Graliśmy w Batman: Arkham Origins - rewolucji brak, ale to dalej stary, dobry Batman
Po zagraniu w Batman: Arkham Origins okazało się, że przygotowywana przez Warner Bros. Montreal kontynuacja nie odbiega w znaczący sposób od poprzednich dwóch tytułów studia Rocksteady. Jeżeli oczekiwaliście rewolucji, to trafiliście pod zły adres.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Batman: Arkham Origins - prequel bazujący na sprawdzonym schemacie
Artykuł powstał na bazie wersji X360.
Zapoczątkowana grą Batman: Arkham Asylum nowa seria z Człowiekiem Nietoperzem w roli głównej bardzo przypadła mi do gustu, ale przyznaję się bez bicia, że wydany w 2009 roku pierwowzór stawiam nieco wyżej od opublikowanego dwa lata później sequela. Wieść o zmianie dewelopera w przypadku trzeciej odsłony cyklu przyjąłem ze spokojem, mimo że gdzieś tam w sercu istniała mała obawa, że odbije się to negatywnie na jakości produkcji. Wczorajsze spotkanie z Arkham Origins uspokoiło mnie zupełnie. Opracowywane aktualnie dzieło studia Warner Bros. z Montrealu wygląda w akcji nad wyraz przyzwoicie.
Na E3 samodzielnie przetestowałem blisko dwudziestominutowe demo gry, więc mogę pokusić się o wstępne wnioski dotyczące tej pozycji. Fanów serii z pewnością ucieszy informacja, że pod względem ogólnej mechaniki rozgrywki Arkham Origins nie odbiega niczym od swoich poprzedników. Weterani cyklu od razu poczują się jak w domu. Różnice tak naprawdę tkwią w szczegółach i poza jednym elementem nie wpływają znacząco na odbiór znanych już doskonale rozwiązań.
Początkowe sceny dema okazały się mocno skoncentrowane na walce z bandziorami – Batman musiał zlikwidować trzy grupy przeciwników, które siały zamęt w różnych częściach miasta. System walki jest identyczny jak ten z Arkham Asylum, więc eliminowanie wrogów nie nastręczyło mi większych trudności. Gra nadal zmusza do mozolnego okładania rywali po twarzy i robienia uników, gdy nad głową oponenta pojawi się charakterystyczny symbol. W trakcie starć można też stosować bardziej wyrafinowane techniki, np. oszołomienie peleryną i gadżety. Mówiąc krótko, nic nowego, nie licząc oczywiście premierowych animacji, które wzbogaciły bogaty zestaw tych starszych.
Pierwszą i jedyną jak na razie istotną zmianę zauważyliśmy w kolejnej misji, która polegała na zbadaniu przyczyn zniszczenia policyjnego śmigłowca. Batman musiał wybrać się na miejsce katastrofy i przeskanować w trybie detektywa jedyny aktywny ślad. Po zakończeniu operacji dane zostały przesłane do komputera w jaskini, a ten wygenerował hologramowy przekaz, prezentujący upadek helikoptera na ziemię. Na podstawie tej krótkiej animacji musieliśmy odnaleźć kolejną wskazówkę – okazało się, że tuż przed feralnym lądowaniem maszyna zahaczyła o maszt wystający z dachu pobliskiego hotelu. Co istotne, gra nie wskazywała znacznikiem dokładnego miejsca, w które należało się udać – tego musieliśmy domyślić się sami, wykorzystując dane otrzymane za pośrednictwem wspomnianej transmisji.
Sytuacja powtórzyła się jeszcze kilkakrotnie, co oczywiście wydłużyło proces. W końcu Batman ustalił, że śmigłowiec został strącony, a zamachowcem jest Deathstroke – tylko on byłby w stanie oddać z dużej odległości strzał, który na dodatek zabił rykoszetem jednego ze znajdujących się na dachu snajperów.