autor: Amadeusz Cyganek
Graliśmy w Saints Row IV - absurdalny sandbox na dopalaczach
Seria Saints Row ostatecznie odcięła się od naśladowania GTA. Czwarta część prezentuje za to zestaw supermocy, totalną rozwałkę i masę kompletnie zwariowanych pomysłów.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Saints Row IV - szalony sandbox odlatuje w kosmos
Artykuł powstał na bazie wersji X360.
Rywalizacja z GTA w dziedzinie gangsterskich sandboksów jest raczej z góry skazana na niepowodzenie. Mimo sporego sukcesu, jaki stał się udziałem Saints Row: The Third, twórcy ze studia Volition ani myślą stawać w szranki z produkcją Rockstar Games, skupiając się na tym, co potrafią najlepiej – tworzeniu niesamowicie zwariowanych i absurdalnych gier, w których czarny humor i wszechobecna groteska to podstawa sukcesu. Czwarta odsłona sagi o przygodach Świętych wcale nie zamierza być gorsza – co więcej, tak odjechanego dzieła chyba jeszcze nie widzieliśmy!
Wydawało się, że po zwycięstwie nad kosmitami oraz wrogimi gangami naszej ekipie już nic nie może zagrozić. I faktycznie, przez pewien czas sytuacja była iście sielankowa – szef Świętych został mianowany prezydentem USA, a Biały Dom zmieniony w miejsce ciągłych imprez i hucznych balang. Wszystko, co dobre, szybko jednak się kończy – podczas rutynowego dnia rządów na budynek napadła niezastąpiona banda ufoków, robiąc z siedziby prezydenta miejsce regularnej wojny. Tego, co wyprawiało się na ekranie przez kilka kolejnych minut, nie da się określić inaczej, jak jedną wielką totalną masakrą. Zmasowany nalot przybyszów z kosmosu powstrzymywany był na kilka różnych sposobów – od najprostszych strzelb, poprzez bazooki, ciężkie karabiny maszynowe, aż po najbardziej zmyślne, prototypowe spluwy. Wśród nich prym wiódł dubstep gun – wyobraźcie sobie pistolet, którego amunicją są dźwięki popularnej ostatnio muzyki elektronicznej: normalnemu człowiekowi taki patent z pewnością nie mieści się w głowie. To kolejne potwierdzenie, że autorów ze studia Volition stać na naprawdę nieprzeciętne pomysły.
Jeśli ktoś sądził, że wymiany ognia okażą się choć odrobinę bardziej taktyczne I mniej przypadkowe niż poprzednio, mylił się – tutaj nadal liczy się szybkość, z jaką wypluwamy kolejne wiadra kul, i korzystanie z różnego rodzaju materiałów wybuchowych. Już po chwili Biały Dom przemienił się w ruinę, a na kolejnych kondygnacjach toczyliśmy regularną bitwę z coraz to zmyślniejszymi spluwami. Batalia dotarła w końcu na dach, gdzie nie było już miejsca na skrupuły – kosmici atakowali zarówno z dołu, jak i z góry, schowani w swoich mało wytrzymałych statkach kosmicznych. Choć rozgrywka trwała zaledwie parę minut, ilością rzeczy, jakie wydarzyły się przez ten czas, można by obdzielić kilka gier akcji. Obrona naszej posesji w tym wydaniu to zajęcie niezwykle dynamiczne, a przy tym naprawdę mocno wciągające. W zasadzie nie było nawet chwili, w której ta szalona rozwałka mogłaby się znudzić, a o to przecież chyba chodzi.