autor: Borys Zajączkowski
Nexus: The Jupiter Incident - przed premierą - Strona 2
Czy trzecia część IG lśnić będzie prawdziwie złotym blaskiem, czy tylko odległą i smutną poświatą minionej chwały. Na szczęście niewiele wskazuje na to, by gra ta miała mieć jakiekolwiek większe powody do wstydu przed swoimi starszymi siostrami.
Przeczytaj recenzję Nexus: The Jupiter Incident - recenzja gry
Digital Reality zapisała się w historii gier komputerowych złotymi zgłoskami IG, by parę lat później poprawić swój wpis dodatkowymi IG2. Teraz, gdy pałeczkę przejął Philos, rodzić się może niepokój, czy również IG3 lśnić będzie prawdziwie złotym blaskiem, czy tylko odległą i smutną poświatą minionej chwały. Szczęśliwie jednak tak dla fanów niezwykłej serii erteesów, jak i dopiero potencjalnych jej wielbicieli niewiele wskazuje na to, by trzecia odsłona „Imperium Galactica” miała mieć jakiekolwiek większe powody do wstydu przed swoimi dwoma starszymi siostrami. Zdaje się być nawet wręcz przeciwnie: może mieć powody do dumy.
Abstrahując od całej wspaniałości „Imperium Galactica”, wspomnieć należy słowa krytyki rzucane pod adresem napędzającej grę opowieści, która mocno taka sobie była. Wprawdzie radykalizm autorów, który kazał im się odciąć od historii i stworzyć całkowicie nową fabułę (najbardziej odpowiedzialny za nią jest uznany na Węgrzech pisarz SF – Zsolt Nyulaszi), będzie zmuszony sam wykazać swoją rację bytu dopiero w praniu. Tym razem bowiem akcja gry toczyć się będzie w naszym własnym wszechświecie, początek swój datując na rok 2100. Oto na wskroś skomputeryzowana Ziemia pada ofiarą nieznanej ludziom obcej rasy, która udanie wykorzystując uzależnienie Niebieskiej Planety od techniki cyfrowej doprowadza do jej zagłady. Przeżywa ją jedynie niewielka grupa odkrywców i żołnierzy przebywająca w godzinie końca daleko poza Układem Słonecznym, z którego zdążyła na czas uciec. Oni to podejmą ważkie acz mało rzec: herkulesowe zadanie ocalenia gatunku ludzkiego od całkowitej eksterminacji. W tym celu zmuszeni będą wszelkimi dostępnymi sposobami rozrosnąć się w siłę i stworzyć potęgę zdolną nie tylko w drogę powrotną do domu wyruszyć, ale i ten dom podnieść na nowo z gruzów. W podróży tej, trwać mającej 250 lat, ludzcy osadnicy-retaliatorzy nie tylko popchną dostępną im technikę ostro do przodu, nie tylko zapełnią gro białych plam na posiadanych przez siebie mapach gwiezdnych, lecz również zaprzyjaźnią się lub zrażą do siebie szereg obcych, inteligentnych form życia, które przyjdzie im po drodze spotkać. Troszkę jakby „Homeworld” (ślę ucałowania dla ideału) się kłania.
Cała ta fabuła, nie pozbawiona głębi filozoficzno-egzystencjalnej, jak zapewniają autorzy, będzie wszak pełnić jedynie funkcje użytkowe wobec priorytetowej strony strategicznej gry. Ta zaś zapowiada się równie miodnie, jeśli wierzyć zapewnieniom, iż każda z sześciu ras obcych, posiadających własną historię i wykształcone w jej toku systemy społeczne, będzie posiadać odrębną sztuczną inteligencję przejawiającą się zarówno w stosowanych rozwiązaniach strategiczno-taktycznych, jak i w podejściu do dyplomacji międzygatunkowej. Każde spotkanie z nową rasą obcych owocować będzie nie tylko sposobnością nawiązania z nią kontaktów pokojowych lub nie, lecz również otwierać będzie różne drogi przez kolejne misje, w wyniku wykonania których (lub nie) przed graczem odsłoni się dalsza część fabuły i intryg.
Sam kosmos, który ostatnim pozostałym przy życiu ludziom przyjdzie odkrywać, nie będzie wprawdzie niewyobrażalnie wielki oraz ustawicznie rozszerzający się, lecz i tak jego rozmiar nie powinien sprawić zawodu. Ponad dwadzieścia systemów planetarnych oraz grubo ponad setka nadających się do kolonizacji planet, czarne dziury, wormhole, pasy asteroid, hiperprzestrzeń oraz istoty organiczne o rozmiarze planety – to wszystko ma szansę sprawić, że poczujemy kosmos na własnej skórze bardziej, niżbyśmy sobie mogli tego życzyć. :-) O ile organizmy białkowe w rozmiarze XX...XL lepiej robić będą dramaturgii niźli realizmowi, o tyle zdjęcia teleskopowe oraz prawa Keplera – na korzystanie z których zespół się powołuje – wręcz przeciwnie.