autor: Borys Zajączkowski
Warrior Kings - test przed premierą - Strona 4
Warrior Kings to strategia czasu rzeczywistego będąca hybrydą gier Lords of the Realms 2 i Shogun. Akcja przenosi graczy do średniowiecznego świata Orbis, gdzie rozpoczynają grę jako mało znaczący władca zrujnowanego państwa.
Przeczytaj recenzję Warrior Kings - recenzja gry
Ciężka to sprawa a zarazem wyzwanie dla szarych komórek, gdy zbliża się chwila wydania gry, o której od dłuższego czasu jest już głośno i należy ją wreszcie poddać ocenie. Podstawowy problem związany z napisaniem takiego tekstu polega na tym, że nieomal każda nadciągająca produkcja obiecuje zrewolucjonizować rynek elektronicznej rozrywki, a w praktyce mało kto wierzy, by na jej polu chciało wyrosnąć coś, czego tam jeszcze nie było. Od czasu do czasu wszakże zdarza się, iż ten czy ów, zwykle znajdujący się na początku drogi, producent ma dość zapału, by podlewać swoją roślinkę dwa razy częściej wodą trzy razy gęstszą i w efekcie jego zabiegów wyrasta coś... godnego uwagi, lecz zupełnie normalnego. Podobnie rzecz się ma z „Warrior Kings” – grą mającą, wedle zapowiedzi, co najmniej odmienić spojrzenie na formułę strategii czasu rzeczywistego i dostarczyć graczom, w ramach tej jakże zużytej konwencji, zupełnie nowych wrażeń. Teraz, gdy moje łapy spoczęły na wersji beta i gdy przeklikałem się przez kilka kolejnych misji, wzruszam ramionami i wzdycham: kolejny porządnie wykonany ertees, więcej jednostek pod komendą, większy teren do ogarnięcia wzrokiem plus kilka odstępstw od normy służących realizmowi – jednych utrudniających, innych ułatwiających zapanowanie nad swoją dziedziną. Rewolucji szukałem tu i ówdzie, z przodu i z tyłu monitora, w szparach między przyciskami myszy – nawet pod kółeczkiem – a dużo wcześniej w samej grze i... nie ma. Albo się starzeję, albo natłok erteesów tak mnie umęczył, albo pogoda na zewnątrz bardziej jest na rower niźli na granie, albo „Warrior Kings” nie rewolucjonizują nic poza wymaganiami sprzętowymi. Są jednakże grą porządnie wykonaną, widać w niej staranie o wyciśnięcie z gatunku wszystkich soków i jako kolejny acz wspaniały i z rozmachem zrobiony RTS na rynku gier komputerowych powinni się mieć naprawdę nieźle.
Naśmiałem się, pokpiłem nawet nieco, a wszystko dlatego, że z głoszeniem rewolucji trzeba ostrożnie. Ewolucja natomiast w „Warrior Kings” mocno zauważalna jest i jak to ewolucje mają w zwyczaju – postępuje małymi kroczkami, ale w słusznym kierunku. Pierwszym takim dostrzegalnym znakiem, że nadciąga nowe był epicki „Shogun”, od którego zresztą WK szczególnie ideą nie odbiegają, lecz przenoszą białoskórego i prostookiego gracza w realia nieco mu bliższe – w świat fantasy nader podobny do średniowiecznej Europy. Wspomniana ewolucja zaś dotyczy ilości, wielkości, odległości i przestrzeni – pokrótce: rozmiarów. Strategie czasu rzeczywistego od samego swojego początku polegały na zbudowaniu silnego zaplecza ekonomicznego zdolnego naprodukować jak największe ilości jednostek, a te należało rzucić do ataku na możliwie mniejsze zgrupowania wroga. Z tym tylko zastrzeżeniem, by zwracać uwagę na to, że jedne formacje nadają się do pewnych zadań lepiej niż inne. Suma sumarum jednak dochodziło zawsze do masakry i na polu bitwy zostawał ten z graczy, który zdołał więcej w krótszym czasie naprodukować. Jakże inaczej rzecz się ma w taktycznych grach turowych, gdzie nawet jednego z pomyślunkiem uzbrojonego najemnika da się często tak sprytnie poprowadzić przez misję, by pokonał całą rzeszę przeciwników – i to przeciwników często sprawiających wrażenie, że kombinują.