autor: Amadeusz Cyganek
Graliśmy w Sleeping Dogs - azjatycki klon Grand Theft Auto - Strona 2
Śpiące psy to dość niefortunny tytuł dla gry akcji. Niestety, pomimo wielu dobrze wykonanych elementów, Sleeping Dogs momentami mocno przynudza.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Sleeping Dogs – mamy hit na koniec wakacji
Kiedy Activision bezceremonialnie wyrzuciło True Crime: Hong Kong ze swojego planu wydawniczego, wydawało się, że dla produkcji studia United Front Games nie ma już żadnego ratunku. Gorączkowe poszukiwania wydawcy praktycznie kompletnej gry zakończyły się jednak pełnym powodzeniem – ekipę ze studia z Vancouver wzięło pod swoje skrzydła Square Enix. Czas wybudzić śpiące psy z letargu i sprawdzić, czy ratowanie tego projektu ma szanse powodzenia.
Przygody azjatyckiego detektywa Wei Shana już po kilku minutach śledzenia zamkniętej prezentacji jawiły mi się jako produkcja, w której różnorodne motywy z wielu podobnych gatunkowo gier zostały zgrabnie połączone w jedną całość. Dalsza część demonstracji, a następnie możliwość wypróbowania nowego dzieła Kanadyjczyków w akcji jednoznacznie uświadomiły mi, że Sleeping Dogs to dynamiczny sandbox, w którym nie uświadczymy nawet odrobiny oryginalności.
Pokaz zaczął się od mocnego uderzenia – wnętrze klubu nocnego, w którym nasz bohater ma swoją tymczasową bazę dowodzenia, zapełniło się poplecznikami niejakiego Big Smile Lee – lokalnego mafiosa, próbującego uszczknąć dla siebie sporą część z nafaszerowanego narkotykami, brudnymi pieniędzmi i szemranymi interesami tortu. Wei natychmiast zaczął efektownie fruwać pomiędzy poprzewracanymi stołami i biegać niczym opętany po lokacji pokrytej jaskrawymi kolorkami, likwidując tabuny nadciągających gangsterów. Wszystko to wyglądało jak scenariusz wyjęty żywcem chociażby ze Stranglehold, podrasowany dodatkowo oryginalnym, szalonym klimatem znanym z serii Saints Row. Wymiana ognia trwała ledwie kilkadziesiąt sekund, ale na ekranie działo się naprawdę sporo. Nie poskąpiono również strzelanin zrealizowanych z użyciem funkcji spowolnienia czasu – korzystanie z tej opcji w obliczu zmasowanego ataku wrogów dawało sporą przewagę.
Po chwili akcja błyskawicznie przeniosła się na ulice Hongkongu – gracz usiadł na tylnym siedzeniu samochodu i rozpoczął się pościg za kawalkadą sportowych wozów. Niestety to, co zaprezentowano w tym fragmencie, na pewno nie było tym, czego oczekuje się od dynamicznych gier akcji. Likwidowanie kolejnych pojazdów wymagało tylko i wyłącznie trafienia w jedno z kół, co skutkowało wyolbrzymioną eksplozją, wyrzucają samochód (lub krążące po drodze jednoślady) na wysokość kilku metrów. Zabrakło jakiejkolwiek dynamiki czy pomysłu na urozmaicenie trwającej kilka minut wariackiej przejażdżki – nabijanie kombosów w tej grze nie powinno być najważniejsze. Od razu nasuwa się pytanie – dlaczego nie możemy spychać samochodów z drogi lub korzystać z pomocy troszkę bardziej wybuchowego arsenału? Choć sposobów na urozmaicenie tych sekwencji istnieje całe mnóstwo, na razie momenty spędzone na tylnym siedzeniu auta wyglądają słabo.