PS4.
Sean Murray, szef niewielkiego studia Hello Games, rozpoczyna pokaz No Man’s Sky od dość zaskakującego wyznania. „Występowanie przed ludźmi to dla mnie koszmar, a cała ta prezentacja będzie wielkim rozczarowaniem” – kokietuje salę wypełnioną dziennikarzami. Żywiołowo gestykuluje, unika kontaktu wzrokowego z kimkolwiek, brnie w osobiste dygresje. W świecie wymuskanych prezentacji i powtarzanych do znudzenia hasełek reklamowych, tak „nieprofesjonalne” podejście może niektórym wydać się pomyłką. Nawet najwięksi malkontenci muszą jednak ulec temu, jak ambitnej rzeczy podjęła się czwórka deweloperów i z jaką pasją o tym opowiada.
Czym jest No Man’s Sky? To powód, dla którego powstało studio Hello Games i ucieczka od nudnej pracy w korporacji. To drapacz chmur tworzony przez ludzi o artystycznym zacięciu, którzy przedkładają ekspresję i emocje przed kwestie technologiczne. To gra, która imponuje nawet tymi drugorzędnymi aspektami technicznymi. To… jedna z najlepszych gier, jakie widziałem na Gamescomie? Nawet mimo tego, że widziałem to, co pokazano już wcześniej, w tej czy innej postaci.
Czym jest No Man’s Sky?
Zacznijmy przewrotnie – od rzeczy, które ewidentnie budzą niechęć Seana Murraya. Na przykład suchego opisu gry i próby zaszufladkowania jej stylu. No Man’s Sky będzie kosmiczną grą eksploracyjną, zawierającą niemalże nielimitowany wszechświat. Mówimy o galaktyce złożonej z milionów planet. Założenie jest takie, że gracze, powiązani nieintruzywnym systemem online, startują na obrzeżach tego świata i powoli zbliżają się do jego centrum. Im bliżej środka wszechświata się znajdują, tym trudniejsze otrzymują wyzwania. A za większym wyzwaniem zwykle stoją lepsze nagrody. Jeśli zagramy w trybie online, a tego życzyłby sobie Murray, nasza mapa podróży będzie współdzielona z innymi odkrywcami, dzięki czemu z czasem uzyskamy jaśniejszy obraz kolejnych fragmentów galaktyki. W tej wspaniałej przygodzie będziemy głównie odkrywać i katalogować planety, walczyć na powierzchniach kolejnych świat i w kosmosie, handlować, a nawet wydobywać surowce i ulepszać sprzęt. I tyle – tym właśnie jest No Man’s Sky.
Prosty opis wskazywałby na coś w rodzaju Elite: Dangerous skrzyżowanego z Minecraftem. Rzeczywiście, produkcja No Man’s Sky wpasowuje się w symulatory kosmiczne, ale próbuje wzbogacić je o pierwiastek, który tak trudno w nich zawrzeć. Emocje. „Chcę oddać klimat prawdziwego science-fiction, książek, które czytałem w młodości” – tłumaczy Sean. „Uczucie, jakie ktoś mógłby czuć, gdy ląduje na planecie, na której nikt inny nie był”. Hello Games chce osiągnąć ten cel za pośrednictwem paru środków. Po pierwsze, No Man’s Sky ma być grą otwartą i pozbawioną fabuły (przynajmniej bezpośredniej, podawanej w przerywnikach, itp.). Producent stwierdził, że nie jest to gra narracyjna, lecz przygoda, w której każdy z graczy pisze swoją opowieść. Z tego powodu zabraknie klasycznie rozumianych misji, czy przerywników fabularnych. Po prostu wsiadasz do statku i ruszasz w podróż. To zresztą wiąże się z drugim punktem w budowaniu unikalnego klimatu: technologią, która napędza grę. No cóż, czegoś takiego jeszcze nie widziałem…
Miliony planet? Niemożliwe!
Jedną z największych bolączek praktycznie każdego symulatora kosmiczna, albo w ogóle gry, która zawiera podróże kosmiczne, jest brak momentu przejścia z próżni w atmosferę planety. Zwykle nie da się tego po prostu robić i możemy jedynie dokować na stacjach. Czasami scena lądowania jest pokazana jako przerywnik filmowy, a sama eksploracja globu ogranicza się do jechania na wprost pojazdem Mako. W No Man’s Sky nie ma takich sztuczek i uproszczeń – sami lądujemy, startujemy i latamy. Sean pokazał to na przykładzie dwóch planet. Na pierwszej wyszedł z jaskini, wsiadł do swojego myśliwca i poleciał na sąsiedni świat. Gdy wylądował, spojrzał w niebo – zobaczyliśmy planetę, na której był dosłownie przed chwilą. Wszystko odbyło się zupełnie płynnie i wyglądało efektownie. Na mnie robi to olbrzymie wrażenie, bo naprawdę takiej swobody eksploracji międzyplanetarnej jeszcze w grach nie doświadczyliśmy. A chyba chcielibyśmy doświadczyć – kto nie marzył choć raz o podróży w kosmos?