Pierwsze spojrzenie na Wargame: European Escalation, nową grę od twórców R.U.S.E. - gamescom 2011
Studio Eugen Studios porzuca fronty II wojny światowej. Nowa strategia Francuzów, osadzona w realiach zimnej wojny, zapowiada się obiecująco.
Przeczytaj recenzję Zimna wojna na gorąco - recenzja gry Wargame: Zimna wojna
Artykuł powstał na bazie wersji PC.
Francuskie studio Eugen Systems od lat specjalizuje się w tworzeniu gier strategicznych, jednak zdecydowanie najgłośniej zrobiło się o nim w zeszłym roku wraz z wydaniem R.U.S.E. Swój udział miał w tym marketing, zapewniony przez dużego wydawcę – firmę Ubisoft, choć nie można też odmówić powyższemu tytułowi pewnej oryginalności i świeżości. Kolejnym produktem Francuzów będzie RTS o tytule Wargame: European Escalation, który pojawi się na rynku w listopadzie tego roku. Dla fanów gatunku jest to zdecydowanie interesująca propozycja, ponieważ traktuje o okresie zimnej wojny. Ponadto robi to w sposób możliwe jak najbardziej realistyczny, bez udziwnień i uproszczeń.
Na zakończonym właśnie gamescomie udało mi się dopaść Alexisa Le Dressaya, szefa Eugen System, i wziąć udział w szczegółowej prezentacji nowej gry. Nieco uprzedzając dalszą relację, powiem, że tytuł już teraz – na przełomie fazy alfa/beta – zdecydowanie spełnia pokładane w nim nadzieje.
Akcja Wargame toczy się w ciągu ostatnich dziesięciu lat zimnej wojny i pokazuje, co mogłoby się stać, gdyby w określonych sytuacjach przywódcy USA i Paktu Warszawskiego nie zdusili pewnych punktów zapalnych. Jednym z nich jest dobrze nam znany stan wojenny – odpowiedni scenariusz, w którym siły Zachodu ruszają Polsce z odsieczą znajdzie się w finalnym produkcie. Mnie natomiast cechy gry zaprezentowano na przykładzie misji odbywającej się w 1983 roku, w której NATO przypuszcza masowy atak siłami lądowymi na terytorium Paktu Warszawskiego.
Pierwszą rzeczą, jaka rzuca się w oczy, jest usprawniony silnik graficzny z R.U.S.E. Pozwala on teraz na bardzo duże zbliżenia i cieszenie się szczegółowym wyglądem ponad 300 typów jednostek używanych wówczas przez wojska USA, Rosji, Polski, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Francji i szeregu innych krajów skupionych w obu zwaśnionych blokach, z uwzględnieniem piechoty, pojazdów lądowych i latających. Swoistą wisienką na torcie jest możliwość wykorzystania broni jądrowej, zarówno do ataków precyzyjnych, jak i masowych. Wszystkie typy oddziałów odtworzono na podstawie autentycznych danych wojskowych z okresu zimnej wojny, wziąwszy pod uwagę ówczesne uzbrojenie, odporność pancerzy, mobilność czy używany typ maskowania i malowania.
Muszę przyznać, że ilość i jakość modeli czołgów, transporterów, śmigłowców i innych pojazdów robi naprawdę pozytywne wrażenie, nawet przy maksymalnym zbliżeniu widoku. Nie ujęto przy tym nic innej sztandarowej cesze R.U.S.E., czyli naprawdę dużym mapom, na których toczą się bitwy. Ba, nawet rozszerzono ich możliwości, bo plansze zyskały na szczegółowości zarówno w aspekcie wizualnym (dwa razy więcej obiektów niż w R.U.S.E.), jak i „głębi” pola walki. Wprowadzono bardziej zróżnicowany teren (lasy o różnej gęstości, zadrzewienia śródpolne, krzewy, pagórki, rowy, depresje, miasteczka itp.) i mocno zwiększono jego wpływ na pole widzenia oddziałów i ich możliwości wykonywania manewrów. Zadbano nawet o taką fajną rzecz jak dynamicznie i całkowicie chaotycznie rozprzestrzeniający się ogień, co dodaje rozgrywce nie tylko uroku, ale i wzbogaca ją pod względem taktycznym – wszak pożar lasu czy zboża jest najlepszym sposobem na wykurzenie piechoty z dobrych pozycji obronnych. Na dodatek Le Dressay zapewnia, że nie wpłynęło to na wymagania sprzętowe gry i są one identyczne jak w przypadku zeszłorocznej strategii studia.