autor: Szymon Liebert
Graliśmy w The Elder Scrolls Online - sieciowa wyprawa do Daggerfall - Strona 2
Przeniesienie uniwersum The Elder Scrolls do gry MMO było tylko kwestią czasu. Jak ZeniMax Online radzi sobie z tym pomysłem? Po zagraniu w The Elder Scrolls Online możemy powiedzieć, że nieźle, chociaż może nie doskonale.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry The Elder Scrolls Online - ani to Skyrim, ani świetne MMO
Pamiętam, że kiedy grałem jeszcze w Morrowinda, odsłonę The Elder Scrolls, która zrobiła na mnie największe wrażenie, miałem w głowie pewien pomysł. A co gdyby zaludnić ten świat? Albo móc przeżywać erpegowe przygody z drugą osobą? Nie myślałem wtedy konkretnie o grze MMO, ale przecież do tego się to sprowadza.
Moje marzenia sprzed lat przypomniały mi się podczas testowania The Elder Scrolls Online na pokazie zorganizowanym przez firmę Bethesda i ekipę studia ZeniMax Online. To gra obarczona wieloma przypadłościami typowych MMORPG, ale osadzona w doskonale znanych i lubianych przez wiele osób klimatach fantasy. Ten aspekt uświadomił mi, że produkcja ta może być czymś ciekawym w kontekście dotychczasowych odsłon The Elder Scrolls. Wyobraźcie sobie, że słynna gildia magów czy wojowników w końcu składa się z żywych osób, że po mieście Daggerfall biegają inni wojownicy, czarodzieje lub złodzieje. Ja widziałem to na własne oczy, a dzisiaj opowiem o swoich wrażeniach.
Tamriel, nadchodzę!
Przygodę w The Elder Scrolls zacząłem naturalnie od stworzenia postaci: orkowej czarodziejki z uroczymi kłami i silnie zarysowaną muskulaturą (na pohybel stereotypom!). Nie będę rozwodził się nad edytorem wyglądu: zawiera mnóstwo suwaków, które pozwalają wykreować przeróżne dziwactwa lub imponujących wizualnie herosów fantasy. Deweloperzy z ZeniMax Online byli tak mili, że umożliwili rozgrywkę od szóstego poziomu, aby ominąć wprowadzenie i przejść do samego mięska. Trafiłem więc przed bramy jednego z ikonicznych miejsc w uniwersum Bethesdy: miasta Daggerfall. W pierwszym odruchu zrobiłem to, co mam w zwyczaju robić w tytułach z tej serii: zignorowałem wątki fabularne i ruszyłem na poszukiwanie okazji do dania łupnia temu czy innemu charakterystycznemu potworowi. Na podziemia trafiłem w piętnaście sekund i tu czekała mnie zapowiedziana już niespodzianka: przemierzałem lokację w stylu The Elder Scrolls u boku drugiego gracza. Oczywiście miejsca nie są tak ładne i klimatycznie oświetlone, ale jednak zachowano w nich wszelkie istotne cechy: przeciwników, skarby, pułapki, obecność wątków fabularnych (w jednej z komnat znalazłem pewną notatkę) i ogólną stylistykę.
Przy doborze umiejętności dla mojej czarodziejki doradzał mi Matt Firor z ZeniMax Online. System rozwoju postaci w The Elder Scrolls Online działa na dość ciekawych zasadach, kojarzących się z nowszymi odsłonami głównej części serii. Na każdym z poziomów doświadczenia da się podnieść jedną z trzech statystyk: życie, wytrzymałość (staminę) lub magickę. Dostajemy także punkt umiejętności, który można przeznaczyć na pasywne lub aktywne zdolności, podzielone według sprzętu, klasy i przynależności bohatera. Żeby móc odblokować kolejny czar lub atak, trzeba jednak rozwinąć umiejętność poświęconą danemu zagadnieniu lub przedmiotowi, co następuje w toku jego używania (jak bodajże w niemal każdej części The Elder Scrolls). Istotne jest to, że postacie z gry mogą korzystać z dowolnego sprzętu, chociaż w przypadku maga wskazane są magiczne kije. Mój własny kawałek drewna potrafił na przykład miotać kulami ognia. Orkowa czarodziejka była postrachem potworów także za sprawą niewielkiego chowańca, służącego głównie do odwracania uwagi, oraz ataku odpychającego, zaklęcia przywołującego błyskawicę, a także magicznego przyspieszenia, dzięki któremu mogłem szybko wydostać się z opresji.
Jedną z rzeczy, jakie rzucają się w oczy po uruchomieniu The Elder Scrolls Online, jest brak przeładowanego do granic możliwości interfejsu, tak bardzo kojarzącego się z tytułami MMORPG. Autorzy wyraźnie idą w kierunku minimalizmu, wyświetlając na ekranie tylko te informacje, które są naprawdę potrzebne. Nie oznacza to jednak, że zabraknie grzebania w plecaku i okienkach poświęconych innym elementom – wszystko to ukryte jest pod odpowiednimi skrótami.