autor: Szymon Liebert
Gramy w Dead Island! - pierwsze wrażenia - Strona 2
Techland zawiódł kiepskim Call of Juarez: The Cartel. Zapomnijcie jednak o tej grze, bo nadchodzi Dead Island, które ma szanse zadośćuczynić za wcześniejszą wpadkę.
Przeczytaj recenzję Zombie w tropikach - recenzja gry Dead Island
Pierwszy kontakt z Dead Island, nowym dziełem wrocławskiego studia Techland, pozostawia po sobie niejednoznaczne wrażenia. Intro w stylu teledysku do utworu Smack My Bitch Up grupy The Prodigy budzi niepokojące skojarzenia ze średnim Call of Juarez: The Cartel za sprawą porcji (kontrolowanego?) buractwa. Po uruchomieniu gry razi z kolei nieco drętwe sterowanie i sztywne animacje postaci. Szybko zapominamy jednak o tych kwestiach, bo tropikalna wyspa urzeka wakacyjnymi barwami, skonfrontowanymi z plagą żywych trupów.
Zanim jednak ruszymy w podróż usłaną odciętymi kończynami, muszę zaznaczyć, że ten tekst to nie recenzja (takowa pojawi się w piątek). Chcemy natomiast odpowiedzieć w nim na pytanie: czym tak naprawdę jest Dead Island?
Wielce filozoficzną kwestię o specyfikę i status tej pozycji można sprowadzić do bardzo prostego porównania jej z innymi tytułami. Gra naszych rodaków jest więc połączeniem Left 4 Dead z Dead Rising 2. Z pierwszej z wymienionych produkcji czerpie sposób pokazania akcji (widok FPP) oraz czteroosobowy tryb kooperacji, a z drugiej strukturę otwartego świata, zadania i możliwość tworzenia własnych typów broni czy korzystania z rzeczy codziennego użytku (w mniejszym zakresie). Dodajcie do tego system rozwoju postaci i przedmiotów o różnych statystykach w stylu Borderlands oraz klimat kojarzący się w pewnym stopniu z takim postnuklearnym gigantem jak Fallout 3. Tytuły z górnej półki, co oznacza, że Techland inspiruje się najlepszymi. Na szczęście Dead Island to coś więcej niż tylko zapożyczenia.
Przygoda na „martwej wyspie” rozpoczyna się na kacu. Jako jedno z czworga głównych bohaterów budzimy się po wyjątkowo ciężkiej nocy w pokoju luksusowego hotelu. Kilka minut później dowiadujemy się, że większość bywalców tego tropikalnego turystycznego raju została przemieniona w zombie, a nasza postać jakimś cudem jest odporna na tę zarazę. Po krótkim wprowadzeniu rozpoczynamy właściwą rozgrywkę, podczas której pomagamy ocalałym i szukamy odpowiedzi na pytanie o przyczyny wybuchu epidemii. A także mordujemy tysiące zdechlaków w różnych kolorach, rozmiarach i kształtach.
Twórcy Dead Island nie pokusili się o system realistycznego upływu czasu, jaki znamy np. z Dead Rising. Dzięki temu nie musimy spieszyć się z wykonywaniem zadań i możemy do woli eksplorować otoczenie. Rozgrywka staje się przez to nieco bardziej liniowa (w tym sensie, że mamy czas na ukończenie każdego wątku), ale za to nie sfrustruje osób, które przeżywały katusze przy grze Capcomu. Najważniejsze jest to, że trafiamy do bogatego i ciekawego świata, oferującego dziesiątki misji pobocznych. Poszczególne zakamarki wyspy skrywają dodatkowe zlecenia, specjalne przedmioty oraz wiele niespodzianek. Zwiedzać okolicę da się w dowolny sposób, więc fani włóczenia się i zaglądania pod każdy kamień będą usatysfakcjonowani.