autor: Amadeusz Cyganek
Graliśmy w Ryse: Son of Rome na E3 2013 - totalna wojna z Xbox One - Strona 2
Ryse na Xbox One ma ogromny potencjał. Pomysł na wielkie bitwy starożytności w świetnej oprawie i na modłę Call of Duty kłóci się z prostacką rozgrywką. Son of Rome bliżej do interaktywnego filmu.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Ryse: Son of Rome - najładniejszy tytuł startowy nowej generacji
Crytek chwilowo zmienia kurs – z dynamicznej i efektownej serii strzelanek rozgrywających się w czasach niedalekiej przyszłości przenosi się prawie 2000 lat wstecz, kiedy zamiast pistoletu plazmowego najlepszą bronią były łuk i miecz. Starożytny Rzym i pełne rozmachu bitwy to wdzięczne tło dla efektownej gry akcji w stylu chociażby hollywoodzkiego hitu 300. Ryse: Son of Rome to próba przedstawienia interesującej tematyki w brutalnej otoczce ociekającej krwią i z gęsto ścielącym się trupem. Kości zostały rzucone!
Mariaż niemieckiego dewelopera z Microsoftem trwa w najlepsze – tym razem Cevat Yerli i spółka proponują powrót do fascynującej, acz burzliwej epoki, w której granice państw zmieniały się równie często co ich głowy. W Ryse: Son of Rome wcielimy się w postać Mariusa Titusa, rzymskiego centuriona, którego głównym celem jest pomszczenie śmierci bliskich i wyrównanie rachunków w jak najbardziej dobitny sposób. Nasz bohater musi jednak dzielić swoją osobistą wendetę z odpowiedzialną pracą dowódcy wojsk rzymskich, prowadząc oddziały do zwycięstwa ku chwale cesarstwa.
Udostępniony fragment rozgrywki okazał się niestety tym samym, który mogliśmy zobaczyć w trakcie konferencji Microsoftu. Ponownie trafiamy więc na wybrzeże Brytanii, na którym toczy się bezpardonowa i krwawa walka z celtyckimi barbarzyńcami. Praktycznie od pierwszych minut uwagę zwraca niesamowita brutalność – twórcy nie bawią się w półśrodki i nie próbują zmiękczać obrazu starożytnych batalii. Krew dosłownie zalewa ekran, a na błyszczącym piasku tu i ówdzie leżą porozrzucane fragmenty kończyn. Akcja prowadzona jest w iście hollywoodzkim stylu, zaś efektowne najazdy kamery dodają jej rozmachu. W trakcie przechadzki po plaży widzimy prawdziwe dramaty setek konających żołnierzy przygniecionych przez kompanów z kohorty, próbujących wyciągnąć strzałę z brzucha lub barku czy też błagających o pomoc i zatamowanie krwotoku. Pod względem realizacji Ryse robi naprawdę niesamowite wrażenie.
Niestety, zachwyt ten nie trwa długo – właściwie mija wkrótce po rozpoczęciu pierwszego starcia. Potyczki z barbarzyńcami momentami przypominają może i efektowny, ale niezbyt wciągający festiwal quick time eventów. Praktycznie każdą kończymy serią klawiszy wciskanych w odpowiednim momencie oraz automatycznie generowaną animacją niezwykle brutalnych zabójstw. Na krótką metę pomysł sprawdza się doskonale, ale już po chwili zaczynamy mieć nieodparte wrażenie, że walka jest irytująco schematyczna i właściwie sprowadza się do wyprowadzenia kilku ciosów, zablokowania kontry i zwieńczenia akcji sekwencją QTE. Niewiele zmienia się podczas pojedynku z kilkoma przeciwnikami naraz – sieczemy ich jak szaleni i we właściwej chwili przystępujemy do ostatecznej egzekucji. Trzeba przyznać, że zestaw animacji przygotowany przez twórców jest różnorodny, a finałowe ciosy całkiem odmienne – pytanie, czy w pełnej wersji gry ich liczba nie okaże się zbyt mała, bo niewykluczone, że już w połowie kampanii zaobserwujemy, iż kończące uderzenia powtarzają się nadmiernie.